[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bo jako ten grób otwarty widzi się cała wieś, że jeno kamięniem przywalićikrzyże postawić.że nawet pacierza nie będzie miał kto zmówić ni na mszędać.- potwierdziła smutnie Kłębowa.- Prawda! Pozwolicie, gospodyni, to bym ano na górkę poszła, kości me boląpodrodze i oczy już śpik morzy.- A śpijcie, gdzie wama do upodoby przylegnąć, miejsca nie brakuje.Stara wnet pozbierała sakwy i jęła się w sionce skrobać po drabce, gdyKłębowazaczęła mówić za nią przez wywarte drzwi:- Hale! małom nie zabaczyła wama powiedzieć, że wzielim waszą pierzynkęzeskrzyni.Marcycha chorzała w zapusty na krosty.ziąb był taki, przyodziaćnie było czym.tośwa se pożyczyli od waju.pierzyna już wywietrzona ichoćbyjutro a zaniesie się ją na górę.- Pierzynę.wasza wola.juści, kiej było potrza.juści.Chyciło ją tak cosik za gardziel, że urwała, dowlekła się po omacku doskrzyni,przykucnęła i podniósłszy wieko jęła śpiesznie drżącymi rękoma błądzić iobmacywać swoje wiano śmiertelne.Juści.pierzyny nie było.a nową całkiem ostawiła.w czystymobleczeniu.ni razu nie używaną.dyć ją z tych naleznych piórek po pastwiskachuścibała.byle mieć na tę ostatnią skonania godzinę.A wzieni ją.wzieni.Płacz ją taki chycił żałośliwości pełen, że dziw jej serce nie pękło.I długo pacierz mówiła łzami go polewając gorzkimi, długo płakała i boleśnieacichuśko skarżyła się Jezusowi kochanemu na krzywdę swoją.Noc musiała już być duża, bo ano kury piać zaczynały na północek albo i naodmianę.KONIEC ROZDZIAAU492 WIOSNA -rozdział IINazajutrz była Palmowa Niedziela.Jeszcze dobrze przed słońcem, ale już o dużym dniu, wyjrzała z BorynowejchałupyHanka, w wełniak jeno przyodziana i jakąś chuścinę, że to ziąb był naświeciegalanty.Zajrzała aż za opłotki na drogę czarniawą, rosami opitą, a gdzieniegdzieoszroniałą.Pusto było jeszcze i ni znaku życia, świt jeno skrzył się suchy iprzyodziewał zmartwiałe czuby drzew w modre obleczenia, zaś resztki nocyczaiłysię strachliwie pod płotami.Powróciła na ganek i z trudem przyklęknąwszy, że to leda tydzieńspodziewała sięrodów, jęła mówić pacierz błądząc po świecie zaspanymi oczyma.Dzień zaś roznosił się z wolna białawą pożogą, zorze przecierały się kiebyprzezsito, brzaskami osypując wschodnią stronę, która podnosiła się coraz wyżejnibyten złoty baldach nad promieniejącą już, ale jeszcze niewidną monstrancją.%7łe zaś przymrozek był z nocy, to płoty, mostki, dachy, i kamieniepolśniewałyszronem, a drzewa stały kiej chmury przebielone.Wieś jeszcze spała w przyziemnych mrokach utopiona, że jeno poniektórechałupybardziej przy drodze wyłupywały się nieco jaśnią bielonych ścian, zaś po omglonej gładzi stawu wlekły się długachne, czarniawe pasma prądów,jakobyszkliwa tężejące.Młyn gdziesik hurkotał bez przestanku, a jakaś niewidna rzeczka mrowiła siępokamieniach cichuśkim, przytajonym bełkotaniem.Kokoty piały już na umor i ptaszyny różne zgwarzały się z cicha po sadachjakobyw tym pacierzu społecznym, kiej Hanka przecknęła, śpik ją ano zmorzył istrudzone, niewywczasowane kości ciągnęły pod pierzynę, ale się nie dała,szronem przetarła oczy i nalazłszy to zagubione słowo pacierza poszła wpodwórzenaglądać chudoby a budzić śpiące.Najpierw wywarła drzwi do wieprzka, któren usiłował na przednie kulasy sięzwlec, ale że spaśny był wielce, zwalił się na gruby zad i jeno chrząkającymryjem wodził za nią, gdy mu żarcie przegarniała dorzucając niecośświeżego.- Portki tak ciężą, że ci i na kulasy niełacno; jak nic ma na cztery palcesłoniny.- Obmacała mu boki z lubością.Otwarła potem do kur porzuciwszy przed progiem na przynętę świńskiegojedzeniaprzygarścią, że sfruwały z grzęd skwapliwie, koguty zaś piać wzięłyrozgłośnie.Gęsi, zawarte pobok, przyjęły ją gęganiem i sykami; wygnała precz gęsiory,iżwnetki wojnę uczyniły z kurami, a zaczęła wyciągać spod matek, siedzącychwgniazdach, jaja i przepatrywać je pod światło.- Leda godzina kluć się będą - myślała nasłuchując cichego, ledwieodczutegodziobania w jajach.Rychtyk i Aapa wylazł z budy, kiej szła ku stajni, przeciągnął się a ziewał,niebacząc na syczące nań gąsiory.- Hale! próżniaczysko, niby parob noc przesypia, coby stróżował!Pies pomachał ogonem, szczeknął radośnie, buchnął przez kury, aż siępierzeposypało, i dalejże drzeć się do niej, skakać do piersi, a polizywać ręce, żerada nierada pogłaskała go po łbie.- Drugi człowiek a tak czujący nie będzie, jako to stworzenie.Miarkuje juchagospodarza! - Wyprostowała się zdziebko wodząc oczyma po oszroniałychdachach,bo jaskółki, siedzące rzędem na kalenicy, zaświegotały pieściwie.- Pietrek! Dzień ano kiej wół! - zakrzyczała bijąc pięścią we drzwi stajni, aposłyszawszy mruczenie i odsuwanie zawory wywarła drugie zaraz drzwi doobory.Krowy leżały rzędem przed żłobami.- Witek! A to śpi pokraka, kiej po weselu!Chłopak się wraz przebudził, skoczył z pryczy i jął pośpiesznie wciągaćportczyny i cosik mamrotać strachliwie.- Przyrzuć krowom siana, by przejadły do udoju, i zarazprzychodz skrobać ziemniaki.A łysuli nie dawaj, niech ją sama pasie -dodałatwardo, bo była to krowa Jagusi.- Tak ją pasą, aże krowa ryczy i z głodu słomę spod siebie wyjada.- A niech zdycha, nie moja strata! - szepnęła zawzięcie.Witek jeszcze tam cosik mruknął, ale skoro wyszła, gruchnął się w poprzek barłogu z obertelkiem w garści, byle jeszcze z pacierz zadrzemać.Hanka zaś poszła jeszcze do stodoły, gdzie na klepisku okryte słomą leżałyziemniaki przebierane do sadzenia i zajrzała pod szopę, kędy składaliwszelkisprzęt gospodarski.Aapa wyskakiwał przed nią, co chwila zbaczając dogęsiorów iwojnę z nimi czyniąc, aż wszystko obejrzawszy bacznie, czy jakiej szkody znocynie ma, jak to czyniła co dnia, polazła do przełazu, wyjrzeć w pola naoziminy.Zaczęła znowu mówić przerwany pacierz.Słońce też już wstało, wskroś sadów powiała wichura płomieni, że szrony sięzaiskrzyły i rosy jęły skapywać z drzew; wiater też się poruszył i gmerałcichuśko w gałęziach, skowronki dzwoniły coraz rzęsiściej, a we wsi, nadrogachczynił się ruch, słychać było chlustanie wody przy nabieraniu ze stawu,wrótniekajś niekajś darły się zardzewiałe, to gęsi gdziesik krzyczały i piesnaszczekiwał abo i głos ludzki rozbrzmiewał w porankowej cichości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]