[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następca84antykwariusza wydawał się coraz bardziej nieswój. Widziałem tę książkę rzekł posępnie. Przez chwilę.Nawet miałemw ręku.Zainteresowała mnie oczywiście, spojrzałem na początek, dalszego cią-gu w ogóle nie widziałem, kartki były jakby sklejone, koniec owszem, a temuw środku dałem spokój, ledwo narożnik się rozdzielał.Może i przejrzałbym todokładnie, bo szesnastowieczna rzecz w tak doskonałym stanie to rzadkość, aleteść dosłownie wyrwał mi to z ręki.Zdenerwowany, prawie zsiniał.Więc niewiem, Bóg ustrzegł.Po czym, zaraz nazajutrz, pierwszego dnia, okazało się,że nasz pracownik to sprzedał.Akurat w czasie naszej chwilowej nieobecności.Teść wrócił, zwolnił go na obiad, został sam, możliwe, że się zdenerwował, zasta-łem go martwego.Ale jestem pewien, przedtem to oglądał, czytał.No i teraznie wiem, nie mógłbym przysiąc, supozycje zawarte w tym liście wydają mi sięprzerażające.Justynie również wydały się przerażające.Zdenerwowanie jej babki mówiłosamo za siebie, może istotnie upiorne dzieło stanowiło niegdyś własność królew-ską i teraz truło każdego, kto zechciał zainteresować się ornitologią.Niebosz-czyk antykwariusz obejrzał je i padł trupem.To chyba o czymś świadczy.?Nagle uświadomiła sobie, co słyszy.Księgi o sokołach w antykwariacie już niema, ktoś ją zdążył kupić, antykwariusz mógł dostać apopleksji ze zdenerwowania,że trucizna poszła do ludzi, otruł się czy nie, bez znaczenia, wola boska, ale onama to odzyskać! Przypadek mówił zięć antykwariusza trochę jakby rozpaczliwie.Okropny przypadek, to się rzadko zdarza, żeby coś zostało tak błyskawiczniesprzedane, tanie to przecież nie było, i akurat nikogo innego w sklepie nie by-ło, tylko nasz sprzedawca. Kto?! przerwała Justyna strasznym głosem. Kto to kupił.?!!!Zięć antykwariusza spojrzał na nią i zdrętwiał.Też mu błysnęło właściwe sko-jarzenie.Jeśli istotnie w lekturze tkwiła trucizna, sensu w tym nie ma, ale jeśli.która tak gładko wyprawiła na tamten świat jego teścia.a przecież ledwo jąnapoczął, nie rozklejał kart!.To kto tam teraz leży jako następna ofiara.?!!!Uświadomił sobie, że nie ma o tym pojęcia, nie zapytał tego parszywca, sprze-dawcy, komu sprzedał zabytek, ucieszył się pewnie kretyn, że sprzedaje taką drogąrzecz.Ale może będzie pamiętał, może to, co daj Bóg, znajomy klient.Bardzo blady, patrzył na młodą megierę wzrokiem zranionej łani. Nasz sprzedawca. wymamrotał. Kwit, tak, ale nazwiska nie za-pisujemy, klient przychodzi, kupuje, płaci i niech go diabli biorą.Najmocniejpanią przepraszam! Nie szkodzi mruknęła Justyna z wyrazną furią. Ale może pamięta.Na mieście jest.Ma przyjść pózniej.Jeśli paniraczy. Zaczekam przerwała mu Justyna stanowczo. Nie wyjdę stąd bez tej85informacji.Kiedy on ma przyjść? Bo może go poszukać w domu, gdzieś przecieżmieszka? Mieszka, tak, ale w domu go nie ma, załatwia sprawy, miał się spotkaćz rzeczoznawcą, sam go umawiałem, mieli pojechać do kogoś, nie wiem gdzie.Czas, spędzony wspólnie w oczekiwaniu na sprzedawcę, obydwoje, Justynai nowy antykwariusz, każde we własnym zakresie, zgodnie zaliczyli do najgor-szych chwil życia.Trochę te chwile potrwały, bo sprzedawca wrócił dopiero popierwszej.Oszołomiony nieco krwiożerczym pytaniem, zdołał sobie jednak przypomniećklienta. Ależ tak, znamy go powiedział przerażony. Wicehrabia Gaston de Pouzac, mieszka. Wiem, gdzie mieszka przerwała Justyna, która z jednej strony doznałanatychmiastowej ulgi, a z drugiej o mało szlag jej nie trafił. To mój kuzyn.Mam nadzieję, że.O Boże, może jeszcze żyje.!Zwięcie już teraz przekonana, że zainteresowanie upiorną książką o sokołachgrozi życiu czytelnika i o to właśnie chodziło jej babce, porzuciła antykwariatwraz z jego roztrzęsionym personelem i popędziła do kuzyna.Rodzinne konieczekały na nią i chętnie zerwały się do biegu, a stangret znał Paryż.Kuzyn już nie żył.Dziko zdenerwowana Justyna trafiła u niego prosto w piekło na ziemi.Leka-rze, policja, służba i dodatkowo dwóch ciężko spłoszonych przyjaciół, wszystkokłębiło się w straszliwym zamieszaniu.Mimo oszołomienia i szoku, zdołała po-myśleć, że gdyby to był obcy dom, nie dogadałaby się z nikim.Na szczęście,o ile w tak dramatycznej sytuacji można mówić o szczęściu, wicehrabia był cio-teczno-ciotecznym wnukiem jej prababki, bo stara hrabina de Noirmont posiadałasiostrę, której najmłodszy potomek właśnie zszedł z tego świata, przedtem jed-nak stanowił rodzinę i Justyna u niego bywała.Znała ją cała służba i nikogo niedziwiło jej zaangażowanie w tragedię.Niezbicie pewna, iż dysponuje wyjaśnieniem sprawy, ponieważ kuzyn bezwątpienia otruł się piekielną księgą, pełna wahań, czy nie należy tego straszne-go faktu ukryć, złapała jego osobistego lokaja, który doszczętnie stracił głowęi nie panował nad językiem, a całość wydarzeń miał świeżutko w pamięci.Ktoś był u hrabiego Gastona.Nie wie na pewno kto, bo tu panował dziś istnykołowrót, jaśnie pana odwiedzało mnóstwo ludzi, jeden za drugim, w tym jegodwóch przyjaciół, baron de Tremont i markiz de la Tourelle, oni jeszcze są, zgłu-pieli z tego wszystkiego, siedzą w salonie i nie wiedzą, co robić, policja kazała imczekać, a oprócz nich fryzjer, posłaniec z bilecikiem, chwalić Boga, że wiadomoprzynajmniej, od kogo bilecik, od pani de Mouret, małżonki bankiera, wicehrabiaz nią akurat.tego.No i korespondował.I jeszcze pomocnik jubilera, tentaki wielki, bykowaty, a przedtem.albo potem.nie, przedtem, dekorator, bo86jaśnie pan zasłony chciał zmieniać, a wcześniej jeszcze jeden taki z rachunkiem.A w ogóle to prawie od rana, znaczy od południa, jaśnie pan siedział i oglądał ja-kąś książkę, starą, nie, to zle powiedziane, jakieś przedpotopowe dzieło, któredopiero co kupił.Musiało mu się spodobać albo co, bo wydawał okrzyki. Skoro wydawał okrzyki, znaczy jeszcze żył zauważyła przytomnie Ju-styna, która zdołała się już nieco opanować. Kiedy je przestał wydawać? Ktobył wtedy u niego? Przypomnij sobie!Mignęła jej w głowie rozpaczliwa nadzieja, że może kuzyna po prostu ktośzamordował, bo myśl o trucicielskich właściwościach zabytkowego wolumenuwydawała jej się coraz bardziej przerazliwa i z całej siły chciała ją od siebie od-sunąć.W końcu o tym Karolu IX to była plotka, fikcja literacka, nie wiadomona czym oparta.no owszem, wiadomo, na ogólnym przekonaniu, że w tamtychczasach wszyscy się truli wzajemnie, ale przecież nie musi to być prawda! Bo-że jedyny, a babcia kazała odzyskać to świństwo, zanim nastąpi nieszczęście, niepowiedziała tego wyraznie, ale podtekst dał się zauważyć.Lokaj uczciwie starał się skupić, przeszkadzając jej myśleć, co ją okropnieirytowało, chociaż odpowiadał na pytanie, przez nią samą zadane. Zaraz.Fryzjer wyszedł, a jaśnie pan wydawał potem.zaraz.Panowiede Tremont i de la Tourelle w małym saloniku zażądali wina, przeczekiwali
[ Pobierz całość w formacie PDF ]