[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żywiło się niewątpliwie bezokimi rybami, nietoperzami i szczurami żyjącymi w jaskini, jak również zwyczajnymi rybami przypływającymi z odmętów Green River, której odnogi w jakiś przedziwny sposób łączyły się z podziemnymi wodami.Mrożące krew w żyłach wyczekiwanie skracałem sobie wymyślaniem groteskowych deformacji, jakie życie w jaskini musiało spowodować w fizycznej budowie zwierzęcia, przypominając sobie jednocześnie przerażający wygląd gruźlików, którzy według legendy zmarli po długim pobycie w jaskini, l nagle, z przerażeniem uświadomiłem sobie, że nawet gdyby udało mi się pokonać przeciwnika, NIE ZDOŁAM GO ZOBACZYĆ.Napięcie ogarniające mój umysł było przerażające.Wyobraźnia, w której panował ogromny chaos, tworzyła upiorne i przerażające kształty, tkając je ze złowrogiej materii otaczającej mnie ciemności, która niemal namacalnie napierała na moje ciało.Kroki były coraz bliżej.Miałem wrażenie, że bezwarunkowo muszę wydać z siebie długi, przenikliwy krzyk, ale głos uwiązł mi w gardle, i nie byłem w stanie tego dokonać.Stałem jak skamieniały, miałem wrażenie, że stopy wrosły mi w ziemię.Wątpiłem, czy moja prawa ręka będzie w stanie w krytycznym momencie cisnąć pocisk w zbliżającą się ku mnie istotę.Jednostajne tup, tup, tup kroków było bardzo blisko, przeraźliwie blisko.Słyszałem dyszenie zwierzęcia i, pomimo iż zdjęty zgrozą, uświadomiłem sobie, że musiało ono przebyć znaczną odległość i było wyraźnie zmęczone.Magle czar prysnął.Moja prawa ręka, kierowana nieomylnym zmysłem słuchu, cisnęła dzierżony kawał wapienia, zaostrzony na jednym końcu, ku temu miejscu w ciemnościach, skąd dobiegał szelest stóp i głośne dyszenie i, co stwierdziłem z nieskrywanym zadowoleniem, trafiłem niemal w dziesiątkę, usłyszałem bowiem, jak istota odskoczyła w tył i przywarowała pod ścianą.Skorygowałem namiary celu i cisnąłem drugi pocisk.Tym razem miałem więcej szczęścia.Z przepełniającą me serce radością usłyszałem, jak stwór bezwładnie upadł na ziemię i - jak wszystko na to wskazywało - zupełnie znieruchomiał.Nadal było słychać ciężkie sapanie, co pozwoliło mi przypuszczać, że jedynie zraniłem stwora.Teraz jednak do reszty straciłem ochotę na przyjrzenie się tej istocie.Mój mózg zaatakował bezpodstawny, prymitywny lęk, pozostałość po pradawnych przesądach i wierzeniach – nie podszedłem zatem do ciała ani nie cisnąłem kolejnych kamieni, aby do reszty pozbawić życia niewidoczne w mroku zwierzę.Miast tego, wykrzesawszy z siebie resztkę sił, pognałem w -jak to oszacował mój ogarnięty chaosem umysł - stronę, z której przyszedłem.Nagle znów usłyszałem dźwięk, a raczej całą ich serię: rytmicznych i jednostajnych.W chwilę potem zmieniły się one w kakofonię ostrych, metalicznych szczęknięć.Tym razem nie miałem żadnych wątpliwości.TO BYŁ PRZEWODNIK.Zacząłem wołać, krzyczeć, wrzeszczeć i zawodzić z radości, kiedy słaba migocząca poświata będąca, jak wiedziałem, światłem latarki, ukazała moim oczom wilgotne ściany i łukowato sklepiony sufit jaskini.Pobiegłem w kierunku światła, i zanim zdołałem się zorientować co robię, padłem memu przewodnikowi do nóg, obejmując jego buty.Na przemian, dziękując za ocalenie bełkotałem jak oszalały, bez ładu i składu, próbując opowiedzieć mu swą przeżytą historię.W końcu doszedłem do siebie.Przewodnik, jak się okazało, zauważył moją nieobecność, gdy grupa dotarła do wylotu jaskini, i kierowany intuicyjnym zmysłem kierunku podążył przez labirynt korytarzy do miejsca, w którym rozmawialiśmy po raz ostatni, aż w końcu, po czterech godzinach zdołał mnie odnaleźć.Zanim skończył mi o tym opowiadać, ja, któremu światło latarki i obecność drugiej osoby wyraźnie dodała odwagi, napomknąłem o dziwnym zwierzęciu, które zraniłem i które znajdowało się w pewnej odległości od nas, w spowitym w ciemnościach korytarzu, sugerując jednocześnie abyśmy tam poszli i w świetle latarki wspólnie mu się przyjrzeli.Byłem niezmiernie ciekaw jakiego gatunku stworzenie padło moją ofiarą.Zawróciliśmy wspólnie ku miejscu mej przerażającej przygody, tym razem jednak obecność przewodnika dodawała mi otuchy.Niebawem dostrzegliśmy biały obiekt leżący na kamiennym podłożu, bielszy nawet od połyskujących wapiennych ścian.Zbliżając się ku niemu ostrożnie, nie próbowaliśmy powstrzymywać swego zdumienia, gdyż spośród rozmaitych osobliwych stworów, jakie mieliśmy okazję oglądać w swoim życiu, ten był bez wątpienia najdziwniejszy.Przypominał ogromną, antropoidalną małpę, która być może uciekła z jakiejś menażerii.Włosy miała śnieżnobiałe - niewątpliwie wyblakły one wskutek długiego przebywania w mrocznych, atramentowo-czarnych czeluściach jaskini.Były jednak zdumiewająco wątłe i rzadkie - porastały jedynie głowę zwierzęcia długimi, sięgającymi ramion kosmykami.Stworzenie było odwrócone, nie widzieliśmy jego twarzy, gdyż niemal na niej leżało.Osobliwy był również wygląd kończyn, ich nachylenie wyjaśniało jednakże zmiany w ich używaniu, gdyż już wcześniej zwróciłem uwagę, że zwierzę to poruszało się na przemian na dwóch albo na czterech łapach.Z końców palców, zarówno rąk jak i stóp, wyrastały długie, jakby szczurze szpony.Kończyny nie były chwytne, który to fakt składałem na karb długiego pobytu istoty w jaskini -o czym, jak wcześniej zauważyłem, świadczyła przenikliwa, nieziemska wręcz biel, tak charakterystyczna dla każdego z elementów jej anatomii.Nie było widać ogona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]