[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na ów “towar” nadal jeszcze nietrudno było znaleźć nabywców, zwłaszcza w niemieckich koloniach Afryki Wschodniej[197], jak również na znanej z handlu żywym towarem wyspie Zanzibar.“Człowiek z Północy”, znany też jako “żelazny faraon”, znalazł nabywców i dostarczał im ludzi.Przeprowadził wiele takich transakcji.Zaczynał od wyłapywania Murzynów w dżungli bez zbytniego rozgłosu.Napad na wioskę Kisumu był pierwszym z przedsięwzięć zaplanowanych na szerszą skalę.Po którymś z takich “przedsięwzięć” na parostatek sprowadzono dwu arabskich kupców z Asuanu.Czy zostali porwani, czy przybyli tu robić jakieś interesy? Nie bardzo zaprzątano sobie tym głowę.W każdym razie wkrótce po gościnnym przyjęciu zaczęto traktować ich jak jeńców.“Człowiek z Północy” rozstrzygnął o ich losie: jednego zamierzał wysłać do kopalni złota, drugiego sprzedać na Zanzibarze.Mieszkańcy parostatku nie obawiali się rozgłosu.Działali wszak na terenie królestwa Bunyoro, nie utrzymującego zbyt życzliwych kontaktów z Europejczykami.Czuli się bezpieczni i bezkarni w swojej niedostępnej siedzibie.Można ją było zaatakować jedynie od strony jeziora.Wschodu i południa strzegło bagnisko, północy - ogromny, ponad pięćdziesięciometrowy nawis skalny, z którego spadały w dół liczne strumienie.W bagnisku pozostałym po zatoce pławiły się krokodyle.*Dzięki Madżidowi dzień, w którym niewielka wyprawa białych odnalazła niezwykłą siedzibę, nadszedł szybko.Rozbili nieopodal niewielki, dobrze ukryty obóz i jak zwykle podzielili siły.Smuga, Nowicki i Madżid przyczaili się w wybranym punkcie obserwacyjnym na jednej ze skał, tuż nad statkiem.Niemal nieruchomi, wtopieni w skalny krajobraz, od wielu godzin czekali cierpliwie.A miejsce, gdyby nie to wszystko, co już o nim wiedzieli, wydawałoby im się spokojne i pełne uroku.Przez ciągły szum spadającej wody dobiegały ich głosy ptaków: a to spłoszonej czapli, która przeleciała nad nimi, a to przeraźliwy krzyk tropiącego łup jastrzębia.Zbliżał się wieczór i ożywiało się wodne ptactwo.Ciągnął gdzieś sznur dzikich gęsi.Ku wodzie frunęły z traw zimorodki i kormorany.Olbrzymie marabuty[198] i ibisy brodziły w poszukiwaniu żab.Trójka zwiadowców, wpatrzona w stateczek, nie dostrzegała przedwieczornej urody otoczenia, w którym się znalazła.Każdy zdawał się być zatopiony we własnych myślach.- Czy masz pewność, co do tego europejskiego jeńca? - Smuga zapytał szeptem Madżida.- Tak! Na Allacha! Moje oczy nie raz go widziały.Bardzo go strzegą.Przywódca ma do niego bardzo osobliwy stosunek.Czasami wydaje się, że darzy go szacunkiem.Innym razem, że wręcz przeciwnie - żywi do niego jakąś niepojętą nienawiść - zdecydowanie odpowiedział Madżid.Zamilkli.Wkrótce na spokojnym dotąd pokładzie zaczął się ruch.Kilkunastu zbrojnych ustawiło się wzdłuż obu burt z bronią gotową do strzału.Byli to Murzyni lub mieszańcy, ale dowodził Europejczyk.Nowicki drgnął na jego widok niczym koń potraktowany ostrogą.- Do stu tysięcy diabłów! - zaklął z pasją.- Toż to Harry! Człowiek z korbaczem!- Kto? - nieuważnie spytał, zajęty obserwowaniem ruchu na pokładzie, Smuga.Kiedy Nowicki krótko wyjaśnił, powiedział z namysłem: - A więc to człowiek “faraona”! Czyżbyśmy aż dwa grzyby mieli znaleźć w tym barszczu?- Już ten jeden to niezły.muchomor - rzucił Nowicki.- Mam z nim do wyrównania spory rachunek.Tymczasem otwarto klapy prowadzące pod pokład.Z czeluści poczęły wyłaniać się postacie.Byli to niewolnicy.Zasłaniali oczy przed blaskiem słońca, słaniali się na nogach.Każdy trzymał w ręku miskę i kubek, w które coś wlewano.Posilali się siedząc, kucając zwyczajem murzyńskim lub stojąc.Było ich dobrze ponad stu.Mężczyźni, kobiety, dzieci.Kilku zapędzono z powrotem na dół.- Oczyszczą pomieszczenia i wyniosą trupy - półgłosem wyjaśnił Madżid.Zwłoki wyrzucono bez ceregieli za burtę na łup krokodyli.Nowicki zaciskał pięści, a Smuga, nieruchomy, patrzył na to zimnymi, stalowymi oczyma.W ciągu godziny uporano się ze wszystkim i niewolnicy zostali znowu wpędzeni na dno statku.- Teraz powinni wyprowadzić mojego brata - szepnął Madżid.- A potem? - spytał Nowicki.- Potem Europejczyka.Zmrok pokrył fioletem całą okolicę.Głośniejszym rechotem ozwały się żaby nad bagnami.Na tle gasnącego nieba zawisły chmary moskitów.Rozległy się piski rozbudzonych nietoperzy i jaskółek, szukających noclegu.Na ciemne niebo wypłynął półksiężyc, rozpoczynając swą wędrówkę po niebie i wodzie niczym żółta łódka.Kiedy otworzyły się drzwi korytarza prowadzącego do mieszkalnych kabin było zbyt ciemno, by dokładnie dojrzeć jeńca wyprowadzonego przez trzech mężczyzn.Coś w sposobie poruszania się, czy może sylwetka jeńca, sprawiły, że serce Nowickiego przeszyła nagła, nieokreślona tęsknota, a żal za czymś nieodwołalnie utraconym na nowo schwytał go za gardło.W milczeniu obserwowali kilkunastominutowy spacer więźnia.Potem patrzyli, jak mieszkańcy statku układają się do snu.Od strony jeziora wystawiono straże.Trwała noc, zakłócana jedynie monotonnym szmerem spadającej wody.Widzieli i wiedzieli dość.Postanowili wracać do obozu, by odpocząć do rana.Wilmowski czekał na nich z gorącym posiłkiem.Usiedli przy nikłym ognisku.- Czy uwolnienie jeńców jest możliwe? - zapytał Wilmowski.- Tak, ale najłatwiejsze byłoby w dżungli - odparł z namysłem Smuga.- Tutaj są zbyt strzeżeni.Przedarcie się z jeziora nie wchodzi w rachubę.- Z wojskowego punktu widzenia - wtrącił Gordon, który wysłał już żołnierzy z raportem i prośbą o posiłki - najprościej byłoby obsadzić brzegi skał i wezwać do poddania.A jak nie posłuchają, to podpalić to gniazdo szerszeni.- Nie zamierzam brać udziału w takich jatkach, w których zginą niewinni ludzie - zdecydowanie sprzeciwił się, dziwnie dotąd milczący, Nowicki.- Od frontu atak nie ma szans - powtórzył Smuga.- Zwłaszcza że Murzyni boją się krokodyli.- Na razie cierpliwie obserwujmy.Musimy liczyć na sprzyjający przypadek - rozstrzygnął Wilmowski.- Tymczasem chodźmy odpocząć.Do świtu już niedaleko.Nowicki nie mógł zasnąć.Zerwał się, zanim jeszcze słońce zaróżowiło horyzont, chociaż zwykle nie lubił wstawać rano.Poleżeć, poleniuchować nieco w pościeli, popatrzeć na ściany, sufit, poziewać - wszystko to uważał za przyjemniejszą stronę życia.Dziś jednak gnała go nieokreślona niecierpliwość.Przy tlącym się ognisku zastał już Wilmowskiego i Madżida.Posiliwszy się, we trójkę ruszyli na wybrany wczoraj punkt obserwacyjny.Ciepło słonecznych promieni uniosło ku górze parujące, wilgotne powietrze.Statek otuliła mgła, a kiedy się rozwiała, mogli zobaczyć poranny “spacer” niewolników.Tym razem Nadżib, brat Madżida, wyszedł razem z nimi.Nie wyprowadzono za to europejskiego jeńca.Nowicki zwrócił na to uwagę Wilmowskiego.Przez chwilę rozmawiali szeptem o tajemniczym więźniu, zastanawiając się, kto to może być i w jakich okolicznościach dostał się do niewoli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]