[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruszył i zatrzymał się jakby na elastycznej sprężynie.Pozwolił na wsteczny dryf i spróbował jeszcze raz.To samo.Usiłował żeglować pod kątem prostym do wężociągu, ale za każdym razem po paru metrach tkwił przy pławie, która jakby kpiąc, skakała w górę i w dół obwieszczając, że stoi w miejscu.Zadecydował, że musi spróbować z silnikiem, chociaż obawiał się o śrubę.Rozejrzał się dokoła po horyzoncie i przez krótką chwilę rozważał możliwość wygaszenia światła na czubku pławy.Byłoby to jednak bardzo trudne ze względu na stalową kratkę, która chroniła lampę.Włączył silnik i usiłował się wycofać.Tył falszkilu był prostopadły, co utrudniało manewr, ale miało ten plus, że śrubę oddalało od wężociągu, a nie wpychało na niego.Wężociąg i jacht nie chciały się pożegnać.Z dużą niechęcią przerzucił dźwignię do przodu i dał gaz, trzymając w ręku manetkę, by w każdej chwili wyłączyć śrubę.Łabędź ruszył.Wtedy wyłączył, żeby jacht z rozpędu poradził sobie z wężociągiem.Łabędź znów stanął.Usiłował wystartować na pełnym gazie, ale minimalna przestrzeń rozbiegu nie dostarczyła siły pozwalającej na wyrwanie się z pułapki.Miał jeszcze tylko jedną możliwość.Wyprowadził Łabędzia najdalej, jak zezwalała wężownica, a następnie powoli zwiększał obroty silnika, trzymając dłoń na manetce, aby natychmiast odłączyć śrubę, gdyby jachtowi udało się wyrwać.Drugą dłoń miał na kluczyku zapłonu i patrzył na szybkościomierz.Obroty wzrastały.Tysiąc, tysiąc czterysta, tysiąc pięćset! Łabędź dygotał z wysiłku.I rzucił się do przodu.Hardin wyłączył niemal natychmiast śrubę i zapłon, ale zrobił to zbyt późno.Nim udało mu się obrócić kluczyk, śruba wżarła się w wężociąg.Usłyszał głuche warczenie przerwane głośnym uderzeniem.Silnik jeszcze przez chwilę pracował, póki nie wyłączył się zapłon.Łabędź dryfował półkolem.Dziób odwrócił się od pławy.Hardin przeklinając siebie samego, ciężko opadł na ławkę kokpitu.Urwał wał śrubowy.W błędnie ocenionym ułamku sekundy przemienił Łabędzia w dziewiętnastowieczną żaglówkę.Miał teraz do dyspozycji tylko żagle.Mógł liczyć jedynie na wiatr, nie było najmniejszej nadziei na reperację.Jeśli Lewiatan pojawi się w bezwietrznym czasie, wszystko przepadnie.Jeśli wiatr przejdzie we wschodni, też wszystko przepadnie.Jeśli dostrzegą jego białe żagle, również wszystko na nic.Znów zaczął kląć.Oni na pewno zobaczą białe żagle.Dalsze przekleństwa zamarły mu w gardle.Łabędź przestał dryfować.Odległość między jachtem a pławą pozostawała niezmienna.Wężociąg owinął się dokoła śruby.Pozostawał w pułapce! Był tylko jeden sposób na uwolnienie się.Nie mógł nawet patrzeć na czarno-czerwoną wodę.Bał się.Strach paraliżował go.Wyobraził sobie oślizły, pełen narośli łańcuch kotwiczny pławy.Blok kotwiczny i podwodny rurociąg funkcjonowały jak rafa i jak w naturalnej rafie każdy, zakątek i załamanie będą schronieniem ryb, skorupiaków, a być może i morskich węży.I będzie tam mroczno, tak mroczno, że ich nie dostrzeże, natomiast podwodna latarka je zwabi.Ukąszenie węża jest bezbolesne.Można nawet nie poczuć, że ukąsił.Śmiertelne obwieszczenie Sokratesa - martwe nogi - będzie pierwszym sygnałem.Wstrząsnął nim.dreszcz.Jeśli wyrzuciłby Smoka i przeczekał do rana, znajdzie go łódź patrolowa albo tankowiec, który przypłynie po ropę.Będzie miał sporo kłopotów, ale niczego mu nie udowodnią.Arabowie lub Irańczycy mogą okazać się trudni, ale ponieważ nie popełnił przeciwko nim żadnego przestępstwa - przy odrobinie szczęścia - gdyż Amerykanie domagać się będą ekstradycji za kradzież Smoka - będą musieli go wypuścić.A kiedy już się znajdzie w Stanach Zjednoczonych, to Bill Kline załatwi sprawę bez trudu: nie notowany, chwalebna służba wojskowa, szanowany obywatel, przedsiębiorca, lekarz, cierpiący na uraz po utracie żony.Połkną to.A jakie są inne dowody oprócz Smoka?.Tylko dziennik pokładowy.Szybko przejrzał wszystkie zapiski, aby sprawdzić, czy jest w nich coś inkryminującego.Najlepiej by było cały dziennik wyrzucić za burtę.I zrobił to, ale w locie luźne kawałki papieru wypadły spomiędzy stron.Założył, blok, żeby wywindować Smoka z kabiny.Zobaczył na pokładzie jeden, z listów Adżaratu.Drugi list! Ten, którego nie czytał.Podniósł go, otworzył."Wczoraj - zaczęła wyraźnym, wyrobionym pismem – usiłowałam powstrzymać Cię.Nie sądzę, aby się udało.Chciałam spróbować także dzisiaj, ale pozostały we mnie, jednie słowa miłości.Brak mi Ciebie.Czuję to, czego nigdy przedtem nie odczuwałam, i wypowiadani, słowa, jakich nigdy przedtem nie mogłam wypowiedzieć.Kocham Cię w sposób, którego opisanie zajęłoby mi całe życie.Kocham to, jak wyglądasz jak dotykasz, jak odczuwasz i jak pachniesz.Kocham Cię za to co ze mną i ze mnie robisz i jak mnie rozbudzasz.Kocham Cię za to, czyni jesteś, czym byłeś i czyni będziesz.Kocham każdą sekundę spędzoną z Tobą, każdy pocałunek, każdą pieszczotę, każdą chwilę w Twoich ramionach.Kocham łzy, które przez Ciebie wylałam.Kocham nasze uśmiechy i Twój głośny śmiech, jaki udało mi się usłyszeć.Kocham to, co mówisz.Kocham życie, które mi pokazałeś.Daj mi je z powrotem".I u dołu listu dopisała prawie nieczytelnie:"Na pewno będziesz się z tego listu śmiał.Być może to, co napisałam, to uczucia, które dopiero by się rozwinęły, gdybyśmy mieli więcej czasu.Niech Cię Bóg prowadzi".Hardin schował list do szuflady stołu nawigacyjnego.Oczy miał nabrzmiałe łzami.Wydawało mu się, że to wszystko działo się przed chwilą.Poczuł pustkę równie straszną, jak strach, który go ogarnął.W tym liście-poemacie nie było słów, których by on sam nie wypowiedział do Karoliny.W czerwonawej wodzie zobaczył jej odbicie - pierwszy od tygodni wyraźny wizerunek twarzy Karoliny.Roztrzęsiony zaczął zastanawiać się nad sposobami zabezpieczenia przed morskimi wężami.Gumowy kombinezon byłby dobrą ochroną przed drobniejszymi ukąszeniami, ale go nie miał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]