[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-To dobrze.-To nie była atomówka.-Wiem.-A ty i Max? Nic wam nie jest?W pewnym momencie dzieciak musiał się przepchnąć do przodu iznalezć na kolanach matki, ale nie pamiętałem, kiedy to się stało.-Nie.- To dobrze.-Tak.- Nie wydaje mi się także, że to w ogóle jakaś bomba - powiedziałem przytomniej.Biała ściana pary otoczyła nas niemal całkowicie.Wewnątrz była ciemniejsza.-Co?-Myślę, że to rurociąg.-Rurociąg?-Jak naturalna erupcja gazu - wyjaśniłem.Otoczenie pogrążałosię w ciemności.Tłusty, czarny dym.- Tyle że tu dochodząjeszcze opary ropy, które zaczynają się palić.Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że szczękają mi zęby.Samochody przed nami stanęły.Uciszcie się, nakazałem zębom.-Zginiemy? - zapytał Max.-Nie, jesteśmy daleko od zagrożenia - zapewniła Marena.-Jed, zginiemy?-Nie - powiedziałem dziecku.- Jesteśmy w najlepszym możli-wym miejscu - blisko wody i na jezdni.Jezdnia się nie zapali.-To dobrze - westchnął.Sądząc po brzmieniu jego głosu, docho-dził do siebie i już się nie bał.Słyszałem o tym wcześniej, nakursie pierwszej pomocy: dzieci łatwo ulegają strachowi, alejeżeli dorośli wydają się spokojni, one również natychmiastodzyskują panowanie nad sobą.Po prostu nie wiedzą, co jestnormalne, a co nie.-Max, musisz się teraz skupić.Musisz nam pomóc - powiedziałaMarena.- Wiesz o tym.-Może znowu wybuchnąć, tylko bliżej - stwierdził dzieciak.-Nie, nie wybuchnie - zapewniłem.- Rurociąg ma zawory.Ropawyleje się przez otwarte otwory i spłonie.Poza tym rurociąg nieidzie pod drogą, jest na dnie zatoki.-Dobrze.- Max wyraznie odzyskał spokój.Jednak kolejny wy-buch jest możliwy, pomyślałem.Ale może cała sekcja rurociąguzostaje odcięta w przypadku pożaru? Nie wiedziałem.Powiedziałem, że muszę się rozejrzeć, i wysiadłem.Było gorąco,ale dzień był upalny i fala ciepła z wybuchu dodała tylko kilka stop-ni do rozgrzanego powietrza.W oddali rozbrzmiewały syreny i syg-nały z łodzi oraz huk odrzutowców.Kilka osób również wysiadło.Zamknąłem drzwi i wdrapałem się na dach jeepa.Nie dostrzegłemw pobliżu ognia ani żadnych poważniejszych stłuczek na drodze.Aleprzed i za nami kilkanaście aut obróciło się w różne strony.Cholera.To wystarczy, by zatamować ruch.Pewnie cała droga na wybrzeżejest teraz zakorkowana.Nie ma co liczyć, że się stąd wydostaniemyw najbliższym czasie.Można to było przewidzieć.Jednak przewidy-wanie" chyba zaczynało się znacząco dewaluować.- Jed, wracaj do samochodu - nakazała Marena przez zewnętrznysystem nagłaśniający.Posłuchałem.Moja kiedyś elegancka koszula pod marynarką zro-biła się mokra, jakbym wystąpił w konkursie mokrego podkoszulka.Marena wyłączyła silnik, ale upewniła się, że system komputerowydziała nadal, pobierając moc z zasilacza.Wyglądała na spokojną.Biorąc pod uwagę okoliczności, doszłado siebie bardzo szybko.Siedzieliśmy.Słuchaliśmy.Powoli zapadałanoc.Marena dotknęła ekranu i z przedniej szyby zsunęła się przy-ciemniona przesłona.Odgłosy z zewnątrz nie budziły nadziei, ale,na szczęście, dochodziły z daleka.Max w końcu wrócił na tylne sie-dzenie.Marena zaczęła przeglądać dane z komórki.Sięgnąłem poswoją.W CNN powiedziano, że paru techników z Universal Studiomiało przy sobie dozymetry i zgłosiło policji niebezpiecznie wysokipoziom radiacji wczoraj po południu, ale najwyrazniej nikt na to niezareagował.A przecież inni ludzie też musieli coś zauważyć, po-myślałem.Czy Departament Bezpieczeństwa nie sprawdza wskazańliczników Geigera? Zresztą tyle radów musiało wpłynąć na przewodyelektryczne i uruchomić czujniki dymu lub alarmy przeciwpożaro-we, nie wspominając, że naświetliłoby zdjęcia rentgenowskie w gabi-netach dentystycznych i tysiącach innych miejsc.I nikt nic nie za-uważył? Chociaż, jeżeli się zastanowić, to chyba czytałem, że wczorajw parku było kilka alarmów pożarowych.Cholera, w Internecie są biliony stron i żadna się nie zaintereso-wała.Znowu zajrzałem na YouTube.Najpopularniejsze wideo prze-stawiało długie, statyczne ujęcie autostrady międzystanowej numersiedemdziesiąt pięć, gdzieś na północ od Ocala.Samochody wypeł-niały wszystkie sześć pasów po obu stronach drogi.Nagle zatrzymałysię gwałtownie i znieruchomiały, jak skrzep zatykający tętnicę.Czte-ry zdające się ciągnąć w nieskończoność rzędy pieszych przeciskałysię między pojazdami.Ludzie nieśli wypchane torby i butle z wodą,niekiedy chwiejące się na przewieszonych przez ramię kijach.Dwaciała (a może tylko dwóch zmęczonych mężczyzn) leżały na pasie zie-leni oddzielającym pasy autostrady.W dzieciństwie często widywa-łem uciekinierów, ale teraz, jak większości moich sąsiadów, na takieobrazy zdarzało mi się natknąć tylko w telewizji - głównie relacje zniedawnego holokaustu w Afryce lub Azji.I pewnie jak większośćrdzennych amerykańskich obywateli nie potrafiłem uwierzyć, że pie-kło jest tutaj, że właśnie się w nim znalazłem.Tyle tylko, że na filmiez YouTube ludzie nie zachowywali się jak typowi uchodzcy - możedlatego, że poruszali się jak pyłki w wodzie.Ruchy Browna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]