[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Postanowił wyjaśnić przynajmniej ten ostatni problem i w tym celu rozkleił zlepione powieki lewego oka.W półmroku coś mętnie połyskiwało.Stiopa rozpoznał wreszcie tremo i zrozumiał, że leży na wznak we własnym łóżku, to znaczy w byłym łóżku wdowy po jubilerze, w swojej sypialni.W tym momencie coś w jego głowie eksplodowało z taką siłą, że jęknął i zamknął oczy.Wyjaśniamy – Stiopa Lichodiejew, dyrektor teatru Varietes, ocknął się rano w swoim mieszkaniu, które dzielił z nieboszczykiem Berliozem, w wielkim, mającym kształt podkowy, pięciopiętrowym domu na ulicy Sadowej.Stwierdzić tu należy, że mieszkanie to – numer pięćdziesiąt – od dawna cieszyło się, jeśli nie złą, to w każdym razie wątpliwą sławą.Jeszcze dwa lata temu właścicielką jego była wdowa po jubilerze, Anna de Fougerais, pięćdziesięcioletnia szanowana przez wszystkich i nader zapobiegliwa matrona, która trzy ze swoich pięciu pokoi odnajmowała sublokatorom.Jeden z nich nazywał się, bodajże, Biełomut, drugi – zaprzepaścił gdzieś swoje nazwisko.I nagle, przed dwoma laty, w mieszkaniu zaczęły się dziać rzeczy niepojęte – jego mieszkańcy jeden po drugim znikali bez wieści.O zaginionych i o przeklętym mieszkaniu w całym domu długo opowiadano najróżniejsze legendy, a następnie zamieszkał tu nieboszczyk Berlioz z małżonką oraz wyżej wymieniony Stiopa, również z żoną.Jasne, że skoro tylko zadomowili się w fatalnym mieszkaniu, zaczęło się diabli wiedzą co! Przede wszystkim w ciągu miesiąca przepadły obie żony, co prawda nie bez wieści.O żonie Berlioza opowiadano, że ktoś widział ją podobno w Charkowie z jakimś baletmistrzem, żona Stiopy natomiast znajdowała się jakoby na Bożedomce, gdzie, jak plotkowano, dyrektor Varietes, wykorzystując swoje nadzwyczajne stosunki, załatwił dla niej pokój, pod tym wszakże warunkiem, że jej noga nie postanie więcej na Sadowej.A więc Stiopa jęknął.Chciał zawołać służącą Grunię i polecić jej, żeby mu przyniosła piramidon, lecz pomimo wszystko zdał sobie sprawę, że żadnego piramidonu Grunia mieć nie może.Próbował wezwać na pomoc Berlioza, dwukrotnie zajęczał: “Misza.Misza.”, ale jak się sami domyślacie, odpowiedzi nie otrzymał.W mieszkaniu panowała niczym nie zmącona cisza.Poruszył palcami nóg i zrozumiał, że leży w skarpetkach.Drżącą dłonią przesunął po biodrze, żeby stwierdzić, czy ma na sobie spodnie, czy nie, lecz nie stwierdził tego.Wreszcie widząc jasno, że jest samotny i porzucony przez wszystkich, że nikt mu nie chce pomóc, postanowił wstać, choćby miało to być ponad ludzkie siły.Rozkleił zlepione powieki i ujrzał w lustrze człowieka ze sterczącymi na wszystkie strony włosami, z opuchniętą, pokrytą czarna szczeciną fizjonomią, z zapłyniętymi oczyma.Człowiek ów miał na sobie brudną koszulę, krawat, kalesony i skarpetki.Takim Stiopa zobaczył siebie w lustrze, a obok lustra zauważył nie znanego sobie człowieka, ubranego na czarno i w czarnym berecie.Usiadł na łóżku i, na ile był w stanie, wytrzeszczył na nieznajomego przekrwione oczy.Milczenie naruszył gość wypowiadając niskim, ciężkim głosem z cudzoziemskim akcentem następujące słowa:– Dzień dobry, najmilszy dyrektorze!Nastąpiła pauza, po której nadludzkim wysiłkiem przemówił Stiopa:– Czego pan sobie życzy? – i sam zdumiał się nie poznając własnego głosu.Słowo “czego” zostało wypowiedziane falsetem, “pan” – basem, a “życzy” – w ogóle nie wydostało się na świat boży.Nieznajomy uśmiechnął się życzliwie, wyjął duży złoty zegarek z brylantowym trójkątem na kopercie, zegarek zadzwonił jedenaście razy, a gość powiedział:– Jedenasta.Dokładnie od godziny oczekuję na pańskie przebudzenie, ponieważ wyznaczył mi pan spotkanie na dziesiątą.Więc jestem!Stiopa namacał spodnie leżące na krześle, wyszeptał:– Przepraszam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]