[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcukorytarza były drzwi.Przybysz znalazł po omacku kołatkę i trzy razy zapukał.W odpowiedzi odezwał sięgłos, nie wiadomo skąd pochodzący:- Ty, który w nocnej godzinie zakłócasz spokój świętego miejsca, czy masz prawo tu wchodzić?- Nie skrzywdziłem męża, kobiety, ani dziecka.Rąk moich nie splamiła krew.Nie jadłem potrawnieczystych.Nie zabrałem cudzego mienia.Nie kłamałem i nie zdradziłem wielkiej tajemncy -spokojnie odpowiedział harrańczyk.- Jestżeś tym, którego oczekują, czy tym, za którego się podajesz? - zapytał głos po chwili.- Jestem ten, który miał przyjść od braci ze Wschodu, ale to drugie imię jest także moje imię, a wmieście północnym posiadam dom i ziemię, jakom rzekł obcym - odpowiedział Phut.Otworzyły się drzwi i harrańczyk wszedł do obszernej piwnicy, którą oświetlała lampa płonąca nastoliku przed purpurową zasłoną.Na zasłonie była wyhaftowana złotem skrzydlata kula z dwomawężami.Na boku stał kapłan egipski w białej szacie.- Który tu wszedłeś - rzekł kapłan wskazując ręką Phuta - czy wiesz, co opowiada ten znak na zasłonie?- Kula - odparł przybysz - jest obrazem świata, na którym mieszkamy, a skrzydła wskazują, że światten unosi się w przestrzeni jak orzeł.- A węże?.- spytał kapłan.- Dwa węże przypominają mędrcowi, że kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie - ciałem iduszą.Po chwili milczenia kapłan znowu zapytał:- Jeżeliś jest w samej rzeczy Beroes (tu schylił głowę), wielki prorok Chaldei (znowu schylił głowę), dlaktórego nie ma tajemnic na ziemi ani w niebie, racz powiedzieć słudze twemu: która gwiazda jestnajdziwniejsza?Dziwnym jest Hor-set *, który obchodzi niebo w ciągu dwunastu lat, gdyż dokoła niego krążą czterymniejsze gwiazdy.Ale dziwniejszym jest Horka ** obchodzący niebo w trzydzieści lat.Ma on bowiemnie tylko podwładne sobie gwiazdy, lecz i wielki pierścień, który niekiedy znika.Wysłuchawszy tego egipski kapłan upadł na twarz przed Chaldejczykiem.Następnie wręczył mupurpurową szarfę i welon z muślinu, pokazał, gdzie stoją kadzidła, i wśród niskich ukłonów opuściłpieczarę.Chaldejczyk został sam.Włożył szarfę na prawe ramię, zakrył twarz welonem i wziąwszy złotą łyżkęnasypał w nią kadzidła, które zapalił u lampki przed zasłoną.Szepcząc obrócił się trzy razy wkoło, adym kadzidła opasał go jakby potrójnym pierścieniem.Przez ten czas w pustej pieczarze zapanował dziwny niepokój.Zdawało się, że sufit idzie w górę irozsuwają się ściany.Purpurowa zasłona na ołtarzu chwiała się niby poruszana przez ukryte ręce.Powietrze zaczęło falować, jakby wśród niego przelatywały stada niewidzialnych ptaków.Chaldejczyk rozsunął szatę na piersiach i wydobył złoty medal pokryty tajemniczymi znakami.Pieczaradrgnęła, święta zasłona poruszyła się gwałtowniej, a w różnych punktach izby ukazały się płomyki.Wtedy mag wzniósł ręce do góry i zaczął mówić:- "Ojcze niebieski, łaskawy i miłosierny, oczyść duszę moją.Zeszlij na niegodnego sługę swojebłogosławieństwa i wyciągnij wszechmocne ramię na duchy buntownicze, abym mógł okazać mocTwoją.Oto znak, którego dotykam w waszej obecności.Otom jest - ja - oparty na pomocy bożej,przewidujący i nieustraszony.Otom jest potężny i wywołuję was, i zaklinam.Przyjdzcie tu,posłuszne w imię Aye, Saraye, Aye, Saraye." W tej chwili z różnych stron odezwały się jakieś głosy.Około lampki przeleciał jakiś ptak, potem szata rudej barwy, następnie człowiek z ogonem, nareszciekogut w koronie, który stanął na stoliku przed zasłoną.Chaldejczyk znowu mówił:- "W imię wszechmocnego i wiekuistego Boga.Amorul, Tanecha, Rabur, Latisten.Dalekie głosy odezwały się po raz drugi:- "W imię prawdziwego i wiecznie żyjącego Eloy, Archima, Rabur, zaklinam was i wzywam.Przez imięgwiazdy, która jest słońcem, przez ten jej znak, przez chwalebne i straszne imię Boga żywego." *Nagle wszystko ucichło.Przed ołtarzem ukazało się ukoronowane widmo z berłem w ręku, siedzące nalwie.- Beroes!.Beroes!.- zawołało widmo stłumionym głosem - po co mnie wywołujesz?- Chcę, ażeby bracia moi z tej świątyni przyjęli mnie szczerym sercem i nakłonili ucha do słów, któreprzynoszę im od braci z Babilonu - odpowiedział Chaldejczyk.- Niech się tak stanie - rzekło widmo i znikło.Chaldejczyk został bez ruchu, jak posąg, z odrzuconą w tył głową, z rękoma wzniesionymi do góry.Stałtak przeszło pół godziny w pozycji niemożliwej dla zwykłego człowieka.W tym czasie cofnął się kawał muru tworzącego ścianę pieczary i weszli trzej kapłani egipscy.Na widokChaldejczyka, który zdawał się leżeć w powietrzu, oparty plecami o niewidzialną podporę, kapłanizaczęli spoglądać na siebie ze zdumieniem.Najstarszy rzekł:- Dawniej bywali u nas tacy, ale dziś nikt tego nie potrafi.Obchodzili go ze wszystkich stron, dotykali zdrętwiałych członków i z niepokojem patrzyli na jegooblicze, żółte i bezkrwiste jak u trupa.- Czy umarł?.- zapytał najmłodszy.Po tych słowach pochylone w tył ciało Chaldejczyka wróciło do pionowej postawy.Na twarzy ukazał sięlekki rumieniec, a wzniesione ręce opadły.Westchnął, przetarł oczy jak człowiek zbudzony ze snu,spojrzał na przybyłych i po chwili rzekł:- Ty - zwrócił się do najstarszego - jesteś Mefres, arcykapłan świątyni Ptah w Memfis
[ Pobierz całość w formacie PDF ]