[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Owszem, byłam.Niestety, nic dobrego z tego niewyszło. Mimo to kochałaś go dalej? Mimo że to sięskończyło? Tak.Amelia wstała i podeszła do okna. Jak sobie z tym poradziłaś? Nie poradziłam.Dopóki nie spotkałam pana Fielda. Jak to możliwe? Amelia stanęła przed oknem. Nie mam dużego doświadczenia w tych sprawach, alesądzę, że nowa miłość wypełnia pustkę, którą pozostawiłapo sobie stara. Panna Pool podeszła do Amelii. Tynigdy nie będziesz mieć takich zgryzot.Jesteś zbyt urocząosóbką, by utracić czyjekolwiek uczucie. Jakże bym chciała, żeby to była prawda wyszeptałaAmelia.Subtelną twarz guwernantki rozjaśnił przelotny uśmiech.Czule oparła dłonie na ramionach Amelii. To pierwsza miłość, tak? zapytała ze współczuciem. Zawsze kończy się złamanym sercem.To rytuał.Znak, żewyrosłaś ze świata dziecięcych fantazji i że zaczynaszpoznawać siebie.Bolesny dowód, że nie jesteś jużdzieckiem i że stajesz się świadoma własnej kobiecości.Oczy Amelii wypełniły się łzami.Panna Pool przytuliłają do siebie, aby zaoferować jej namiastkę pocieszenia.Amelia z wdzięcznością schowała się w jej ramionach,zanosząc się szlochem tak długo, aż dostała czkawki.Gdy wypłakała wszystkie łzy, z zaskoczeniem odkryła,że wstąpiły w nią nowe siły. Idz już powiedziała i wytarła nos chusteczką, którąpodała jej panna Pool. Idz, bo spóznisz się przeze mnie. Nie zostawię cię w takim stanie zaprotestowałaguwernantka. Już mi lepiej, naprawdę.Pójdę na spacer.Przewietrzęsię.Był wtorek dzień, w którym Colin wraz ze swymwujem mieli wolne popołudnie.Zawsze wtedy gdzieśwyjeżdżali.Mogła więc swobodnie spacerować pookolicy bez ryzyka spotkania swej pierwszej miłości. Wobec tego chodz ze mną.Amelia wzdrygnęła się.Aż tyle siły w sobie nie miała. Nie, dziękuję.Dziś wolę zostać blisko domu.Panna Pool jeszcze długo namawiała Amelię nawspólny spacer.Wreszcie, z wyrazną niechęcią, samotnieudała się do wioski.Wówczas Amelia wypytała kucharkę,która miała na wszystkich baczenie, czy Colin na pewnoopuścił dworek.Na samą myśl, że mogłaby wpaść naniego przypadkiem, robiło się jej słabo.Wzięła głęboki oddech, pchnęła kuchenne drzwii pędem przebiegła zaniedbany trawnik.Ukryła się podkoronami drzew.Podeszła do płotu, na który właśniemiała się wspiąć, gdy nagle usłyszała szelest liści.Zwinnie przykucnęła i skryła się za pniem.Spostrzegłastrażnika.Był to starszy mężczyzna, tak przerazliwiechudy, że koszula dosłownie wisiała na jego kościstymciele.Lustrował okolicę złowrogim spojrzeniem.W garściściskał rękojeść sztyletu.Chudzielec przystanął i rozejrzał się podejrzliwie.Amelia wstrzymała oddech.Bała się nawet mrugnąćokiem.Strażnik kręcił głową na wszystkie strony, abyzbadać teren.Zdawało się, że minęła cała wieczność,zanim wreszcie ruszył dalej.Amelia odczekała dłuższą chwilę, by zyskać pewność,że odszedł na bezpieczną odległość.Wtedy rzuciła sięprzed siebie, zwinnie przeskoczyła płot wprost nasąsiednią posesję.Zniknęła między drzewami i dopierotam wypuściła powietrze, które cały czas trzymaław płucach. Na niebiosa odetchnęła z ulgą. Co za typ. Zgadzam się w zupełności.Amelia podskoczyła ze strachu.Odwróciła się i ujrzałamłodzieńca.Zapewne był to zamożny dżentelmen wnosząc po jegostroju i starannie ufryzowanej peruce.Miał bladą cerę,smukłą sylwetkę, regularne rysy.Choć musiał mieć tyle lat,co Amelia, z jego sposobu bycia znać było, że przywykł dowydawania rozkazów.Kawaler z wyższych sfer.Ukłonił się z galanterią i przedstawił jako hrabia Ware.Powiedział jej, że strumień, nad którym lubiła się bawić,przepływa przez włości jego ojca. Ale zapraszam serdecznie dodał. Dziękuję ci, panie. Amelia dygnęła. Jesteśniezwykle łaskawy. Bynajmniej odparł cierpko. Po prostu się nudzę.Cieszy mnie towarzystwo, zwłaszcza tak pięknejksiężniczki, która uciekła ze swej wieży. Godna pozazdroszczenia fantazja fuknęła Amelia. Lubię fantazjować.Hrabia podał dziewczynie ramię i poprowadził jąw stronę strumienia.Był tam Benny, który łowił ryby,używając do tego długiego kija.Poczuł na sobie jej wzroki spojrzał na nią. I dla panienki zrobię wędzisko. No, proszę rzekł hrabia Ware. Koniec ze łzamii z zaczerwienionym nosem.Nie ma nic przyjemniejszegood popołudnia spędzonego w orszaku hrabiego i urwisa.Amelia zerknęła na niego i zauważyła, że puścił do niejoko.Po raz pierwszy od wielu dni się uśmiechnęła.Słońce mozolnie pięło się nad horyzont.Nastał nowydzień.Oczom tych, którzy wciąż jeszcze byli w stanieoddychać, ukazała się scena po bitwie rozegranej na plażyw Deal.Martwe ciała spoczywały na nasiąkłym krwiąpiasku i dryfowały na falach, łagodnie bijących o brzeg.Statek odpłynął.Powozy, na które załadowano towary,dawno już odjechały.Christopher nie zwracał uwagi na ból i rany, któreznaczyły jego ciało.Stał wyprostowany i przyciskałzłożone dłonie do ust.Ktoś mógłby pomyśleć, że pogrążyłsię w żarliwej modlitwie, ale jego towarzysze wiedzieli,że Bóg nie troszczy się o takie czarne dusze jak jego.U stóp Christophera leżał człowiek, który odważył sięwystąpić przeciw niemu.Jego ambitne i głupie serceprzeszyła szpada.Do flibustiera podszedł starzec.Utykał mocno, a jegoudo owinięte było poplamionym krwią bandażem. Straciliśmy tuzin zaraportował. Zróbcie mi listę nazwisk. Tak jest.Christopher poczuł na sobie czyjąś delikatną dłoń.Odwrócił się i zobaczył młodą dziewczynę. Krwawisz szepnęła, patrząc na niego oczymawielkimi jak spodki.Christopher opuścił wzrok.Dopiero teraz zauważyłgłęboką ranę na swoim ramieniu.Płynęła z niej krew,wsiąkając w podarty rękaw koszuli. Rzeczywiście. Wyciągnął ramię w jej kierunku.Dziewczyna sprawnie opatrzyła ranę.Christopherprzyglądał się jej z podziwem.Mimo młodego wieku zestoickim spokojem patrzyła na scenę po bitwie, od którejniejednemu dojrzałemu mężczyznie zebrałoby się nawymioty.Widać, że nieobca była jej przemoc. Straciłaś tu kogoś bliskiego, dziecino? zapytałłagodnie. Wujka odparła, nie odrywając wzroku od swojegozajęcia. Przykro mi.Pokiwała głową.Christopher gwałtownie odetchnął i odwrócił głowę,żeby spojrzeć na wschodzące słońce.Wygrał bitwę, alenie zamierzał od razu wracać do domu.W ciągu dwóchtygodni, które zaplanował na tę wyprawę, będzie pełniłobowiązki przywódcy.Odwiedzi rodziny wszystkichpoległych w walce i dopilnuje, by nie zabrakło imśrodków do życia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]