[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Dzięki Bogu - powiedział ów człowiek.- Przynajmniej jeden z nas nie będzie głodował”.Z „Boskich szeptów Han Qing-jao”Ze wszystkich szybszych niż światło statków, przeskakujących pod kontrolą Jane na Zewnątrz i z powrotem, jedynie Mira wyglądał jak typowy kosmolot.Z prostego powodu: był zwykłym promem, który kiedyś przewoził pasażerów i ładunki z wielkich statków orbitujących wokół Lusitanii.Teraz nowe pojazdy mogły natychmiastowo przenosić się z planety na planetę, nie potrzebowały więc żadnych systemów życiowych ani nawet paliwa.A że Jane musiała zachowywać w pamięci całkowitą strukturę każdego z nich, im były prostsze, tym lepiej.Właściwie trudno było nazwać je statkami: zwykłe kabiny bez okien, prawie bez wyposażenia, nagie jak klasa w nędznej szkole.Mieszkańcy Lusitanii zaczęli nazywać podróże kosmiczne encaixarse, co po portugalsku znaczyło „wejście do pudła”, czy też, bardziej dosłownie, „zapudłowanie się”.Miro jednakże miał badać, poszukiwać nowych planet zdolnych do podtrzymania życia trzech inteligentnych gatunków: ludzi, pequeninos i królowych kopców.W tym celu potrzebował tradycyjnego kosmolotu, gdyż wprawdzie nadal przenosił się z planety na planetę za pośrednictwem natychmiastowego skrótu przez Zewnętrze, to jednak nie mógł liczyć, że dotrze do świata z odpowiednią do oddychania atmosferą.Jane zawsze dostarczała go na wysoką orbitę, skąd mógł obserwować, mierzyć, analizować i lądować tylko na najbardziej obiecujących planetach, by ostatecznie potwierdzić, że nadają się do zamieszkania.Nie podróżował samotnie.Zbyt wiele spoczywałoby na jego barkach.Poza tym wszystko, co robił, wymagało sprawdzenia.A jednak ze wszystkich zadań wykonywanych przez mieszkańców Lusitanii to było najbardziej niebezpieczne.Kiedy otwierał luk statku, nigdy nie wiedział, czy nie napotka w nowym świecie jakiegoś nieprzewidzianego zagrożenia.Miro od dawna już uważał swoje życie za nieistotne.Przez kilka lat uwięziony w ciele z uszkodzonym mózgiem, pragnął śmierci.A kiedy pierwsza wyprawa na Zewnątrz pozwoliła mu odtworzyć swoje ciało w całej perfekcji młodości, każdą chwilę, każdą godzinę i dzień swego życia traktował jak niezasłużony prezent.Nie zmarnuje go, ale nie cofnie się przed narażaniem dla dobra innych.Ale kto jeszcze mógł z nim dzielić tę swobodę i brak lęku o siebie?Młoda Valentine została wykonana jakby na zamówienie.Miro widział, jak zaczyna istnieć - w tej samej chwili, co jego nowe ciało.Nie miała przeszłości, krewnych, żadnych związków ze światem prócz Endera, którego umysł ją stworzył, i powstałego równocześnie Petera.Owszem, można było przypuścić, że jest związana z oryginalną Valentine, „prawdziwą”, jak nazywała ją młoda Val.Jednak nie było tajemnicą, że stara Valentine nie ma ochoty na spędzanie choćby chwili w towarzystwie tej młodej piękności, która drwiła z niej samym swym istnieniem.Poza tym młoda Val została stworzona przez Endera jako jego wyobrażenie doskonałej cnoty.Nie tylko z nikim nic jej nie wiązało, ale też była szczerą altruistką i chętnie poświęcała się dla innych.Dlatego też, kiedy tylko Miro wstępował na pokład promu, zawsze była z nim młoda Val, towarzyszka, godny zaufania asystent i pewna zastępczyni.Ale nie przyjaciel.Ponieważ Miro doskonale wiedział, kim jest Val - Enderem w przebraniu.Nie kobietą.Jej miłość i lojalność wobec niego były miłością i lojalnością Endera.Nie miała w sobie nic własnego.Więc chociaż przyzwyczaił się do jej towarzystwa, chociaż z nią żartował i śmiał się swobodniej niż z kimkolwiek innym, nie zwierzał się jej i nie pozwalał sobie na uczucia głębsze niż przyjaźń.Jeśli zauważyła ten luźny kontakt między nimi, nie mówiła o tym, jeśli ją ranił, nie okazywała bólu.Okazywała za to radość z sukcesów i upór, żeby pracować jeszcze więcej.- Nie możemy spędzać całego dnia na jednej planecie - oświadczyła na samym początku.I dotrzymała słowa, realizowała plan badań pozwalający na trzy wyprawy dziennie.Po każdych takich trzech podróżach wracali na Lusitanię pogrążoną już we śnie.Sami sypiali na statku i rozmawiali z innymi tylko po to, żeby uprzedzić o szczególnych problemach, jakie mogą oczekiwać kolonistów na nowych światach wykrytych tego dnia.Zresztą rozkład trzech lotów dziennie obowiązywał tylko wtedy, gdy mieli do czynienia z obiecującymi planetami.Kiedy Jane przenosiła ich w pobliże światów w oczywisty sposób nieodpowiednich - na przykład zalanych wodą albo pozbawionych biologicznego życia - wtedy odlatywali szybko, sprawdzając kolejną planetę, potem następną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]