[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do sądu wystąpiliśmy o dziesięciomilionowe odszkodowanie, lecz była to liczba wzięta z powietrza.Równie dobrze moglibyśmy zażądać czterdziestu, pięćdziesięciu czy nawet stu milionów.- Po milionie za każdego członka rodziny - wycedził Green.Jego słowa zwaliły się niczym ogromny ciężar na środek mahoniowego stołu konferencyjnego.Na pewno siedzący po drugiej stronie prawnicy słyszeli je wyraźnie, minęło jednak parę sekund, zanim dotarły do ich świadomości.- Pięć milionów?! - jęknął cicho Raf ter.- Tak, pięć milionów - powtórzył głośno Mordecai.- Po milionie za każdego zmarłego.Nagle uwagę adwokatów przykuły ich notatniki, każdy musiał natychmiast zapisać po parę zdań.Wreszcie Arthur Jacobs zaczął delikatnie wyjaśniać, że nasza teoria odpowiedzialności wcale nie jest jednoznaczna, ponieważ w sprawę wdały się siły natury, a bezpośrednio śmierć powodów wywołała śnieżyca.Wywiązała się krótka dyskusja na temat warunków atmosferycznych, którą Mordecai uciął szybko:- Sędziów przysięgłych nie trzeba będzie przekonywać, że w lutym zwykle pada śnieg, zazwyczaj panują mrozy, a często zdarzają się również zamiecie.Opowiadał mi, że w ciągu całego spotkania po każdej rzuconej przez niego uwadze nawiązującej do sędziów przy­sięgłych na kilka sekund zapadała przy stole grobowa cisza.- Oni są śmiertelnie przerażeni perspektywą rozprawy sądowej - zawyrokował.Później wyjaśnił obszernie, że nasza teoria odpowiedzialno­ści jest wystarczająco mocna, by wytrzymać wszelkie kontr­ataki obrony.Do eksmisji doszło albo na skutek w pełni świadomego działania, albo rażącego niedbalstwa.Łatwo można było przewidzieć skutki wypędzenia na ulicę ludzi pozbawionych dachu nad głową w początkach lutego.Stano­wiło to jeden z najpoważniejszych argumentów, jakie powinny wywrzeć wpływ na decyzję sędziów przysięgłych w dowolnym zakątku tego kraju, a zwłaszcza bogobojnych obywateli dys­tryktu stołecznego.Arthur Jacobs, chyba znudzony dyskusją na temat winy i kary, ponownie odwołał się do swego najsilniejszego atutu, to znaczy mnie - a konkretnie do moich działań podjętych mimo licznych ostrzeżeń po kradzieży dokumentów z gabinetu Chance’a.W tej kwestii firma zajmowała twarde stanowisko.Gotowa była wycofać oskarżenia o pospolite przestępstwo w wypadku osiągnięcia ugody w sprawie cywilnej, nie zamie­rzała jednak rezygnować z pociągnięcia mnie do odpowiedzial­ności dyscyplinarnej.- Czego żądają? - spytałem szybko.- Dwuletniego zawieszenia - odparł posępnym tonem Mor­decai.Nie mogłem wydusić z siebie głosu.Na temat rozmiaru tej kary zarząd firmy w ogóle nie zamierzał dyskutować.- Powiedziałem im, że to zbyt wygórowane żądania - dodał Green, ale nie tak pewnym głosem, jak bym sobie tego życzył.- Nie chcieli słuchać.Milczałem, a po głowie kołatały mi się tylko te słowa: dwa lata!Dyskusja na krótko wróciła do sprawy odszkodowania, ale nie doszło do żadnych ustaleń.Jedynym efektem było uzgod­nienie konieczności następnego spotkania, które miało się odbyć w najbliższym czasie.Na zakończenie Green zaprezentował gospodarzom kopię gotowego już, lecz jeszcze nie złożonego w sądzie wystąpienia w imieniu Deese’a.Dotyczyło ono tych samych trzech pozwa­nych i domagało się odszkodowania w wysokości pięćdziesięciu tysięcy dolarów za bezprawną eksmisję z zajmowanego lokalu.Przy czym Mordecai obiecał, że nie jest to ostatni pozew, gdyż ma zamiar składać je na bieżąco, po kilka tygodniowo, w miarę zgłaszania się kolejnych poszkodowanych.- I kopię tego pozwu również zamierza pan udostępnić prasie? - spytał Rafter.- Czemu nie? Każda sprawa przekazana do kancelarii sądu przestaje być objęta tajemnicą.- Owszem, chodzi jednak o to, że mamy już dość krytycz­nych publikacji pod naszym adresem.- No cóż, sami zaczęliście tę wojnę na doniesienia prasowe.- Jak to?- Powiadomiliście przecież dziennikarzy o aresztowaniu Michaela.- Nic podobnego!- Tak?! To skąd redakcja „The Washington Post” wzięła zdjęcie wykonane na użytek kancelarii?!W tym miejscu Arthur Jacobs ostro kazał Rafterowi za­milknąć.Zamknąłem się w swoim pokoju, usiadłem za biurkiem i przez dobrą godzinę patrzyłem tępo na ścianę, zanim uspokoiłem rozbiegane myśli.Stało się jasne, że firma gotowa była zapłacić duże pieniądze, aby uniknąć dwóch rzeczy - dalszego oczerniania przez prasę oraz przedstawienia na sali sądowej, które niechybnie przyniosłoby jeszcze większe straty finansowe.Jeślibym oddał skradzioną teczkę, zostałyby wy­cofane zarzuty o kradzież poufnych materiałów.I wszystko z pewnością by się jakoś ułożyło, gdyby nie to, że kancelaria pragnęła się na mnie zemścić.Z ich punktu widzenia byłem nie tylko zdrajcą, ale także ponosiłem pełną odpowiedzialność za powstałe zamieszanie.Tylko przeze mnie wstydliwe sekrety, ukrywane dotąd w głębi szklanej wieży, wyszły na jaw i stały się podstawą do sformułowania pozwu przeciwko firmie.Stopień oczernienia w prasie był wystarczający, by wzbudzić do mnie nienawiść, a perspektywa znacznego uszczerbku w finansach stanowiła siłę napędową żądzy odwetu.W powszechnym mniemaniu wspólników kancelarii działa­liśmy na ich niekorzyść wyłącznie na podstawie skradzionych poufnych materiałów.Wynikało stąd, że nic nie wiedzą o udziale Hectora w tej sprawie.Uważali, że to ja znalazłem w dokumentach wszelkie potrzebne informacje i opierając się na nich, wystosowałem poważne oskarżenia.Byłem dla nich Judaszem.I ze smutkiem musiałem przy­znać, że ich rozumiem.ROZDZIAŁ 36Długo po wyjściu Sofii i Abrahama siedziałem w półmroku mego gabinetu, kiedy Mordecai wszedł bez pukania i stanął między dwoma nowymi składanymi krzesełkami, które kupi­łem na pchlim targu za sześć dolarów.Przynajmniej do siebie pasowały, bo poprzedni właściciel pomalował je na ciemno­brązowe.Były brzydkie i toporne, ale nie musiałem się już martwić, że klient z hukiem wyląduje na podłodze w połowie zdania.Wiedziałem, że całe popołudnie Green spędził przy telefonie, lecz nie zaglądałem do niego.- Przeprowadziłem mnóstwo rozmów - zaczął.- Sprawy zaczynają się toczyć o wiele szybciej, niż przypuszczaliśmy.Nie odpowiedziałem, tylko popatrzyłem na niego z zainte­resowaniem.- Kilka razy łączyłem się z Arthurem Jacobsem, na zmianę rozmawiałem z sędzią DeOrio.Znasz go?- Nie.- To twardy facet, ale rzetelny i uczciwy, umiarkowanie liberalny.Przed wielu laty zaczął karierę adwokacką w dużej firmie, lecz na pewnym etapie zdecydował, że chce być sędzią.Także zrezygnował z dużych dochodów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl