[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jej drzwiach widniało wesołe logo znanej firmyaprowizacyjnej, obsługującej większość zachodnich ambasad w Kairze.Parkowa-ła w podziemiach, przy rampie zaopatrzeniowej.Jej kierowcą był rosły, jowialny Egipcjanin, którego żołnierze piechoty mor-skiej pilnujący ambasady nazywali Szejkiem.Szejk odwiedzał ich bardzo często,przywożąc jedzenie i napitki na różne imprezy towarzyskie.Teraz leżał na podło-dze szoferki z kulą w głowie.Dwadzieścia po dziesiątej wieczorem bomba została zdetonowana drogą ra-diową.Terrorysta, który nacisnął guzik, przykucnął za samochodem, ponieważbał się spojrzeć w tamtą stronę.Eksplozja wyrwała podtrzymujące strop wsporniki i budynek runął na bok.Fragmenty szkła i betonu zasypały wiele okolicznych ulic.Większość sąsiadują-cych z ambasadą domów odniosła poważne uszkodzenia strukturalne.W promie-niu czterystu metrów od centrum wybuchu w oknach popękały szyby.Gdy zadrżała ziemia, Lufkin drzemał na krześle.Natychmiast zerwał się narówne nogi, wyszedł na wąski balkon i spojrzał na chmurę pyłu.Dachu ambasadynie było już widać.Po chwili ze zgliszcz buchnęły płomienie, a w oddali zawyłypierwsze syreny.Lufkin oparł krzesło o poręcz balkonu i usiadł.Wiedział, że jużnie zaśnie.Sześć minut pózniej w Garden City zgasło światło i miasto pogrąży-ło się w ciemności, rozświetlanej jedynie pomarańczowym ogniem buchającymz rumowiska.Lufkin zadzwonił do Langley.Osobisty technik Maynarda zapewnił go, że linia jest czysta, i w słuchawcezabrzmiał głos Teddy ego.Słychać go było tak wyraznie, jakby Lufkin dzwoniłz Nowego Jorku do Bostonu. Maynard.Mów.78 Jestem w Kairze.Widzę, jak płonie nasza ambasada. Kiedy? Niecałe dziesięć minut temu. Czy. Trudno powiedzieć.To prawie dwa kilometry stąd.Ale tak, wybuch byłpotężny. Zadzwoń do mnie za godzinę.Będę tu nocował. Jasne.Teddy podjechał do komputera, wcisnął parę klawiszy i w ciągu kilku sekundodnalazł Aarona Lake a.Kandydat leciał z Filadelfii do Atlanty swoim nowymlśniącym samolotem.Miał w kieszeni telefon, malutkie elektroniczne cacko wiel-kości zapalniczki.Teddy wystukał numer, nachylił się do monitora i powiedział: Dzień dobry.Mówi Maynard.A któż by inny, pomyślał Lake.Tylko on mógł korzystać z tego telefonu. Jest pan sam? Chwileczkę.Teddy czekał.Po chwili Lake odezwał się ponownie. Jestem w kuchni. Pański samolot ma kuchnię? Małą, ale ma.To piękna maszyna, panie dyrektorze. Zwietnie.Przepraszam, że zawracam panu głowę, ale mam pilną wiado-mość.Przed kwadransem był zamach na naszą ambasadę w Kairze. Kto. Proszę o to nie pytać. Przepraszam. Napadną na pana ci z prasy.Niech pan przygotuje krótki komentarz.Toodpowiednia chwila, żeby wyrazić troskę o los ofiar oraz ich rodzin.Jak najmniejpolityki, ale niech pan nie zmienia stanowiska i obstaje przy swoim.Pańskie prze-powiednie się sprawdziły, uznają pana za proroka.Proszę pamiętać, że będą panaczęsto cytowali. Zaraz się tym zajmę. Proszę zadzwonić do mnie z Atlanty. Oczywiście.Czterdzieści minut pózniej Lake i jego ekipa wylądowali w Atlancie.Zawcza-su uprzedzono prasę i w chwili, gdy na zgliszcza amerykańskiej ambasady w Ka-irze opadał pył, na lotnisku kłębił się tłum dziennikarzy i reporterów.Chociaż79z Egiptu nie nadeszły jeszcze żadne zdjęcia ani przekazy na żywo, niektóre agen-cje donosiły o setkach ofiar.W małej sali przylotów dla pasażerów przybywających prywatnymi samo-lotami Lake stanął przed rozedrganym murem najeżonym kamerami, aparatamifotograficznymi, mikrofonami, magnetofonami, a nawet starymi, tradycyjnyminotesami i ołówkami.Mówił, nie zaglądając do notatek, głosem smutnym i po-ważnym. W tej tragicznej chwili łączymy się w modlitwie za tych, którzy zginęli lubzostali ranni w tym bezprzykładnym akcie wojny.Nasze myśli i modlitwy są z ni-mi, z ich rodzinami, a także z pracującymi w Kairze ratownikami.Nie zamierzamtego zdarzenia upolityczniać, lecz powiem, że kompletnym absurdem jest, by naszkraj po raz kolejny musiał cierpieć z rąk terrorystów.Kiedy zostanę prezydentemStanów Zjednoczonych, żaden Amerykanin nie odda życia na próżno.Nasza od-rodzona armia wytropi i zmiażdży każde ugrupowanie terrorystyczne nastające nażycie niewinnych obywateli.Nic więcej nie mam do powiedzenia.Odszedł, nie zwracając uwagi na krzyki i pytania sypiące się z tłumu.Genialne! pomyślał Teddy, obserwując to ze swego bunkra.Krótkie, peł-ne współczucia, jednocześnie twarde i nieustępliwe.Wspaniałe! Po raz kolejnypogratulował sobie wyboru cudownego kandydata.Kiedy Lufkin zadzwonił ponownie, w Kairze minęła już północ.Pożar uga-szono i zwijający się jak w ukropie ratownicy wydobywali teraz zwłoki z rumo-wiska.A zwłok było dużo.Bardzo dużo.Lufkin stał ulicę dalej, za wojskowąblokadą, obserwując to wszystko wraz z tysiącami gapiów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]