[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kto to jest Wielki Fido?- Główny Szczekacz Psiej Gildii.- Psy mają gildię? Psy? Spróbuj czegoś innego, ten numer nie przejdzie.- Nie, poważnie.Prawo grzefania w śmietnikach, miejsca wylegiwania się na słońcu, nocne dyżury szczekania, prawo rozmnażania, przydziały czasu wycia.Cała ta kość gumowa.- Psia Gildia - warknęła sarkastycznie Angua.- No tak.- Pogoń kawałek rurą za szczurem przy niewłaściwej ulicy i wtedy nazwij mnie kłamcą.Masz szczęście, że jestem przy tofie, bo mogłafyś wpaść w poważne kłopoty.Takie, jakie czekają w tym mieście każdego psa, który nie jest członkiem gildii.Naprawdę ci się udało, że mnie spotkałaś.- Jak przypuszczam, jesteś w tej gildii grubą ryb.grubym psem?- Nie jestem członkiem - odparł z satysfakcją Gaspode.- No to jak przeżyłeś?- Potrafię myśleć, stojąc na łapach.I tyle.Zresztą Wielki Fido zostawia mnie w spokoju.Mam Moc.- Jaką moc?- Mniejsza z tym.Wielki Fido.to mój kumpel.- Gryzienie człowieka w rękę za to, że próbował go pogłaskać, nie wydaje mi się szczególnie przyjazne.- Nie? Kiedy poprzednio jakiś człowiek chciał pogłaskać Wielkiego Fido, znaleźli po nim tylko sprzączkę od paska.- Tak?- Wisiała na drzewie.- Gdzie jesteśmy?- I to nie fyło drzewo w pofliżu.Co?Gaspode powęszył chwilę.Jego nos potrafił czytać na mapie miasta w sposób przypominający wyedukowane podeszwy kapitana Vimesa.- Na rogu Scoone’a i Dumy - wyjaśnił.- Trop tu zanika.Za bardzo jest wymieszany z innymi.Przez chwilę Angua łapała okalające ją zapachy.Ktoś dotarł aż tutaj, ale potem zbyt wielu ludzi przecinało ślad.Ostry zapach wciąż był obecny, lecz tylko jako sugestia w kotle walczących o pierwszeństwo aromatów.Nagle zdała sobie sprawę, że czuje przytłaczający zapach zbliżającego się mydła.Zauważała go już wcześniej, ale tylko jako kobieta i tylko jako delikatny podmuch.Dla czworonoga zapach ten zdawał się wypełniać cały świat.Kapral Marchewa szedł ulicą i wyglądał na zamyślonego.Nie patrzył, dokąd idzie - nie potrzebował.Ludzie schodzili z drogi kapralowi Marchewie.Po raz pierwszy widziała go tymi oczami.Wielcy bogowie! Jak ludzie mogą tego nie dostrzegać? Szedł przez miasto niczym tygrys przez wysokie trawy albo niedźwiedź osiowy po śniegu, nosząc miejski pejzaż jak skórę.Gaspode zerknął z ukosa.Angua przysiadła na tylnych łapach i patrzyła.- Język ci wisi - zauważył.- Co.? Tak? I co z tego? To naturalne.Dyszę.- Cha, cha.Marchewa zauważył ich i przystanął.- Coś podobnego, to przecież ten mały kundelek - powiedział.- Hau, hau - odparł Gaspode; jego zdradziecki ogon zaczął merdać.- Widzę, że chociaż ty masz przyjaciółkę - stwierdził Marchewa, poklepał psa po głowie i odruchowo wytarł dłoń o tunikę.- Niech mnie, co za piękne zwierzę.Ramtopowy wilczarz, jeśli się nie mylę.- Pogłaskał Anguę przyjaźnie, choć z roztargnieniem.- Trzeba się zbierać.W ten sposób niczego nie załatwię.- Hau, hau, pisk, pisk, daj pieskowi ciasteczko - powiedział Gaspode.Marchewa wstał i poklepał się po kieszeniach.- Miałem tu gdzieś kawałek herbatnika.Można by pomyśleć, że rozumiesz każde moje słowo.Gaspode zaczął służyć i po chwili bez trudu złapał herbatnik.- Hau, hau, pisk, hau - oświadczył.Marchewa rzucił mu nieco zdziwione spojrzenie - jak wszyscy, kiedy Gaspode mówił „hau”, zamiast szczekać.Potem skinął głową Angui i ruszył Aleją Scoone’a w stronę rezydencji lady Ramkin.- Tam oto - stwierdził Gaspode, głośno przeżuwając zeschnięte ciasteczko - idzie fardzo miły chłopak.Prosty, ale miły.- Tak, rzeczywiście jest prosty, prawda? - zgodziła się Angua.-To właśnie pierwsze rzuciło mi się w oczy.A wszystko inne jest tu skomplikowane.- Wiesz, on już wcześniej rofił do ciefie cielęce oczy.Nie żefym miał coś przeciwko cielęcym oczom.O ile są świeże.- Jesteś obrzydliwy.- Może.Ale przynajmniej zachowuję ten sam kształt przez cały miesiąc.Fez urazy.- Prosisz się o ugryzienie.- Ach, tak - jęknął Gaspode.- Tak, na pewno mnie ugryziesz.Auuu.Teraz to się naprawdę zmartwiłem.Poważnie, pomyśl chwilę.Mam tyle psich choróf, że żyję, fo te małe dranie zajęte są walkami między sofą.Mam nawet lizawy język, a na to można zachorować tylko wtedy, kiedy się jest ciężarną owcą.No dalej.Ugryź mnie.Odmień moje życie.Przy każdej pełni fędzie mi wyrastać sierść, żółte zęfy i fędę fiegał po okolicy na czworakach.Tak, to fędzie istotna zmiana w stosunku do ofecnej sytuacji.Właściwie.- Zastanowił się.- Muszę przyznać, że w zakresie sierści jestem trochę do tyłu, więc może, no wiesz, nie porządne ugryzienie, ale choćfy skufnięcie.- Zamknij się.Chociaż ty masz przyjaciółkę, mówił Marchewa.Całkiem jakby miał coś na myśli.- To może szyfkie liźnięcie?- Zamknij się.***- Te niepokoje to wina Vetinariego - stwierdził diuk Eorle.- Ten człowiek nie ma wyczucia stylu.Teraz więc, naturalnie, mamy miasto, gdzie sklepikarze dorównują wpływami baronom.Przecież nawet hydraulikom pozwolił stworzyć własną gildię! Jeśli wolno mi wyrazić swoją pokorną opinię, takie rzeczy są wbrew naturze.- Nie byłoby źle, gdyby sam towarzysko dawał przykład - oświadczyła lady Omnibus.- Czy choćby rządził - dodała lady Selachii.- A teraz wydaje się, że ludziom wszystko może ujść na sucho.- Przyznaję, że dawni królowie niekoniecznie byli ludźmi z naszej sfery, zwłaszcza pod koniec - ciągnął diuk Eorle.- Ale przynajmniej coś sobą reprezentowali, jeśli wolno mi wyrazić swoją pokorną opinię.W tamtych czasach mieliśmy przyzwoite miasto.Ludzie okazywali szacunek i znali swoje miejsce.Pracowali uczciwie, a nie lenili się po całych dniach.I z całą pewnością nie otwieraliśmy bram przed wszelkim tałatajstwem, które potrafi przez nie przejść.Mieliśmy też prawa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]