[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak pomimo zamyślenia spoddrobnego wąsika ładnym tenorem zanucił: Cicho, cicho, ktoś nadchodzi, serce mówi. Iurwał.Tonęła piosnka młodzieńcza w falach myśli szumnie i tłumnie toczących się przezgłowę.Swawolnikiem był od dzieciństwa najmniejszego aż dotąd, ale małym to nie był by-najmniej.Wzrost wprawdzie mierny miał, ale barki szerokie, w stosunku do wzrostu nawetza szerokie, co trochę krępym go czyniło; jednak z kształtów i ruchów biła mu taka rześ-kość i żywość, że zgrabnym się wydawał, a przede wszystkim za doskonałe upostaciowa-nie zdrowia i siły mógł uchodzić.Po matce wziął czuprynę gęstą, ładny wykrój czoła ipiękne piwne, błyszczące oczy, lecz na razowym chlebie macierzyńskim policzki mu niecozanadto spulchniały, tak że okrągłe i rumiane przypominały pyzatych aniołów, na obrazachniekiedy malowanych.Z twarzy tej ogień młodości gorącej, namiętnej aż tryskać się zda-wał.72Nie tak wyglądał, gdy w zimie minionej całe szeregi nocy spędzał w trupiarni, gdzieblady od bezsenności z ciekawością namiętną badał na ciałach, które śmierć rozkładała,tajemnice ludzkiego życia.Ale teraz nie znać było na nim ani tych nocy pracowitych i po-nurych, ani innych wrzawliwych, które w izbie studenckiej, w obłokach tytuniowego dymuspędzał na namiętnych sporach i rozprawach z tłumem kolegów.Teraz wszystkie prace,wszystkie przedmioty sporów i rozpraw, wszystkie dążenia i zamiary jak drobne świeczkipogasły przed blaskiem jednej myśli, jednej nadziei, jednego zamiaru i celu.Wnet po wczesnym i krótkim obiedzie rzekł do matki:- Może do mamy pokoju na rozmowę pójdziemy, bo tam bębny najmniej przeszkadzaćbędą.- Jakie tam bębny! Janek i Olek zaraz znowu do wioski albo do lasu polecą.- Są jeszcze dwa mniejsze bębenki.- No, te robaki.nic jeszcze nie rozumieją! Ale idz do mego pokoju, a ja tylko Teleżu-kowej coś powiem i tam przyjdę.Niebawem wchodziła do tego pokoju, który był właściwie izdebką wąską, o jednym, naogród wychodzącym oknie, a tuż za nią wysoki próg przestąpiły Brońcia i Ludwinka.Dwateż cienkie głosiki zadzwoniły:- Matuchno! Mamusiu! Mamciu!- Czego chcecie?Z oczyma na matkę podniesionymi chwilę milczały, a potem najspokojniej i najpoważ-niej w świecie odpowiedziały:- Niczego!Z matką i przy matce być chciały tylko, a przy tym lubiły niezmiernie tę izdebkę, doktórej wstęp bez niej z powodu rachunków stół do pisania okrywających, był im wzbro-niony.Mogłyby sobie z tych papierów zabawki powykrawać lub na wiatr je puścić.- No, kiedy niczego, to idzcie stąd sobie! Do Teleżukowej idzcie!.Z zadartymi główkami uczepiły się czworgiem rącząt spódnicy matczyneji Brońcia, brunetka śniada, żałośnie, a Ludwinka, Inianowłosa i różowa, z gniewnymtupaniem nóżek, jednogłośnie zawołały:- Nieeeeee!Julek pochylił się i w mgnieniu oka jedną na jedno ramię, drugą na drugie pochwyciw-szy, znad ziemi je podniósł.- E! Niech robaczki trochę sobie przy Telezukowej popełzają! Tu niepotrzebne !Zmiejąc się z izdebki je wynosił, a one śmiały się także głośno i nagie, długie, ogorzałeich nożęta kołysały się w powietrzu, z ramion braterskich zwisając.Pani Teresa tymczasem stanęła przy otwartym oknie, za którym rósł wysoki i gęstykrzak bzu już rozkwitać poczynającego.Krzak ten tak zasłaniał okno, że nic przezeń widaćnie było oprócz kawałka błękitu niebieskiego za najwyższymi szybkami.Kiedy Julek powracając drzwi za sobą zamknął, izdebka zdawała się być szczelnieprzed wszelkim okiem i uchem ludzkim ukrytą.- Cóż, co mi masz do powiedzenia? - rzuciła się ku synowi pani Teresa.Pobladłą twarz i zmącone zrenice jej widząc, uspokajać ją począł:- Nie to, nie to jeszcze, co mama myśli.I to przyjdzie, naturalnie, ale nie teraz jeszcze.Teraz coś innego, ale także ważnego.I tu, u otwartego okna stojąc, począł mówić dość głośno, bo i po cóż miałby szeptać,skoro nikogo w pobliżu nie było i nikt podsłuchiwać ani myślał.Czy tylko nikt? Coś jednak za krzakiem bzowym zaszeleściało i coś ciemnego wśródgęsto splątanych gałęzi zaszarzało.Ale pani Teresa i Julek uwagi żadnej na to nie zwrócili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]