[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak dotÄ…d nikt nie zginÄ…Å‚.I wcale nie musi tak siÄ™ stać.PomyÅ›l o tym.PomyÅ›l usilnie.Nikt nie musi zginąć.- Wyraźnie zaakcentowaÅ‚a to sÅ‚owo "musi".I szepnęła po chwili wahania: - A może.Cofnęła siÄ™ i podniosÅ‚a teczkÄ™.Duncan omal nie wypadÅ‚ z samochodu próbujÄ…c dosiÄ™gnąć jej.ObróciÅ‚a siÄ™ i przyÅ‚ożyÅ‚a mu pistolet do piersi.- Takie sÄ… reguÅ‚y gry, Duncan - rzekÅ‚a.ZostaÅ‚ tak, z wyciÄ…gniÄ™tymi ramionami, geÅ›cie ni to bÅ‚agania, ni to rozpaczy.Oli via szybko, z pogardliwym prychniÄ™ciem, odwróciÅ‚a siÄ™ i wróciÂÅ‚a do samochodu.Reflektory, które oÅ›lepiÅ‚y go, raptownie zgasÅ‚y, ale silnik zawarczaÅ‚ i Duncan ledwo zdążyÅ‚ uskoczyć przed przejeżdżajÄ…cym tuż obok samochodem.OdwróciÅ‚ siÄ™ i zobaczyÅ‚, że auto zatrzymaÅ‚o siÄ™ pięćdziesiÄ…t metrów dalej.Tak jak go uprzedziÅ‚a, mrugnęła Å›wiatÅ‚ami hamulców.ReflekÂtory wÅ‚Ä…czyÅ‚a dopiero w miejscu, gdzie nie mógÅ‚ odczytać numeru na tablicy rejestracyjnej, ani też zidentyfikować marki samochodu.PeÅ‚nym gazem odjechaÅ‚a w ciemność.Duncan rzuciÅ‚ siÄ™ naprzód oddychajÄ…c z trudem, ale samochód zniknÄ…Å‚ za rogiem i Å›wiatÅ‚a zniknęły.StanÄ…Å‚ na moment, wpatrujÄ…c siÄ™ w bezkresnÄ… noc.I wtedy, nie majÄ…c absolutnie nic innego do roboty, opadÅ‚ na kolana i zaczÄ…Å‚ szukać swoich kluczyków.Część dziesiÄ…taNIEDZIELAByÅ‚o już dobrze po północy, kiedy Duncan wciąż jeszcze przeszukiwaÅ‚ piwnicÄ™.MówiÄ…c do siebie przekopywaÅ‚ stosy zakurzonych książek, starych kwitów podatkowych, sterty czasopism, a także uszkodzone meble zgromadzone w źle oÅ›wietlonym pomieszczeniu.Megan siedziaÅ‚a na schoÂdach, pod goÅ‚Ä…, stuwatowÄ… żarówkÄ…, patrzÄ…c na męża i nie bardzo wiedzÄ…c, co wÅ‚aÅ›ciwie chce znaleźć.ByÅ‚a wyczerpana i nieszczęśliwa; w ciÄ…gu kilku godzin, jakie minęły od jego powrotu, ubÅ‚oconego i przemarzniÄ™tego, bez syna i sÄ™dziego, przeszli etap Å‚ez, krzyku, wzajemnych pretensji, w koÅ„cu gÅ‚uchej ciszy, którÄ… Duncan przerwaÅ‚ nagle podnoszÄ…c siÄ™ i stwierdzajÄ…c:- Tak, przynajmniej do jednej rzeczy mogÄ™ nie dopuÅ›cić.NastÄ™pnie zszedÅ‚ na dół do piwnicy bez wyjaÅ›niania, co ma na myÅ›li.Megan od pół godziny przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ w milczeniu tym poszukiwaniom.PrawdÄ™ mówiÄ…c byÅ‚a zbyt przerażona, by móc rozmawiać - każde sÅ‚owo wydawaÅ‚o siÄ™ podkreÅ›lać jeszcze mocniej grozÄ™ sytuacji.- Cholera, musi być gdzieÅ› tutaj - Duncan przetrzÄ…saÅ‚ kolejny karton.- Chryste, ale baÅ‚agan! - Jego cieÅ„ Å›lizgaÅ‚ siÄ™ po podÅ‚odze.Megan oparÅ‚a Å‚okcie na kolanach i siedziaÅ‚a tak nieruchomo.- Duncan - powiedziaÅ‚a cicho - czy myÅ›lisz, że oni jeszcze żyjÄ…? - I naÂtychmiast zapragnęła cofnąć te sÅ‚owa.W rÄ™kach trzymaÅ‚ akurat kartonowe pudÅ‚o.ZamarÅ‚ na moment, po czym nagÅ‚ym, gwaÅ‚townym ruchem uderzyÅ‚ nim o Å›cianÄ™.Karton rozpadÅ‚ siÄ™ wzniecajÄ…c chmurÄ™ kurzu.- Pewnie, że tak! Co za pytanie.- Ale dlaczego.- wyszeptaÅ‚a.- Jaki powód mogÅ‚aby mieć.- zaczÄ…Å‚.- Sto czterdzieÅ›ci jeden tysiÄ™cy siedemset osiemdziesiÄ…t sześć powodów - odparÅ‚a ponuro.Duncan wyprostowaÅ‚ siÄ™ i czekaÅ‚, co Megan jeszcze powie.- DostaÅ‚a przecież pieniÄ…dze.Najprawdopodobniej już udaÅ‚o siÄ™ jej zrujÂnować nam życie.Co mogÅ‚oby powstrzymać jÄ… przed zabiciem ich i wyjazÂdem - bogatszÄ…, usatysfakcjonowanÄ… i wolnÄ… jak ptak?"Przez parÄ™ minut nie odpowiadaÅ‚.RozmyÅ›laÅ‚, dobierajÄ…c starannie sÅ‚owa.- Masz racjÄ™ - powiedziaÅ‚.- RzeczywiÅ›cie, byÅ‚oby nonsensem, z jej punktu widzenia, pozostawić Å›wiadków.ByÅ‚oby nonsensem krÄ™cić siÄ™ tutaj dÅ‚użej niż to konieczne.Wie, że w poniedziaÅ‚ek w banku zaroi siÄ™ od glin.Wie, że doprowadziÅ‚a nas do granic wytrzymaÅ‚oÅ›ci.Dalsze tkwienie tu może tylko być dla niej niebezpieczne.Tak, byÅ‚oby logiczne zastrzelić Tommych i ruszyć stÄ…d jak najszybciej.Megan walczyÅ‚a z napÅ‚ywajÄ…cymi Å‚zami.- I wÅ‚aÅ›nie dlatego - dodaÅ‚ Duncan - nie zrobi tego.- Co?- Nie zrobi, bo nie kieruje siÄ™ logikÄ….- Ale.jak.nie rozumiem.- jÄ…kaÅ‚a siÄ™ Megan.Duncan wziÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boki oddech.- Wiesz, to jest nawet zabawne, już to powiedziaÅ‚em któregoÅ› dnia.Kiedy to byÅ‚o - we czwartek? W Å›rodÄ™? Boże, wydaje mi siÄ™, że minęła caÅ‚a wieczność.W każdym razie, powiedziaÅ‚em to, a potem zapomniaÅ‚em, choć nie powinienem.Jej nie chodzi o zakÅ‚adników.I nie o pieniÄ…dze.Chce wyÅ‚Ä…cznie nas.Megan otworzyÅ‚a usta, by odpowiedzieć, ale powstrzymaÅ‚a siÄ™.Obydwoje przez chwilÄ™ milczeli.NastÄ™pnie Duncan powtórzyÅ‚:- Nas.Rozumiesz? Dlatego wciąż tu jest.Dlatego stÄ…d nie wyjedzie.Jeszcze nie teraz.Mimo że najbardziej logiczny byÅ‚by wyjazd.Ale nie zrobi tego, póki jeszcze zostaÅ‚y jej karty do rozegrania.- Jakie karty masz na myÅ›li?- Tylko dwie - odpowiedziaÅ‚ Duncan miÄ™kko.WskazaÅ‚ najpierw na Megan, potem na siebie.- Król i dama atu.Megan pokiwaÅ‚a gÅ‚owÄ….- SÄ…dzisz, że zamierza zabić nas?- Możliwe.A może nie.Może chce, byÅ›my cierpieli jeszcze bardziej? Jeszcze trochÄ™ poznÄ™cać siÄ™ nad nami.To już zrobiÅ‚a.Nie wiem na pewno, ale czujÄ™ instynktownie, że szykuje nam coÅ› druzgocÄ…cego, coÅ›, co bÄ™dzie mogÅ‚a zobaczyć na wÅ‚asne oczy, posmakować to i odczuć.CoÅ›, czym delektowaÅ‚a siÄ™ przez lata.Może chce nas zabić.A może to jest coÅ› innego, coÅ› z czym musielibyÅ›my żyć dalej, dzieÅ„ po dniu, tak jak to byÅ‚o z niÄ….- Duncan wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™.- Nie wiem.Jednak jestem pewny, że oni obaj żyjÄ….Megan uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że znów kiwa gÅ‚owÄ… potakujÄ…co.RzeczywiÅ›cie, pomyÅ›laÅ‚a, dlaczego Olivia nie zabiÅ‚a dotÄ…d Duncana? Tam, na odludziu miaÅ‚a Å›wietnÄ… okazjÄ™
[ Pobierz całość w formacie PDF ]