[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zabiję parszywca - chrypię, ciężko dysząc.- Nie.- Tak.Omal nas nie zamordował.- Daj mi kij.- Co?- Daj mi ten kij i wyjdź.Jestem zdumiony, że w takiej chwili potrafi zachować zimną krew.Doskonale wie, co trzeba zrobić.Patrzę na nią, spoglądam na Rikera, chcę o coś spytać.- Ale.?Zabiera mi kij.- Wyjdź, Rudy, uciekaj, ukryj się gdzieś.Nie było cię tu, rozumiesz? Zadzwonię później.Stoję bez ruchu i patrzę na Rikera.Skurwiel jeszcze się rusza, jeszcze walczy, ale widać, że już zdycha.- Proszę cię, Rudy, idź - szepcze Kelly, łagodnie popychając mnie w stronę drzwi.- Zadzwonię do cie­bie.- Już, już, już mnie nie ma.Wstępuję do kuchni, zabieram pistolet, wracam do saloniku.Spoglądamy sobie w oczy, przenosimy wzrok na podłogę.Wychodzę.Cicho zamykam drzwi, rozglą­dam się w poszukiwaniu wścibskich sąsiadów, ale niko­go nie widzę.Zwlekam chwilę i nadsłuchuję - w miesz­kaniu panuje cisza.Mam silne mdłości.Zlany potem, umykam w ciem­ność.Pierwszy radiowóz przyjeżdża dziesięć minut później.Tuż za nim zjawia się drugi, a potem przyjeżdża karetka pogotowia.Siedzę za kierownicą volvo na zatłoczonym parkingu i uważnie obserwuję blok.Do klatki wbiegają sanitariusze i lekarz.Nadjeżdża trzeci radiowóz.Czerwono-niebieskie światła policyjnych “kogutów” przy­ciągają dziesiątki gapiów.Mijają minuty, Rikera ani śladu.Otwierają się drzwi i.Nie, to tylko sanitariusz.Bierze coś z samochodu, wraca do mieszkania.Wcale się nie spieszy.Kelly jest tam sama, Kelly jest przerażona.Zadręcza­ją ją setkami pytań, chcą wiedzieć, jak to się stało.A ja? A ja nic.Obleciał mnie tchórz, boję się wyściubić nos zza kierownicy w obawie, że ktoś mnie zobaczy.Chrys­te, dlaczego ją zostawiłem?! Wrócić? Ratować ją? Do­staję silnych zawrotów głowy, widzę podwójnie, migają­ce światła oślepiają mnie i porażają.Nie, to niemożliwe, on żyje.Jest ranny, ale na pewno żyje.Chyba tam wrócę.Szok powoli mija, za gardło chwyta mnie potworny strach.Pragnę, żeby wynieśli Rikera na noszach, żeby popędzili z nim do szpitala, żeby go tam połatali.Nagle chcę, żeby przeżył, żeby żył.Boże, przecież i tak dam mu radę, chociaż to świr.Dalej, Cliff, dalej, chłopie! Wstań, wyjdź stamtąd!Nie, nie, to wykluczone, miałbym zabić człowieka? Ja?!Ludzi przybywa, policjant powstrzymuje napór gapiów.Tracę rachubę czasu.Przyjeżdża furgonetka koronera i podekscytowany tłum gwałtownie faluje.Nie, Cliff nie pojedzie do szpitala.Cliff pojedzie do kostnicy.Uchylam drzwi i wymiotuję.Robię to najciszej, jak umiem, nikt mnie nie słyszy.Wycieram usta, podchodzę bliżej, wchłania mnie tłum.- Zabił ją - słyszę.- W końcu ją zabił.Policjanci to wchodzą, to wychodzą z mieszkania.Stoję piętnaście metrów dalej, moja twarz tonie w morzu twarzy.Kilku gliniarzy odgradza żółtą taśmą drzwi i całe skrzydło bloku.Co kilka sekund w oknach miesz­kania rozbłyskuje niebieskawe światło fotograficznego flesza.Czekamy.Muszę ją zobaczyć, choć jestem zupełnie bezradny.Przez tłum przetacza się kolejna plotka.Nie, tym razem to nie plotka, tym razem to wiadomość sprawdzona: Riker nie żyje, żona zabiła męża! Wytężam słuch - jeśli ktoś słyszał wrzaski i krzyki, jeśli ktoś widział, jak zaraz potem z mieszkania zamordowanego wychodzi obcy mężczyzna, chcę o tym wiedzieć.Powoli, krok za krokiem przesuwam się do przodu i uważnie nadsłuchuję.Nie, nikt nic na ten temat nie mówi.Wycofuję się w krzaki i znowu wymiotuję.Przed drzwiami widać jakiś ruch i w progu stają sanitariusze z noszami na kółkach.Na noszach leży ciało w srebrzystym worku.Sanitariusze ostrożnie wyta­czają nosze na chodnik, wsuwają je do furgonetki koronera, furgonetka odjeżdża.Kilka minut później wycho­dzi Kelly eskortowana przez dwóch policjantów.Jest taka maleńka, taka przerażona.Dzięki Bogu, nie skuli jej.I zdążyła się przebrać, ma na sobie dżinsy i kurtkę.Każą jej wsiąść do radiowozu i odjeżdżają.Szybko wracam do samochodu i pędzę do komendy.Sierżantowi dyżurnemu tłumaczę, że jestem adwoka­tem, że aresztowano moją klientkę i że chcę być obecny podczas jej przesłuchania.Mówię to bardzo zdecydowa­nie i stanowczo, tak że sierżant podnosi słuchawkę i do kogoś dzwoni.Zjawia się inny sierżant i prowadzi mnie na pierwsze piętro, gdzie w sali przesłuchań siedzi Kelly.Przez weneckie lustro obserwuje ją detektyw z wydziału zabójstw, niejaki Smotherton.Podaję mu swoją wizytów­kę.Smotherton nie wyciąga do mnie ręki na powitanie.- Szybko biegacie - konstatuje z nie ukrywaną po­gardą.- Pani Riker zadzwoniła do mnie zaraz po zawiado­mieniu policji.Co stwierdziliście?Patrzymy na Kelly, on i ja.Siedzi na końcu długiego stołu i wyciera oczy chusteczką.Smotherton chrząka, stęka, zastanawia się, co może i co powinien mi powiedzieć, w końcu burczy:- Znaleźliśmy jej męża.Leżał na podłodze w saloni­ku.Czaszkę miał strzaskaną tępym narzędziem, wszyst­ko wskazuje na to, że kijem baseballowym.Dziewczyna mówiła niewiele: byli w trakcie rozwodu, zakradła się do domu po ubrania, przyłapał ją, zaczęli się szarpać.Facet był mocno wlany, dziewczyna chwyciła kij, gość wylądował w kostnicy.Prowadzi pan jej sprawę roz­wodową?- Tak, przyślę panu kopię pozwu.W zeszłym tygo­dniu sędzia zakazał Rikerowi wszelkich kontaktów z żoną.Bandzior bił ją od lat.- Tak, widziałem te sińce.Chcę jej zadać tylko kilka pytań, zgoda?- Jasne.Wchodzimy do sali.Kelly jest zdziwiona moim wido­kiem, ale nie daje tego po sobie poznać.Obejmuję ją, jak znajomy adwokat obejmuje pechową klientkę, ona obejmuje mnie.Do sali wchodzi jeszcze jeden tajniak, detektyw Hamlet z magnetofonem.Pytają mnie, czy mogą nagrywać rozmowę.Nie mam nic przeciwko te­mu.Gdy Hamlet pstryka włącznikiem, natychmiast przejmuję inicjatywę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl