[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedynym wyjściem było dowiedzieć się o nich możliwie jak najwięcej.Wieczory przy kominku i robocie na drutach stwarzały ku temu świetne okazje.Pani Sanders (miała na imię Gladys) wyszła za mąż chyba niedawno, bo bardzo chętnie opowiadała o sobie i mężu.Miał jakieś posiadłości i utrzymywali się z odsetek.Wiodło im się całkiem nieźle, choć ostatnio borykali się z trudnościami finansowymi.Żaliła się również, że nie ma dostępu do pieniędzy z kapitału męża.Wyglądało na to, że ktoś mądrze wszystko to sobie ułożył! Poza tym zaraz po ślubie ubezpieczyli się wzajemnie na życie.Wzruszające! Te trudności z pieniędzmi były tymczasowe, wierzyła, że jej mąż wyjdzie w końcu z kłopotów.Tymczasem nie mogli sobie pozwolić na zbędne wydatki, dlatego wynajęli pokój na najwyższym piętrze, gdzie mieszkała służba.Nie było tam zbyt wygodnie, łatwo można było spowodować pożar, dobrze choć, że tuż za oknem biegły schody przeciwpożarowe.Delikatnie zapytałam, czy mają balkon w pokoju.To stwarzało dla niej niebezpieczeństwo.Sami wiecie — wystarczy jedno pchnięcie.Balkon był, a ja wymogłam na niej obietnicę, że nigdy na niego nie wyjdzie.Powiedziałam, że miałam proroczy sen, wywarło to na niej odpowiednie wrażenie.Czasem wiele można zdziałać posługując się przesądami.Była miłą kobietą o bladej cerze i niesfornych włosach, upiętych w węzeł na karku, a jej wypowiedzi zdradzały, że była bardzo łatwowierna.W swej naiwności powtórzyła naszą rozmowę mężowi, a ja przechwyciłam raz czy dwa jego spojrzenie, jakim mnie obrzucił.On nie był naiwny, widziałam to po wyrazie jego oczu, a poza tym wiedział, że byłam świadkiem tego „wypadku” w autobusie.Martwiłam się tym bardzo, ogromnie się martwiłam, bo zupełnie nie wiedziałam, jak powstrzymać go od zbrodniczych zamiarów ani jak zapobiec dalszym tego typu „wypadkom”.Mogłam ustrzec tę kobietę przed śmiercią w uzdrowisku, jeśli dałabym mu do zrozumienia, że go podejrzewam.Ale wskórałabym tylko tyle, że odłożyłby swój plan zbrodni na później.Nie, coraz bardziej nabierałam przekonania, że jedynym wyjściem to śmiałe schwytanie go na gorącym uczynku, gdy będzie szykował się do morderstwa.Gdyby udało mi się stworzyć dogodną dla jego planów sytuację i przyłapać go, wtedy wpadłby w zastawioną pułapkę, a ona musiałaby spojrzeć prawdzie w oczy, mimo że na pewno przeżyłaby ogromny wstrząs.— Dech mi wprost zapiera — wyrzucił z siebie dr Lloyd.— Cóż mogła pani wymyślić?— Coś by się znalazło — odparła niewzruszenie panna Marple.— Ale on mnie przechytrzył.Uderzył niemal natychmiast.Wiedział, że go podejrzewam, więc nie czekał, aż zyskam na czasie.Wiedział też, że nie może już liczyć na „wypadek”.Sprawił więc, że było to morderstwo.Wśród zebranych w saloniku pani Bantry rozległ się szmer grozy.Panna Marple pokiwała głową, a jej usta zacisnęły się surowo.— Obawiam się, że powiedziałam o tym zbyt raptownie.Postaram się podać więcej szczegółów.Myśl, że to się jednak stało, wciąż mnie gnębi.Ciągle wydaje mi się, że można było jakoś temu zapobiec.Ale Opatrzność wie lepiej, co robi.Musiałam się więc poddać, choć naprawdę zrobiłam wszystko, co w mej mocy.Niedługo przed śmiercią pani Sanders wszyscy z nas czuli, że nieszczęście wisi w powietrzu.To było nienamacalne, a jednak ciążyło jak ołów.Zapowiedź tragedii.Zaczęło się od George’a, chłopca hotelowego.Pracował tam od czterech lat i znał wszystkich stałych gości.Dostał zapalenia oskrzeli, potem wywiązało się zapalenie płuc i po czterech dniach już nie żył.Straszne! To był cios dla wszystkich.I to na cztery dni przed Bożym Narodzeniem.Potem pokojówka, bardzo miła dziewczyna, skaleczyła się w palec.Przyszło zakażenie i zmarła w dwadzieścia cztery godziny później.Pamiętam, że siedziałam w bawialni razem z panną Trollope i panią Carpenter, którą jak złą wróżkę bawiło przepowiadanie okropności.Wiecie, jak to jest.— Zapamiętajcie moje słowa.— rzekła.— To jeszcze nie koniec.Znacie to powiedzenie „do trzech razy sztuka”.Wiele razy mi się to sprawdziło.Umrze ktoś jeszcze, jestem tego pewna.I to już niedługo.„Do trzech razy sztuka”.Gdy tak mówiła kiwając głową i pobrzękując drutami, spojrzałam w kierunku drzwi.Stał tam Sanders i patrzył na panią Carpenter.Nie panował nad twarzą, a ja przechwyciłam wyraz jego oczu.Aż do ostatniego dnia życia będę wierzyć, że złowróżbne słowa, jakie padły w tym pokoju, nasunęły mu pomysł zbrodni.Widziałam prawie, że jego umysł zaczął gorączkowo pracować.Po chwili wszedł do pokoju i przyłączył się do nas obdarzając swym czarującym uśmiechem.— Czy kupić coś dla pań w Keston? — zapytał.— Wybieram się tam właśnie.Postał przy nas przez chwilę bawiąc rozmową i śmiejąc się beztrosko, po czym wyszedł.Jak już mówiłam, myśl o pani Sanders nie dawała mi spokoju, zapytałam więc wprost:— Gdzie jest pani Sanders? Czy widział ją ktoś z państwa?Pani Trollope odparła, że wybrała się do znajomych na brydża, więc uspokoiłam się nieco.Około pół godziny później poszłam na górę do swego pokoju.Po drodze spotkałam na schodach dra Colesa i poradziłam się go w sprawie reumatyzmu, który trochę mi dokuczał.Weszliśmy do mojego pokoju i doktor w zaufaniu powiedział mi o śmierci pokojówki.Dyrektor hotelu trzymał to w tajemnicy przed gośćmi, prosił więc i mnie o dyskrecję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]