[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale pies w końcu przyzwyczaja się do swoich pcheł i ja przyzwyczaiłem sięrównież.Denver roku 1970 było osobliwym miejscem o delikatnym, staroświec-kim kolorycie i bardzo się do niego przywiązałem.W niczym nie przypominałougładzonego labiryntu Nowego Planu, jakim było (albo będzie), kiedy przyjecha-łem (albo przyjadę) tu z Yumy.Wciąż jeszcze mieszkały tu niespełna dwa mi-liony ludzi, wciąż jeszcze kursowały autobusy i inne pojazdy na wciąż jeszczetych samych ulicach.Nie miałem najmniejszego kłopotu z odnalezieniem ColfaxAvenue.Denver przyzwyczajało się do faktu, że jest siedzibą rządu, i czuło się w tejnowej roli dość niezręcznie, jak chłopiec w swym pierwszym garniturze.W du-chu ciągle tęskniło za butami na wysokich obcasach i westernową wymową, choćjednocześnie doskonale wiedziało, że musi zmienić swe oblicze, stać się mię-dzynarodową metropolią z ambasadami, szpiegami i restauracjami dla smakoszy.Miasto rozbudowywało się we wszystkich kierunkach, aby pomieścić urzędni-ków, biznesmenów, ludzi z kontaktami, sekretarki-maszynistki i lokajów.Budyn-ki wznoszono tak szybko, że za każdym razem istniało niebezpieczeństwo, iż wewnętrzu któregoś zamurują, na przykład, krowę.Mimo że miasto sięgnęło jedynieparę mil za Aurorę na wschodzie, do Henderson na północy i Littleton na południu wciąż było jeszcze dużo nie zabudowanych terenów.Oczywiście, na zachodziemiasto dotarło do gór, i federalne instytucje wgryzały się tunelami w ich zbocza.Lubiłem Denver w latach jego federalnego rozwoju.Ale straszliwie pragnąłemwrócić do moich czasów, do dwudziestego pierwszego wieku.Problem zawsze tkwił w drobiazgach.Wstawiłem sobie nowe zęby, gdy tylkozatrudniono mnie w Hired Girl było mnie na to stać.Nie spodziewałem się, żekiedykolwiek będę miał do czynienia z technikiem dentystycznym.Ale w 1970roku nie miałem pastylek zapobiegających próchnicy i zrobiła mi się w zębie dziu-ra bolesna, bo w przeciwnym razie nie zwróciłbym na nią uwagi.Poszedłemwięc do dentysty.Słowo daję, zupełnie nie pomyślałem o tym, że zdębieje, kiedyzajrzy do moich ust.Zamrugał, poruszał lusterkiem i powiedział: Rany Julek!137Kto był pańskim dentystą? O ho hahu hohi?Wyjął ręce z moich ust. Kto to zrobił? I jak? Co? Chodzi panu o moje zęby? O, to eksperymentalny zabieg, który prze-prowadzono mi w.Indiach. Jak tego dokonali? Skąd mogę wiedzieć? Hmmm.Niech pan chwilę poczeka.Muszę zrobić kilka zdjęć.Zaczął krzątać się wokół aparatury rentgenowskiej. O nie zaprotestowałem. Niech pan mi tylko wyleczy i załata czymśbolący ząb trzonowy, i wypuści mnie stąd. Ale. Przepraszam, doktorze, ale bardzo mi się spieszy.Zrobił więc, o co go prosiłem, przerywając jedynie od czasu do czasu, abyobejrzeć moje zęby.Zapłaciłem gotówką i nie zostawiłem nazwiska.Myślę, żepowinienem był mu pozwolić zrobić zdjęcia, ale maskowanie stało się moim od-ruchem.Nic by nie zaszkodziło, gdyby je sfotografował.Ani też nie pomogło.Prześwietlenie bowiem nie wykazałoby sposobu dokonania regeneracji, a ja bymmu nie powiedział.Jeżeli chodzi o załatwianie spraw, to nie ma jak przeszłość.Podczas gdy ja sam pociłem się szesnaście godzin na dobę nad KreślarzemRalphem i Proteuszem Pitem , wynajęci anonimowo za pośrednictwem prawni-czej agencji Johna prywatni detektywi szperali w przeszłości Belle.Dałem im jejadres, numery rejestracyjne i model samochodu (z kierownicy idealnie zdejmujesię odciski palców), i stwierdziłem, że być może miała już kilku mężów i kon-takty z policją.Zasięg poszukiwań musiałem znacznie ograniczyć ze względu naszczupłość kiesy.Kiedy po dziesięciu dniach nie dostałem od nich żadnego sprawozdania, spi-sałem pieniądze na straty.Jednak kilka dni pózniej do kancelarii Johna nadeszłagruba koperta.Belle rzeczywiście miała bogatą przeszłość.Urodziła się sześć lat wcześniej,niż twierdziła, a zanim osiągnęła pełnoletniość, zdążyła dwa razy wyjść za mąż.W pierwszym wypadku facet już miał żonę.Czy rozwiodła się z drugim, agencjanie zdołała ustalić.Od tej pory zaliczyła co najmniej czterech mężów, chociaż jedno z małżeństwbyło zdecydowanie naciągane próbowała nabrać ubezpieczalnię na wdowiąrentę po żołnierzu, który zginął podczas wojny i w związku z tym nie mógł zapro-testować.Z jednym rozwiodła się (z jej winy), drugi zmarł śmiercią naturalną.Codo pozostałych, można było przypuszczać, że w dalszym ciągu byli jej prawnymimałżonkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]