[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz już wszystkie pisklęta wyglądają prawie jak normalne kanarki.Ogonki nadal mają krótkie, wałeczki ciała w kątach dziobków jeszcze im nie stwardniały i wciąż mają nad oczkami niewielkie pierzaste kępki włosów, które przypominają czułki.Ale poza tym wyglądają jak regularne kanarki, tyle że dwa razy mniejsze.Żółty samczyk w końcu bierze na odwagę.Natychmiast chce się wycofać, ale jest już za późno: z wielkim trzepotem szybuje w najdalszy róg klatki.Przewrócił się i robi, co może, żeby ustać na śliskiej gazecie posypanej żwirem, którą wyłożone jest dno klatki.Skacze w ślad za Alfonsem: chciałby coś przekąsić.Samiec czasami odmawia karmienia młodych poza obrębem gniazda, ale Alfonso godzi się widać z tym, co nieuchronne.Przez jakiś czas będzie przecież głównym rodzicem czworga piskląt.Karmi oboje uciekinierów: żółtego samca i żółtą samiczkę, która już cały dzień spędziła poza gniazdem.I właśnie wtedy ciemny samczyk, z czystej chciwości, nie mającej nic wspólnego z chęcią latania czy ucieczki z gniazda, ląduje z hukiem tuż obok Alfonsa i zaczyna domagać się karmienia.Dokonał jednego z najważniejszych posunięć w całym swoim życiu — odbył pierwszy lot — i tylko żarcie mu w głowie.Po prostu nie mógł usiedzieć w gnieździe, kiedy tu na dole inni dostawali jeść.Jak łatwo przegapić to, co ważne w życiu.Ostatni, ten cętkowany, zeskakuje później tego samego dnia.Jest wyjątkowo mało pewny siebie.Gramoli się z gniazda na poprzeczkę i tylko dlatego ląduje w końcu na dole, że nie potrafi utrzymać równowagi.Wszystkie cztery zbijają się ciasno w kącie na podłodze klatki, usiłując odnaleźć ciepło i bezpieczne zacisze gniazda.Ilekroć Alfonso pokaże się w klatce, ścigają go i mało nie zadręczą na śmierć nieustannym wołaniem o pokarm.Alfonso jest dla nich bardzo dobry; dostarcza jedzenie systemem ciągłym.Robi mi się go żal i wstawiam do klatki sporą porcję pasty z jajka.Nadeszło to, na co czekałem.Chcę bardzo dokładnie zaobserwować, jak pisklęta uczą się latać.Na razie fruwają mniej więcej tak jak ja.Przyglądam się, jak czyszczą piórka i prostują skrzydła.Wciąż tak niepewnie stoją na nogach, że kiedy próbują rozpostrzeć skrzydełko za pomocą łapki, prawie się przewracają.Nie potrafią jeszcze spać na jednej nóżce.Bardzo dużo ćwiczyły skrzydła przy okazji karmienia.Trzepocząc skrzydełkami podczas karmienia, pisklę, bezwiednie chyba, przygotowuje się do późniejszych lotów.Nie widzę innego wytłumaczenia, może tylko chęć przyciągnięcia uwagi matki lub ojca.Pisklak macha kikutami skrzydeł, na długo zanim obrosną w piórka.Postanawiam pracować w ten sposób rękami przez co najmniej godzinę dziennie.Można chyba z powodzeniem zacząć właśnie od tego.Tak przecież zaczynają ptaki.Tego wieczoru, gdy pisklęta po raz pierwszy opuściły gniazdo, macham przez dziesięć minut i dalej ani rusz.Rano mięśnie ramion mam tak zesztywniałe, że ledwo mogę unieść rękę.Klatki piersiowej w ogóle nie mogę dotknąć, bo strasznie boli.Najpierw uczą się wzlatywać na najniższą poprzeczkę koło naczyńka z pokarmem i miseczki z wodą.To tak, jak dla mnie wyskok na stół.Pisklaki już próbują zerwać kontakt z ziemią.Jakby wiedziały, że ich miejsce jest w powietrzu.Nocą wytrwale próbują dostać się na najniższą żerdkę i jakoś się tam usadowić, żeby nie pospadać.Kiedy się patrzy na ich dzielność i determinację, łatwo odgadnąć, czemu ludzie nie fruwają: nie dość mocno chcą.Przy pierwszych wyskokach na żerdkę z jedzeniem małe z reguły robią na górze fikołka i lądują po przeciwnej stronie: potrafią już na tyle mocno wybić się nóżkami i pomóc sobie desperacką pracą skrzydełek, by dostać się, gdzie chcą, ale nie umieją używać ogonka, żeby zahamować w miejscu i utrzymać równowagę.Jeśli patrzą, jak łatwo Alfonso i Ptasia przenoszą się z żerdzi na żerdź, jak bez namysłu, bez żadnych starań, wykonują zwroty i podskoki wzdłuż poprzeczki, musi je to bardzo zniechęcać.Taka rzecz jak fruwanie nie jest prosta nawet dla ptaków: trzeba ćwiczeń i wysiłku.Nie widzę, żeby Alfonso czy Ptasia próbowali uczyć małe; pisklęta muszą same do tego dojść.Zauważyłem jednak, że z chwilą, gdy jedno coś wykombinuje, reszta natychmiast stara się go naśladować.Chyba uczą się od siebie nawzajem.Następnego dnia ustawiam na podwórzu stare kozły do cięcia drewna i czterocalową żerdź: na tym będę ćwiczył.Umieszczam żerdź na wysokości trzech stóp i skaczę z rozbiegu, machając ramionami.Uświadamiam sobie, jak wielką siłę wybicia mają już teraz w nogach te pisklaki.Jeśli sprężystość nóg rośnie proporcjonalnie do siły skrzydeł, dojrzały ptak powinien skakać prawie tak dobrze jak żaba, nawet bez użycia skrzydeł.Ciekawe byłoby zobaczyć zachowanie ptaka, który rozwija się bez skrzydeł.Nie myślę o pingwinie czy innym gatunku, który utracił zdolność latania na korzyść poruszania się w wodzie, ale o ptaku naturalnie zdolnym do lotu, tylko pozbawionym skrzydeł.Wieczorem ramiona mam śmiertelnie obolałe od trzepotania, ale nie robię przerwy w ćwiczeniach.Jeśli małe ptaszki potrafią wytrzymać, to i ja potrafię.Wreszcie udaje mi się wskoczyć na żerdź i nie spaść.Największą trudność sprawia mi to samo, co pisklakom: zatrzymać ruch do przodu i nie spaść na drugą stronę poprzeczki.Dla utrzymania równowagi macham ramionami.Już wiem, czego mi trzeba: ogona.Mógłbym wszyć kawał materiału między nogawki, ale nie o to chodzi.Ogon musi pracować niezależnie od nóg, a ja muszę nim sterować.Pisklaki już umieją podnosić i opuszczać ogonki, a także je rozcapierzać.Wyćwiczyły to, załatwiając się z gniazda.Jeszcze ciągle trzymam się na tym samym etapie, co one, ale już widzę, że bez pomocy mechanicznej nie dam rady.Jedno wiem na pewno: nie chcę żadnego silnika ani niczego w tym rodzaju.Jeśli nie zdołam unieść się w powietrze o własnych siłach, to wolę w ogóle nie latać.Pierwszy wzlot udaje się ciemnemu.Alfonso po karmieniu siada wyżej, żeby trochę odpocząć od dzieci, a ten mały leci za nim jakby nigdy nic.Nie wydaje mi się, żeby i nad tym lotem choć trochę się zastanowił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]