[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Max.- Miło mi.Dolores.Skąd przybywasz?- Z Ozark Mountains.z Terra.- Cóż za spotkanie! Jesteśmy prawie sąsiadami.Pochodzę z Winnipeg.Dolores nie zamykała słodkich usteczek, a Max zastanawiał się, czy w tym wszystkim, co mówi, jest bodaj ziarno prawdy.Z dalszej gadaniny zorientował się jednak, że jego towarzyszka ani Ozarks, ani Ziemi w ogóle nie znała.Opowiadała, jak bardzo adoruje statki - są tak romantyczne - i właśnie pochłaniała ostatni kęs kanapki, gdy wrócił Sam.Zlustrował ją od dołu do góry.- I jak?.Na ile go pani wyceniła? - wskazał na Maxa.Dolores drgnęła z oburzenia.- Mój panie, a cóż to za mowa? Mr.Lipski nie pozwala.- Tym razem wybaczy, ślicznotko.- ciągnął niezrażony Sam, a w jego głosie nie było można dosłyszeć jawnej wrogości, co najwyżej lekką nutę sarkazmu - Nie wiedziała pani, że mój przyjaciel jest gościem Lippy'ego? W każdym razie żadnych naciągań na "czarne ekstra" i w ogóle żadnych "zaproszeń".Ile wystukał licznik? - zwrócił się do Maxa.- Na razie w porządku.Tylko kanapka z serem.- pospiesznie wyjaśnił.- Dobra.A na razie zechce pani zostawić nas samych.Może później.Wzruszyła ramionami, lecz powstała z miejsca.- Stokrotne dzięki, Max.- Nie ma za co.Na wszelki wypadek przekażę pozdrowienia dla całego Winnipeg.- Tak, proszę nie zapomnieć.Sam ciągle stał i nic nie wskazywało na to, że zamierza zająć zwolnione przed chwilą krzesło.- Muszę jeszcze na chwileczkę skoczyć w jedno miejsce.- To idź.- Max także zamierzał wstać od stołu, ale towarzysz zmusił go do pozostania.- Nie.Lepiej będzie, jeśli to zrobię sam.Pozostań na miejscu, już nikt nie powinien się naprzykrzać, a jeśli tak, to zawołaj Lippy'ego.- Sądzisz, że nie spartaczę czegoś.- Mam nadzieję - spojrzał z zatroskaniem - Nie wiem, dlaczego ciągle się tak niepokoję, ale masz w sobie coś, co budzi we mnie odruchy macierzyńskie.Prawdopodobnie to wina twych niebieskich oczu.- Mam brązowe oczy.- Mówiłem raczej o oczach duszy.- wyjaśnił Sam - W każdym razie, gdy mnie tu nie będzie, nie wdawaj się w żadne dysputy z obcymi, rozumiesz?Max potwierdził, czyniąc wyraz twarzy zapożyczony od Mr."Gi".Sam rzucił porozumiewawcze spojrzenie i przepadł gdzieś za barem.Niestety, przestrogi przyjaciela nie mogły się odnosić do pana Simes'a, który nagle stanął w drzwiach.Jego czerwona twarz była bardziej szkarłatna, niż zazwyczaj, a niewielkie, świńskie oczka błyszczały wśród dorodnych policzków niczym dwa guziczki.Wolno przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę posuwał się przejściem między stolikami, szukając miejsca dla siebie.Gdy dostrzegł Maxa, strzelił groźnym spojrzeniem, a w kącikach ust zagościł sadystyczny uśmieszek.- Pomyśleć tylko, że ten dziarski młodzian przesiaduje w knajpie! - zawołał, zmierzając w kierunku Jonesa.- Dobry wieczór, Mr.Simes - podniósł się Max.- Tak, tak."Dobry wieczór"!.A co chciałbyś tak naprawdę powiedzieć, pętaku?- Nic innego, sir.- Mnie nie nabierzesz.Ja też chciałbym odpowiedzieć inaczej, niż powinienem, ale chyba zrobiłbym to znacznie lepiej od ciebie.Max nic nie mówił, zaś Mr.Simes ciągnął swoje.- Nie zapraszasz mię, żebym się przysiadł?- Zechce pan usiąść - wydeklamował bezbarwnie Max.- Coś podobnego! Nasz geniusz życzy sobie, abym usiadł przy jego stoliku!Zajął miejsce, zawołał kelnera, złożył zamówienie i ponownie zwrócił się do Maxa.- A czy ty chociaż wiesz, dlaczego dosiadłem się do ciebie?- Nie, sir.- Żeby ci wyrwać jeden ząbek, słoneczko.Od kiedy stałeś się czarownikiem w programowaniu, Kelly uważa cię za swego ulubieńca.faworyta.pieszczocha.pieszczoszka.Ale u mnie niczego nie zyskałeś.I zapamiętaj sobie: jeśli zechcesz wodzić za nos także Hendrixa, wtedy do akcji wejdę ja i wyrzucę cię ze sterowni.Ogniem wypalę, jeśli nie będzie można inaczej, rozumiesz? Max czuł, jak grdyka zaczyna mu drgać nerwowo.- Co pan miał na myśli, mówiąc o "czarowniku"?- Wiesz lepiej, niż ja.Wyuczyłeś się na pamięć tuzin operacji, a wmawiasz Kelly'emu i profesorowi, że znasz całą książkę.Geniusz!.A wiesz, co to jest naprawdę? Szwindel!Całe szczęście, że Mr.Simes nie zdołał dokończyć swego przemówienia.Urwał nieomal w pół słowa, gdy na ramieniu poczuł czyjąś mocną dłoń, a po chwili dotarły doń spokojne słowa Sama.- Dobry wieczór, Mr.Simes.Ten z kolei zamrugał oczami, w końcu poznał, kto zacz i spuścił nieco z tonu, wywołując na twarz jedną z bardziej promiennych min.- A kogóż ja widzę.Glina we własnej osobie! Usiądź, chłopaczku.Napijesz się czegoś?- Jeśli pan nie ma nic przeciwko temu.- odparł Sam, przyciągając ku sobie krzesło.- Znasz tego krzepkiego młodzianina? - Simes wskazał oczami na Jonesa.- Z pewnością już go gdzieś widziałem.- Nie spuszczaj go z oka.To rozkaz, rozumiesz! Niezły z niego cwaniaczek, zbyt cwany, jak na nasze przyzwyczajenia.Jest bardzo, bardzo cwany.Zadaj mu jakąś liczbę.między jedynką a dziesiątką.- Siedem.Mr.Simes uderzył pięścią w stolik.- I co, nie mówiłem? Ten chłopak znał tę liczbę, zanim ją sobie zdołałeś pomyśleć.Ale nie ze mną te numery.Pewnego dnia trafi na takiego, który wypali mu cyferkę na piersi, że zapamiętał ją już na całe życie.Zgadnij, kto to będzie? Tylko dlatego, że przy stoliku siedział Sam, Max zdołał zachować spokój.Jones zauważył, że przyjaciel pisze coś na odwrocie menu, po czym dyskretnie wzywa kelnera i wręcza mu kartę z pewną sumą pieniędzy.Mr.Simes, zbyt przejęty swą rolą, nie dostrzegł tych manewrów.Paplał bez przerwy, aż do chwili, gdy Sam nagle przerwał mu wywód, wskazując w stronę baru.- Mam wrażenie, że zdołał pan nawiązać jakieś ciekawe znajomości, sir.- Ja?.Sam wskazał raz jeszcze w tym samym kierunku: przy barze, na wysokim stołku siedziała Dolores, uśmiechając się zachęcająco do pijanego Simes'a, który po chwili, wyszczerzył zęby.- Tak, to moja cioteczna babka Sadie.Zerwał się z krzesła i niepewnym krokiem podszedł do dziewczyny.Sam zatarł ręce.- Tak, jego mamy już z głowy.Chyba ci nieco dogryzł, prawda?- Troszeczkę.Dziękuję, że w porę przyszedłeś.Inaczej nie byłoby z nim łatwo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]