[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Książę spojrzał na zegarek i wstał.- Myślę, że powinniśmy ruszać.Deszcz rozmyłdrogi i nie da się jechać zbyt szybko.- Muszę się przebrać - Jamie spojrzał zezmarszczonymi brwiami na swój surdut z błękitnej wełny.-Ten nie nadaje się na tę okazję.- A ja muszę włożyć płaszcz - Isabel siłą wolizmusiła się, by nie wypaść z roli, ostatniej, jaką przyszło jejzagrać w towarzystwie Bretta.267- W takim razie spotkamy się za kwadrans wgłównym hallu - zdecydował książę.Powrót Isabel do sypialni to było sceniczne studiumpogody i beztroski.Skoro tylko jednak Eliza na jejpolecenie opuściła pokój, przebrała się pospiesznie, wciążsprawdzając gorączkowo, czy spod grubego płaszcza,jakim się owinęła, nie przebijają zdradzieckiewybrzuszenia.Przećwiczyła chodzenie i siedzenie.Wreszcie uznała, że robi to swobodnie i że nie wzbudziniczyich podejrzeń.Po upływie kwadransa zeszła do hallu.Jamie już tubył.Miał na sobie granatowy surdut i pelerynę, okrywającągo od podbródka aż do kostek.Fanny również była gotowado jazdy, pomimo wcześniejszych napomknień Isabel, żeceremonia objęcia sukcesji będzie długa i zbyt męcząca dlakobiety w jej stanie.- E tam, głupstwo! - odparła wówczas Fanny.-Jestem zdrowa jak koń.Proszę spytać sir Roberta!Jako że sir Roberta nie było pod ręką, a zdrowieFanny wyglądało na pierwszorzędne, Isabel poddała się inie próbowała już więcej uchronić swojej gospodyni przeduczestnictwem w tym, co wkrótce miało się wydarzyć.Po raz kolejny Dawkins znalazł się na kozle.Czteryosoby wsiadło do ciemnozielonego powozu ze złotymkrzyżem Northbridge na drzwiczkach, zaprzężonego wczwórkę wspaniałych rasowych kasztanów.Dwunastukonnych jego lordowskiej mości otaczało pojazd wcharakterze eskorty.Aby utrzymać resztę towarzystwa w przekonaniu, żew ciągu nocy nic się nie zmieniło, Jamie i Isabelpodtrzymywali lekką, niezobowiązującą konwersację.Opowiadali Fanny niektóre ze swoich przygód na268kontynencie, spierali się ze sobą, który z domów gry jestbardziej popularny wśród kontynentalnej arystokracji - wBrukseli czy w Wiedniu.- Twoja podróż dobiegła końca, James - oznajmiłspokojnie Brett.Zaskoczony, Jamie wyciągnął szyję i wyjrzał przezokno.Przejeżdżali właśnie pod czarnym żelaznym łukiem,dzwigającym krzyż Thornwynd.- Jaki ładny park - zauważył miękko Jamie.- Nawetw deszczu.Swobodnie rosnący starodrzew powoli ustępowałmiejsca rozległemu, uporządkowanemu ogrodowi, ozmatowiałych w szarości dnia kolorach.Droga skręciła naprawo - i oto mieli przed sobą Thornwynd Manor,efektowną, rozległą budowlę w stylu Tudorów, o biało -szarych ceglanych ścianach.- Dom - powiedział Jamie.Azy napłynęły do oczu Isabel.Przerażona,powstrzymała je siłą woli.Nie będzie płakać nad tym, żeMonty nie zdołał wrócić do domu; nie będzie płakać, żeJamie nie miał domu do tej pory; a już z pewnością niebędzie płakać nad tym, że ona sama nie ma domu i rodziny,których uosobieniem jest ta posiadłość.Nie czas na smutek.Będzie smucić się pózniej.- Myślisz, że wytrzymasz w tych wspaniałościach? -spytała, gdy mogła już zaufać głosowi.- Chyba będzie całkiem miło - wyszczerzył zębyJamie.- Zawsze miałam sentyment do Thornwynd -westchnęła w zadumie Fanny.- Jest taki elegancki imajestatyczny.a równocześnie ma w sobie coś zpirackiego statku.269Tak, uśmiechnęła się do siebie Isabel.Pasowałby doMonty'ego znakomicie.Dawkins zatrzymał powóz przed frontowymischodami.Brett wyszedł pierwszy i podał dłoń Isabel, anastępnie Fanny.Ostatni ukazał się Jamie.Stanął nawybrukowanym cegłą podjezdzie i utkwił spojrzenie wdomu przodków.- %7łyczę szczęścia, sir - powiedział Dawkins.- Dziękuję, przyjacielu - Jamie uśmiechnął się doponurego woznicy.- Chyba będzie mi się tu podobało -oznajmił, gdy szli w deszczu do głównego wejścia.Zanim Jamie zdążył pociągnąć za uchwyt dzwonka,drzwi otworzyły się i ukazał się w nich kamerdyner o łysej,lśniącej w świetle lampy czaszce.Z dumną wyniosłościązmierzył Jamiego od czubka głowy do pięt i wreszcie cośna kształt uśmiechu pojawiło się na jego wargach.- No, ten jest o wiele lepszy.Witam w domu,milordzie - wygłosił.- Jestem Griffith, pański kamerdyner.- Czyżby ten dawny Krwawy Griffith z czasówdzieciństwa mojego ojca? - wykrzyknął Jamie.- Ten sam, sir - odparł kamerdyner bez śladurumieńca.- No, to zrobiłeś karierę! Ależ Monty byłby dumny!Był największym urwisem wśród lokajów - wyjaśniłskonfundowanej Fanny.Isabel znała tę historię doskonale;twarz Bretta pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu.-Brał udział we wszystkich wybrykach mojego ojca, a nawetgo do nich nakłaniał.Te nietoperze w łóżku biskupa!.Przypomnijcie mi, żebym wam przy okazji opowiedział.- Wszyscy są na miejscu, Griffith? - spytał Brettnawróconego na właściwą drogę kamerdynera.- Tak jest, sir.Zgodnie z pańskimi wskazówkami270ulokowałem ich w bibliotece.- Chodzmy, James - Brett ujął go za ramię - pora nakonfrontację z twoim sobowtórem.Isabel poczuła mrowienie w całym ciele.Fannypogodnie wzięła ją pod rękę i weszły do domu.Biblioteka wyglądała dokładnie tak, jak opisywał jąMonty, wspominając dzieciństwo.Był to długi, wąskipokój.Trzy ściany od podłogi do sufitu zajmowały póki zksiążkami; czwarta, przeciwległa, dzwigała na sobie conajmniej dwa tuziny familijnych portretów.Isabel zzaskoczeniem patrzyła, jak z pokolenia na pokoleniepowtarzają się na tych portretach charakterystycznerodzinne rysy.Autor legatu słusznie wybrał bibliotekę jakomiejsce przekazania sukcesji Thornwynd.Rodzinnepodobieństwo mogło pomóc dziedzicowi, i może pomócJamiemu.Jej wzrok przykuło nagle znajome spojrzenie.Pośród innych portretów widniała twarz Montague'aShipleya.Nie srebrnego lisa, jakiego znała, alekasztanowatego zrebaka, jakim był jako chłopiec, byćmoże odrobinę starszy niż obecnie Jamie.- Pomóż nam, Monty - szepnęła.- Liczymy naciebie.- Niech się pani nie martwi, moja droga - Fannypoklepała ją po ręce.- Brett na pewno zadbał, żebywszystko poszło jak należy.On zawsze wszystkiegodopilnuje.Z rzezbionego sufitu zwisały trzy wielkiekryształowe kandelabry.W odległym końcu pokoju stałobiurko i dwa wyściełane skórą krzesła; w drugimznajdowała się sofa, dwa fotele i szezlong.To było całeumeblowanie.271Isabel patrzyła na nie z ponurą satysfakcją.Tak, tenpokój będzie w sam raz.Pośrodku biblioteki stało czterech mężczyzn
[ Pobierz całość w formacie PDF ]