[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten strach ona musiała zostawić sobie na pózniej, na jazdę windą do biura.Dlatego nie miała psa.Bo pies potrzebuje nie tylko przytulania i głaskania.Pies musi wychodzić trzy razy dzienniena spacer.Musi biegać po trawie, a czasami szczekać radośnie, musi siusiać i trzeba uważać,żeby nie niszczył trawnika.Niedaleko jest park, chodziłaby z nim do parku.Ale ile razy dzien-nie można pokonywać na piechotę osiem pięter?Schody są zdrowe, ale tysiące schodów z powodu psa przekraczają jej możliwości, wie to napewno.Zresztą, co to jest wyjście z psem trzy razy dziennie? A jeśli będzie potrzebował częściej?Mały szczeniaczek musi być na spacerze dużo częściej.Pies? Może kiedyś, pózniej.Dzisiejszy ranek był inny niż poprzednie.Tak samo stukała obcasami na całą klatkę.Niemoże się spózniać.Musi być punktualnie o ósmej na dole, u siebie.Dwadzieścia minut jazdysamochodem, parkowanie na podziemnym parkingu, drugi poziom, trzecie miejsce z praweji duży jasny hol.103 Co prawda wszyscy przychodzą nieco pózniej, ale ona musi wjechać na swoje piętro wcze-śniej, dopóki winda nie zatrzymuje się w drodze na górę, żeby wziąć jeszcze kogoś z dwudzie-stego, dwudziestego piątego.Wtedy  tak wcześnie rano  windy jadą prawie bez zatrzymy-wania się do trzydziestego piętra, a kiedyś nawet udało jej się dojechać na trzydzieste trzecie.Ale na ogół do dwudziestego.Wtedy wysiada, biegnie do schodów, wypuszcza zgniecionepowietrze, z takim trudem przytrzymywane na siłę w jasnych bąbelkach płuc, bierze głębokioddech, jej serce pomalutku zaczyna zwalniać do stu, potem osiemdziesięciu i siedemdziesięciuuderzeń na minutę i wtedy schodami przeciwpożarowymi idzie przez następne dziesięć minutna swoje czterdzieste drugie piętro.I już spokojnie, żeby się nie spocić, wyglądać tak, jakby sięnic nie stało, jakby nie przeżywała codziennie z wyjątkiem sobót i niedziel tej koszmarnej udrę-ki paru minut umierania, rozpadania się, pękania, roztrzaskiwania się na miliony drobnych ka-wałków, zamieniania się w nicość, w kupkę osobnych komórek, których nie jest w stanie ogar-nąć, mimo że pracuje tak wysoko już siedem miesięcy.Owszem, była u lekarza, daleko w innej dzielnicy, żeby się przypadkiem nikt nie dowiedział może zwolniliby ją z pracy? A przecież tak bardzo walczyła o tę posadę, to otwiera zupełnieinne możliwości, to spełnienie marzeń o karierze, przecież nigdy się nie bała niczego, marzyła,żeby już nie pracować na tych niskich kondygnacjach, gdzie nic od ciebie nie zależy.Ale parę miesięcy temu zaczęło jej robić się niedobrze, a wczoraj poczuła, jak lunch podcho-dzi powyżej żołądka i tam zaczyna się rozpierać na boki i do góry, i poczuła pieczenie międzypiersiami, tak jakby ostry kurczak curry chciał jej spalić nie tylko żołądek i jelita, ale równieżpłuca, jakby stał się kwasem zdolnym rozpuścić jej serce.No więc lekarz powiedział, żeby zajęła się przyczynami tego strachu.%7łe może to klaustrofo-bia, że gdyby sięgnęła w głąb siebie, oczywiście z pomocą psychoanalityka, być może&Ale to nie była klaustrofobia, bo przecież kiedyś chodziła z Jankiem po jaskiniach.Choćczasami trochę się bała.Ale był to przyjemny strach, strach wynikający z niepewności, co zachwilę będzie, co zobaczy, czy są tu nietoperze?Tylko że jaskinie nie jeżdżą w górę i dół, nie mogą nagle spaść, nie wdzierają się nad chmury,nie są ruchome.Więc to nie klaustrofobia, tylko normalnie fobia na windę, na windę, któraunosi się lub opada razem z nią, niezależna od jej lęku, trzepotu jej serc i rozpadania się natysiące kawałków.Nie mogła to być klaustrofobia, bo okna w jej biurze nie otwierały się, a ona nie czuła sięzamknięta i uduszona, mogła swobodnie oddychać.Tylko windy pozbawione były tlenu, alepokoje nie, biura nie, łazienki nie, i nie bała się wysokości.Stawała przy oknie, była wyżej niżptaki, niż chmury, była blisko nieba, najbliżej ze wszystkich, górowała nad miastem.W desz-czowe dni miasto znikało, siedziała wśród chmur i nabrzmiałego od wilgoci powietrza, oddzie-lona od świata, mocna i niezależna.Pracowała ciężko  po trzech miesiącach awans  i była ceniona; zawsze pracowała dłużejniż inni, dłużej niż większość ludzi, a było ich ładnych parę tysięcy, jeśli liczyć wszystkichpracowników, również tych, którzy pracowali w podziemiach.104 Sekretarz była zachwycona  nie wiedziała, że Anna czeka, aż tłumy zjadą na dół, że czeka,aż opróżnią się kantory, aż sekretarki poukładają porządnie ostatnie faksy na biurkach, czeka,żeby samotnie, wstrzymując oddech, wejść do windy i modlić się przez te wszystkie pietra,żeby winda jechała, szybko jechała w dół, nie zatrzymywała się, żeby czas w windzie ścieśniłsię dla niej, Anny, do paru chwil, a ona w tym czasie pilnowała swoich wszystkich serc, żeby niewybiegły z krzykiem z ciała, żeby leżały ciasno poukładane jedne na drugich i biły tylkow narastającym rytmie, coraz szybciej.Kiedy winda zatrzymywała się wreszcie na parterze i drzwi wolno wypuszczały ją w życie,obszerny hol zapraszał do oddychania, a ona w drodze na poziom dwa, do samochodu, uspoka-jała serca, które namnożyły się w drodze z czterdziestego drugiego, i łączyła je w jeden właści-wy mięsień, pracujący równo  raz dwa  raz dwa  raz dwa&Dzisiaj jest jej niedobrze.Bardzo niedobrze.Boli ją brzuch, może ten wczorajszy kurczaknie był świeży.Anna wchodzi do łazienki.Duże lustro pokazuje wypielęgnowaną twarz z lekko podkrążo-nymi oczyma.Korektor nie pomógł, nawet w okularach, nie pomogły okulary, a przecież oprawkiwyjątkowo starannie dobierała.Widać ciemniejsze sińce pod oczami.Anna odsłoniła wertykale.Duszno, duszno, a przecież nigdy nie było jej tutaj duszno.Nagłamyśl ją przeraziła.Nacisnęła guzik interkomu. Pani Jagodo, proszę do mnie na chwilę.Siadła przy biurku, spojrzała w ekran laptopa.Dyskretne pukanie do drzwi i w drzwiach stajeJagoda. Proszę akta dwieście sześćdziesiąt osiem i dwieście dziewięćdziesiąt.I może kawę& bezcukru, śmietanka osobno& Bardzo proszę.Ufff, zaraz kawa.Dobrze, że nie musi czekać, nareszcie jest tak, jak być powinno.Cisza, spokój, na czterdzie-stym piętrze czas się liczy czterdzieści razy bardziej niż tam, niżej.Pani Jagoda była niezłymnabytkiem  zawsze na miejscu, żadnych kłopotów, polecenia wykonywała natychmiast,w każdej sprawie można było na nią liczyć.To bardzo ułatwiało pracę.Ile czasu zajmie jejzrobienie kawy i znalezienie akt? Minutę, dwie? Trzy?Znowu ciche pukanie, a więc półtorej minuty.Dobry czas.Czas to pieniądz. Dziękuję.Pani Jagodo, przyszedł faks z Wiednia? Położyłam tutaj.Anka przekłada papiery.Jest trochę zirytowana. Prosiłam, żeby do rąk własnych, od wczoraj czekam. Przepraszam.105  Jakieś telefony? Przekazywałam pani, że dwa razy dzwoniła pani mama. Teraz może mnie pani połączyć.Anna obserwuje z tyłu postać sekretarki.Niby nie było w jej głosie nic, co by mogło zaniepo-koić, ale& prosiła tyle razy, żeby faksy leżały po prawej stronie& Na miłość boską! Musi topowiedzieć. I pani Jagodo, wolałabym, żeby pani jednak dostosowała się do norm w naszej firmie.Nienosimy odkrytych butów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl