[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Im bardziej potrzebuję snu, tym mniej chce mi się spać.Dochodzi do tego, że niepokójwygania mnie z łóżka.Wychodzę na korytarz.Moje serce bije zbyt gwałtownie, oddychamzbyt płytko.Pokój zaczął mi się kojarzyć z więzienną celą.Znów go zdemoluję, jeśli zaraznie odetchnę świeżym powietrzem.Biegnę do drzwi prowadzących na dach.Są otwarte naoścież, pewnie ktoś zapomniał je zamknąć.Mniejsza z tym.Desperacka próba ucieczki i taknie wchodzi w grę, pole siłowe skutecznie ją udaremni.Poza tym wcale nie chcę uciekać, idęsię przewietrzyć.Mam ochotę popatrzeć na niebo i księżyc.To moja ostatnia spokojna noc,jeszcze nikt na mnie nie poluje.Na szczycie budynku nie ma lamp, ale gdy tylko bosymi stopami dotykam płytekdachowych, zauważam jego sylwetkę, czarną na tle jak zwykle rozświetlonego Kapitolu.Naulicach jest spory ruch, słychać muzykę, śpiew i klaksony samochodów.Grube tafle szyb wmoim pokoju skutecznie tłumki odgłosy miasta.Jeszcze mogę się wycofać, na pewno mnienic zauważył ani nie usłyszał w tej kakofonii dzwięków.Nocne powietrze jest jednak takprzyjemne, że nie byłabym w stanie wrócić do dusznej klatki, w której kazano mi mieszkać.Zresztą, równie dobrze mogę z nim porozmawiać.Co za różnica?Bezgłośnie stąpam po płytkach, przystaję metr od, jego pleców. Powinieneś się przespać mówię.Drgnął, ale się nie odwraca.Zauważam, że lekko kręci głową. Nie chciałem przegapić imprezy wyjaśnia. W sumie zorganizowano ją na naszącześć.Staję u jego boku, wychylam się przez barierkę.Na szerokich ulicach widać tłumroztańczonych ludzi.Wbijam wzrok w ich maleńkie postaci, usiłuję dostrzec szczegóły. To bal przebierańców? pytam.102 Kto to wie? Peeta wzrusza ramionami. Miejscowi na co dzień ubierają się jakwariaci.Też nie możesz spać? Nie potrafię się odprężyć. Przejmujesz się rodziną? Nie zaprzeczam z lekkim poczuciem winy. Zastanawiam się, co przyniesie jutro.Rzecz jasna, tylko tracę czas. W świetle latarni ulicznych widzę teraz twarz Peety i jegoniezdarnie złożone dłonie w bandażach. Jeszcze raz przepraszam, że się przeze mniepokaleczyłeś. To bez znaczenia, Katniss.I tak nie miałem szansy na tych igrzyskach. Nie powinieneś tak myśleć. Dlaczego? Przecież to prawda.Zależy mi tylko na tym, aby się nie skompromitować.Pozatym. Waha się. Poza tym co? Właściwie nie wiem, jak to ująć.Chodzi o to, że.chcę umrzeć taki, jaki jestemnaprawdę.Nie jestem pewien, czy rozumiesz, o co mi chodzi. Kręcę głową.Jak możnaumrzeć jako ktoś inny? Nie chcę, aby mnie tam zmienili, przeobrazili w potwora, którymnigdy nie byłem.Przygryzam wargę, wstydzę się.Gdy ja rozmyślałam o dostępności drzew na arenie, Peeta sięzastanawiał, jak zachować tożsamość.Jak nie stracić samego siebie. Chcesz przez to powiedzieć, że nikogo nie zabijesz? zdumiewam się. Nie, gdy przyjdzie co do czego, na pewno będę zabijał jak wszyscy.Nie odejdę bez walki.Po prostu usiłuję znalezć sposób na to, aby.pokazać Kapitolowi, że mu nie uległem.Chcędowieść, że jestem kimś więcej niż zaledwie pionkiem w ich igrzyskach. Ale nie jesteś kimś więcej.Nikt z nas nie jest.Na tym polegają igrzyska. Zgoda, ale w głębi duszy powinniśmy pozostać sobą, ty, i ja upiera się Peeta.Wiesz, w czym rzecz. Trochę.Słuchaj, bez obrazy, Peeta, ale właściwie kogo to obchodzi?103 Mnie.Co innego może mnie obchodzić w takiej sytuacji? irytuje się.Czuję na sobiespojrzenie jego niebieskich oczu, oczekuje odpowiedzi.Cofam się o krok. Myśl o tym, co powiedział Haymitch.Nie możemy dać się zabić.Peeta uśmiecha się do mnie ze smutkiem i drwiną. Nie ma sprawy.Dzięki za radę, skarbie.To jak policzek.Potraktował mnie protekcjonalnie, jak Haymitch. Jeśli ostatnie godziny życia zamierzasz poświęcić na planowanie godnej śmierci na arenie,to bardzo proszę.Osobiście wolę wrócić do Dwunastego Dystryktu. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ci się udało wyznaje Peeta cicho. Pozdrów mojąmamę, kiedy wrócisz. Nie ma sprawy prycham, odwracam się na pięcie i schodzę z dachu.Przez resztę nocy na przemian budzę się i zapadam w drzemkę.Układam w myślachuszczypliwe uwagi, którymi rano uraczę Peetę Mellarka.Też coś.Zobaczymy, jaki wyniosłyi pyszny będzie na arenie, gdy rozpocznie się walka na śmierć i życie.Podobnie jak wieluinnych trybutów, pewnie zmieni się w krwiożerczą bestię, która usiłuje pożreć serce zabitegowroga.Kilka lat temu jeden taki przyjechał z Szóstki.Miał na imię Titus.Kompletniezdziczał, chciał zjadać zabitych przez siebie zawodników, więc organizatorzy musieli gounieszkodliwiać paralizatorami, żeby móc zabierać trupy.Na arenie nie obowiązują żadnereguły, ale kanibalizm nie jest mile widziany przez widzów z Kapitolu, więc organizatorzydbają o to, aby trybuci nie pozjadali się nawzajem.Po dramatycznej śmierci Titusa w lawinierozgorzały spekulacje, czy przypadkiem nie została ona celowo sprowokowana, żebyuniemożliwić zwycięstwo szaleńcowi.Rankiem nie spotykam się z Peetą.Cinna przychodzi przed świtem, wręcza mi skromnąsukienkę i prowadzi mnie na dach.Strój zawodnika otrzymam w tunelach pod areną, równieżtam odbędą się ostatnie przygotowania.Jak spod ziemi wyrasta przed nami poduszkowiec,taki sam jak ten, którego załoga pojmała w lesie rudowłosą dziewczynę.Z pojazdu wysuwasię drabina.Opieram ręce i stopy na dolnych szczeblach i momentalnie nieruchomieję jak104sparaliżowana.Silny prąd sprawia, że przywieram do drabiny, która wraz ze mną zostajewciągnięta na pokład.Gdy jestem już w poduszkowcu, spodziewam się, że ktoś mnie uwolni, ale wciąż jestemuwięziona.Podchodzi do mnie kobieta w białym fartuchu, w dłoni trzyma strzykawkę. To twój lokalizator, Katniss tłumaczy. Nie ruszaj się, to szybko i sprawnieumieszczę go pod skórą.Mam się nie ruszać? Przecież zastygłam jak posąg.Mimo to czuję bolesne ukłucie, kiedykobieta wbija igłę głęboko, od wewnętrznej strony przedramienia.Metalowe urządzenie lo-kalizacyjne tkwi teraz w mojej ręce, organizatorzy bez trudu znajdą mnie na arenie.Nie mogąsobie pozwolić na zgubienie trybuta.Gdy tylko lokalizator trafia na miejsce, drabina mnie puszcza.Kobieta znika, a z dachuschodzi Cinna.Pojawia się miotły awoks, który prowadzi nas na śniadanie.Pomimo przykre-go ucisku w brzuchu jem, ile wlezie.Doskonałe potrawy nie robią na mnie najmniejszegowrażenia.Tak bardzo się denerwuję, że równie dobrze mogłabym wpychać do ust pył węglo-wy.Moje zainteresowanie budzi wyłącznie widok za oknami.Suniemy nad miastem, pózniejmijamy dziki krajobraz.Z takiej perspektywy patrzą ptaki, ale one są wolne i bezpieczne, wprzeciwieństwie do mnie.Podróż trwa około pół godziny.Potem okna zostają zaciemnione, to znak, że zbliżamy się doareny.Poduszkowiec ląduje.Razem z Cinną wracam do drabiny, która tym razem prowadzido podziemnego kanału, zakończonego przejściem do systemu tuneli pod areną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]