[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przychodzę do awiarium z porcją przysmaku, liśćmi mlecza albo kawałkiem jabłka, kładę to sobie na kolanie albo na czubku buta i czekam.Ptasia sfrunie zwykle, żeby się przywitać i skubnąć co nieco.Małe z początku są nieufne, ale w końcu zbliżają się jeden po drugim i podskubują nieśmiało.Po tygodniu ciemny i cętkowany siadają mi na palcu.Nawet Alfonso je mi z buta, a raz nawet z kolana.To jest dopiero podejrzliwy ptak.Ptasia już nie lubi, żebym ją brał do ręki.Zrobiła się nerwowa i odskakuje, kiedy nakrywam ją dłonią.Pewnie dlatego, że wysiaduje jajka.Jako matka dźwiga na sobie zbyt wielką odpowiedzialność, żeby w ten sposób ryzykować.Zdaje się, że Alfonsowa złośliwość idzie w parze z ciemnym upierzeniem.Ciemny malec już rozstawia rodzeństwo po kątach.Jedynym, który mu się choć trochę przeciwstawia, jest cętkowany.Oba żółte dobrodusznie ustępują z drogi albo czekają na swoją kolejkę.Któregoś razu ciemny się zapomina i próbuje zepchnąć z żerdzi Alfonsa.Alfonso w pierwszej chwili odfruwa.Mały leci za nim.Kiedy Alfonso połapuje się wreszcie, co jest, wpada w złość i daje małemu raz a dobrze po głowie.Bidula spada korkociągiem na podłogę awiarium i chwilę drepcze w kółko, całkiem ogłuszony.Alfonso wraca_do swoich spraw, daje małemu spokój, i na tym koniec.Nowe pisklaki rodzą się wszystkie jednego ranka.Są cztery.Zdaje się, że wszystkie ciemne, ani jeden nie będzie czysto żółty.Ptasia i Alfonso wracają do kieratu.Ustalili, zdaje się, że małym z pierwszego gniazda nie wolno wchodzić do klatki.Alfonso wymusza na nich przyjęcie tej zasady.Nawet nie musiał ich za bardzo walić po łbach ani odstraszać miną: małe szybko połapały się, o co chodzi.Usunąłem stary stelaż gniazda.Oczyściłem też grubo zapaćkany łajnem róg klatki.Nowe pisklęta szybko rosną.Ani się obejrzałem, a już wyłażą chwiejnie na krawędź gniazda.Dałem sobie spokój z odgadywaniem płci.Dwa pisklaki są całkiem ciemne, jak Alfonso, a dwa mają jasne brzuszki i ciemne skrzydła.Jeden z tych mieszanych ma do tego ciemny łebek.Drugi — plamkę nad lewym okiem.Kiedy zdarzył się wypadek, kończyły trzeci tydzień życia.Jeden z dwóch mieszanych, ten z ciemną główką, już kilka razy wypadał z gniazda.Zawsze przed zgaszeniem światła umieszczałem go tam z powrotem.Któregoś ranka patrzę, a on leży na ziemi — musiał wypaść w nocy.Podnoszę go, jest sztywny, łapki wyprężone, całkiem zimny.Biorę go w obie dłonie w nadziei, że ciepło przywróci mu życie, ale on ani drgnie.Wkładam go do ciepłej wody i trzymam z główką nad powierzchnią, ale i to na nic.Biedak zamarzł przez noc, jest martwy.Żal mi Ptasi i Alfonsa.Obserwuję ich, ale spokojnie karmią resztę dzieci i zdaje się, że w ogóle nie zauważyli, że jedno ubyło.Sam nie wiem, czego się po nich spodziewałem.Ptaki nie płaczą.Chyba jedynym zwierzęciem zdolnym do płaczu, śmiechu i kłamstwa jest człowiek.I chyba tylko my mamy jakieś wyobrażenie o śmierci.Większość zwierząt stara się uniknąć śmierci, ale niezbyt się nią przejmuje.Chciałbym dowiedzieć się o ptakach jednej rzeczy, której nigdzie nie udało mi się wyczytać: jaka jest gęstość ich ciała, czyli, ile waży ptak w stosunku do swojej objętości.Będę to mógł obliczyć na tym nieżywym.Na żywym nie chciałem próbować.Najpierw nalewam w szklankę wody aż po brzegi, stawiam ją na spodku i wkładam do wody martwego ptaka.Wpycham go całego pod powierzchnię.Nadmiar wody spływa po ściankach szklanki do spodka.Przelewam tę wodę do słoika, który chcę zanieść do szkoły, żeby dokładnie zmierzyć objętość.Ptaszka owijam w gałganek i razem ze słoikiem pakuję do śniadaniówki.Moja klasa mieści się w laboratorium, gdzie są wszystkie przyrządy do mierzenia i ważenia.Ważę ptaka, dzielę wagę przez objętość wypchniętej wody.Ptaki są zaskakująco lekkie.Następnego dnia przeprowadzam to samo doświadczenie na sobie.Napełniam wannę do połowy, zaznaczam jak wysoko sięga woda, potem wchodzę do środka, chowam się cały pod wodą i zaznaczam poziom, do którego się podniosła.Mierzę stopień wzniesienia i parametry wanny.Tym sposobem obliczam swoją objętość.Potem dokładnie się ważę i dzielę jedno przez drugie.Mój ciężar właściwy jest bez porównania większy niż ptaka.Trzeba będzie coś z tym zrobić.Tego samego dnia wieczorem umieszczam martwe pisklę w ukradzionej ze szkoły buteleczce spirytusu i chowam pod skarpetkami, tam gdzie sterylne jajko.Chcę kiedyś pokroić pisklaka i przyjrzeć się kościom.Czytałem, że ptak ma kości puste w środku — chcę zobaczyć, jak to wygląda.W ciele ptaka są też podobno pęcherze powietrzne, tak jak u ryby.Też chciałbym się przekonać, czy je znajdę.Ale jeszcze nie teraz; na razie nie mógłbym po czymś takim spojrzeć Ptasi w oczy.Reszta piskląt opuszcza gniazdo bez najmniejszych awarii i przechodzi rutynową szkołę latania.Obserwuję je całymi godzinami.Najczęściej siadam z dala od awiarium i patrzę przez lornetkę.Lornetkę przymocowałem do oparcia krzesła, na którym klękam, żeby nie zwichnąć sobie kręgosłupa.Muszę wyglądać jak jakiś niesamowicie religijny typ, który się modli od rana do nocy.Za pomocą lornetki mogę skupić całą uwagę na jednym ptaku.Próbuję odgadnąć, co taki ptak sobie myśli.Po jakimś czasie zaczynam sam czuć się ptakiem.Kiedy miną dwie, trzy godziny i z powrotem popatrzę na pokój i na siebie, wszystko wydaje mi się dziwne: jakieś takie wielkie, nienaturalne, jakby zaraz miało się zawalić.Dopiero po kilku, minutach wracam w siebie samego.Łatwo jest obserwować pisklęta, bo nie latają zbyt szybko.Cały czas próbuję odkryć, na czym polega różnica między machaniem skrzydłami podczas lotu a podczas karmienia.Przede wszystkim, przy karmieniu małe siadają nisko przycupnięte do podłogi, jakby się chciały w nią wcisnąć, i mocno wypinają brzuszki.Trzepią wówczas skrzydełkami bez jakiegokolwiek udziału klatki piersiowej.Kiedy próbują latać, dzieje się na odwrót: garbią się, wypychając w przód nasady skrzydeł, po czym następuje szybkie, silne machnięcie w dół i do tyłu.Jakby się podciągały w górę po ścianie.Ćwiczę to samo w biegu dookoła podwórza.Okazuje się, że to bardzo ułatwia wyskoki na żerdź.Potrafię już swobodnie wskoczyć i nie spaść.Albo robię wyskok, półobrót w powietrzu i lądowanie z twarzą w przeciwnym kierunku.Umiem też siadać na poprzeczce w kucki, z rękami po bokach, jak skrzydła.Kucając tak, czuję się, jakbym był ptakiem.Codziennie wieczorem ćwiczę mniej więcej przez godzinę na podwórzu, a poza tym macham ramionami pół godziny rano i następne pół wieczorem, przed pójściem do łóżka.Przy machaniu zamykam oczy i próbuję sobie wyobrazić, że lecę.Chciałbym złapać rytm mięśni grzbietowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]