[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem zaczął cicho nucić jakąś melodię.Za chwilę rozbrzmiała głośniej.Wokół ogniska zaczęła krążyć w jej rytmie gromada uzbrojonych Murzynów.Rej wodził Munga.Obaj z cudacznie przystrojonym marynarzem wciągnęli do korowodu wszystkich mężczyzn.Czarownik zniknął.Smuga usłyszawszy pierwsze takty melodii, skrył twarz w dłoniach, nieomal płacząc ze śmiechu.Gordon niczego nie mógł pojąć, zaś Nowicki całkowicie zapanował nad sytuacją: w głębi Czarnej Afryki tańczył swój taniec w rytmie: jeden długi krok, trzy krótsze, znów długi i znów trzy krótkie.Jeden długi i trzy krótkie.I tak w kółko.- Czy pan wie, co oni tańczą? - Smuga, krztuszący się ze śmiechu, ulitował się wreszcie nad Gordonem.Anglik przecząco pokręcił głową.- To polonez!- Polonez?- Tak! Polski taniec narodowy! Ten, to akurat jeden z najbardziej znanych: “Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego - wyjaśnił Smuga i zaczął wtórować Nowickiemu, gwiżdżąc.- Ą ja myślałem - szepnął Gordon, że polski taniec narodowy to mazur.- To z powodu melodii naszego hymnu narodowego napisanej w rytmie mazurka - odparł Smuga, zapraszając Gordona do korowodu.*Późną nocą Nowicki zbierał zasłużone gratulacje.- Co też ci przyszło do głowy? - zapytał Smuga.- Najpierw przypomniała mi się sztuczka Tomka z naszej poprzedniej wyprawy do Afryki.Cóż.Murzyni są jak dzieci.Jeśli się ich czymś zadziwi, gotowi są to traktować jak nadprzyrodzone zjawisko.- Ale polonez? - dociekał Smuga.- Ano, jakoś samo z siebie to wyszło.Myślałem najpierw o polce albo oberku, ale tu potrzeba było czegoś wolniejszego, poważniejszego.Więc, do stu tysięcy wielorybów, rąbnąłem poloneza.Nieźle mi to nawet wyszło, nie? - chełpił się marynarz.- Całkiem dobrze - uśmiechnął się Smuga.- Warto nauczyć Murzynów jeszcze czegoś polskiego.Tym bardziej że jest tu już polski ślad.- Polski ślad? Gdzie? - żywo zareagował Nowicki.- Otóż wódz, w przypływie dobrego humoru, pokazał mi butelkę z lekarstwem na żołądek, wyprodukowanym w Krakowie.Skądże to się tu wzięło?- Ha! - rozpędził się Nowicki.- Dla nas Polaków, nie ma nic niemożliwego!- No, wystarczy już o tym.Zastanówmy się, co powinniśmy robić dalej.- Możemy teraz wykorzystać zaufanie Murzynów - rzekł Gordon.- Ale najpierw trzeba rozprawić się z lwem.- Poczekajmy na Wilmowskiego.Wtedy zapolujemy - odparł Nowicki.- Wobec tego, chodźmy spać.Dzień był pełen wrażeń - zakończył rozmowę Smuga.- I możemy spać spokojnie, bo Munga czuwa!- I Awtoni - roześmiał się Nowicki, wskazując zwiniętego w kłębek i śpiącego smacznie chłopca.*Zmęczeni walką i ucztą Murzyni spali.Czarownik zniknął w dżungli, obmyślając zemstę.Czuwał jedynie uzbrojony Munga, szczęśliwy, że istoty, które uważał za dobre duchy, obdarzyły go zaszczytem przyjaźni.Polowanie na lwa ludojadaWilmowski, zwinąwszy obóz, przybył do wioski Kisumu w asyście czarnych żołnierzy i tragarzy, którzy oprócz normalnego obozowego sprzętu dźwigali upolowanego przezeń po drodzs samca impala[184].Zdecydował o tym przypadek.Natknęli się po prostu na liczące około dwudziestu pięciu sztuk stadko, zamieszkujących wschodnią i południową Afrykę antylop.Co więcej, impala wchodziły właśnie w okres godowy i byli świadkami zażartej walki samców o przewodnictwo.Przegrany samiec stał się łatwym celem, a odgłos strzału tak przeraził pozostałe, że zniknęły błyskawicznie, pokonując przestrzeń kilkumetrowymi skokami.W chacie przydzielonej białym przez wodza natychmiast po króciutkim powitaniu odbyła się narada.Postanowiono podzielić siły.Gordon miał poprowadzić wzdłuż wschodnich wybrzeży Jeziora Alberta grupę zwiadowczą, złożoną z askari i wzmocnioną przez udział Mungi.Liczono, że przy pomocy Mungi uda się zdobyć w sąsiednich wioskach dość informacji, by ustalić, czy “żelazny faraon” ma coś wspólnego z napadami na nie i handlem niewolnikami.Smuga, Wilmowski i Nowicki musieli jak najszybciej rozprawić się z lwem ludożercą, aby umocnić z trudem pozyskane zaufanie i życzliwość ludzi Kisumu.Zaledwie się więc spotkali, a już czekało ich kolejne rozstanie.Patrol Gordona, żegnany przez przyjaciół, wyruszył wczesnym rankiem.Smuga, Wilmowski i Nowicki zaraz potem zaczęli omawiać plan niebezpiecznych łowów.- Lwy żyją na ogół w stadach złożonych z dziesięciu, dwudziestu osobników - wyjaśniał właśnie Smuga.- I chociaż samce walczą ze sobą o rolę najważniejszego, to wbrew powszechnej opinii, nie są przewodnikami stada.Przewodnikiem stada jest zawsze lwica.Ona daje znak do rozpoczęcia łowów, ona pierwsza atakuje i zabija albo rykiem rozkazuje czynić to samcom.- Skąd więc lwy samotniki? - spytał Nowicki.- To przeważnie słabsze samce: ranne lub chore, przepędzone przez gromadę.Atakują bydło domowe, no i ludzi, bo to najłatwiejszy łup.- Stare, chore, to rozumiem - mówił dalej Nowicki.- Ale skąd ranne? Czy może po walce z silniejszym przeciwnikiem, z rywalem?- Nie tylko - odparł Smuga.- Zwierzęta, na które polują lwy, nie są tak bezbronne, jakby się wydawało.Potrafią się bronić i to nieraz bardzo skutecznie.Czy widzieliście kiedyś, jak polują lwy?Obaj jego rozmówcy zaprzeczyli, więc Smuga ciągnął swój wykład.- Miałem kiedyś to szczęście.Czailiśmy się w pobliżu wodopoju, wykorzystując wybudowany przez myśliwych maczan[185].Nie lubię tego rodzaju polowania.Myśliwy siedzi sobie wygodnie, bezpiecznie i strzela jak do tarczy.- To ci dopiero bohaterowie - zadrwił Nowicki.- Najpierw włażą ze strachu na drzewo, z którego potem z wielką odwagą strzelają.- Nie o tym jednak zamierzam wam opowiedzieć - ciągnął dalej Smuga.- Do wodopoju przyszły zebry.Z góry dostrzegliśmy podkradające się do nich lwy.To był wspaniały widok! Zręczne, zwinne i ciche jak koty, czołgały się bezszelestnie pod wiatr, który wiał od strony upatrzonego łupu.Było ich pięć.Otoczyły wodopój i uderzyły.Atak powiódł się tylko częściowo.Dwie zebry padły natychmiast: jedna z przegryzionym gardłem, druga ze złamanym kręgosłupem.Pozostałe utworzyły krąg, stając łbami do siebie i wierzgając kopytami.Jakiś mniej ostrożny, młody lew, który zaatakował podbrzusze jednej z zebr, dostał się pod wierzgające kopyta i ledwie uszedł z życiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]