[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykonam na kształt ludzi.Podobieństwo jest tak wielkie, że musimy nosić wytatuowany znak, aby ludzie mogli odróżnić sami siebie.Tak bliski człowiekowi, a jednak nie człowiek.Ale istniała nadzieja.Jeżeli zdołamy utrzymać Kolebkę w tajemnicy, jeżeli uda nam się ukryć ją przed wzrokiem człowieka.Kiedyś nie będzie już różnicy.Kiedyś człowiek będzie rozmawiał z androidem w przekonaniu, że rozmawia z drugim człowiekiem.Herkimer uniósł ręce i podłożył je pod głowę.Próbował zbadać stan swojego umysłu, dotrzeć do motywów uzasadniających tę nadzieję, lecz przychodziło mu to z trudem.Z całą pewnością nie była to uraza.Nie zazdrość.Nie rozgoryczenie.Było to dręczące uczucie niepełnowartościowości, wrażenie, że niemal dotarł do mety i padł przed samą jej linią.Jest jednak pociecha, pomyślał.Przynajmniej pociecha, jeżeli już nic więcej.Należy ją utrzymać.Utrzymać dla tych maleństw, albowiem one nie będą już gorsze od człowieka.Długo leżał, myśląc o pocieszeniu, patrząc na ciemny prostokąt oszronionego okna i przebijające przez szron światło gwiazd, słuchając wysokiego świstu słabego, złośliwego wiatru ocierającego się o dach.Sen nie nadchodził, wstał więc i włączył światło.Dygocząc ubrał się i wyjął z kieszeni książkę.Przysunął się do lampy i przewrócił strony, aby dotrzeć do wyraźnie zaczytanego fragmentu.Nic, bez względu na to, jak zostało stworzone, zrodzone, poczęte czy wykonane, nic, co zna puls życia, nie jest samotne.Składam wam owo zapewnienie.Zamknął książkę i trzymał ją zaciśniętą między dłońmi.“.zrodzone, poczęte czy wykonane."Wykonane.Ważny był jedynie puls życia.Pociecha.Trzeba o niej pomyśleć.Wykonuję swój obowiązek, powiedział sobie.Przyjmowany z chęcią, niemal entuzjazmem, obowiązek.Wciąż go wykonuję.Odegrałem swoją rolę i chyba odegrałem ją dobrze, kiedy zaniosłem wyzwanie Asherowi Suttonowi.I później, gdy przyszedłem do niego jako część majątku pojedynkowego.Barwna, ciekawa rola każdego zwykłego androida.Spełniłem wobec niego swój obowiązek.a właściwie nie wobec niego, lecz w imię nadziei i wiary, w imię przekonania, że ani ja, ani żadna inna istota żyjąca, bez względu na to, jak nędzna, nigdy nie będzie samotna.Uderzyłem go.Uderzyłem celnie, znokautowałem , wziąłem w ramiona i zaniosłem.Był na mnie zły, ale to nie miało znaczenia.Jego gniew bowiem nie może zniszczyć ani jednego słowa z tego, co mi dał.Domem wstrząsnął grzmot i przez chwilę okno rozjarzyło się nagłym purpurowym rozbłyskiem.Herkimer zerwał się, podbiegł do okna, stanął przy nim, trzymając się mocno parapetu, i patrzył na czerwone błyski oddalających się dysz rakietowych.Poczuł, jak strach zaciska mu gardło.Wybiegł za drzwi i popędził korytarzem do pokoju Suttona.Nie pukał ani nie naciskał klamki.Uderzył w drzwi, wybijając je z framugi.Skręcony, rozbity zamek zakołysał się na śrubach.Łóżko było puste i w pokoju nie było nikogo.28.Sutton poczuł, że zmartwychwstaje, i zaczął z tym walczyć.Śmierć bowiem była tak wygodna jak miękkie, ciepłe łóżko, a zmartwychwstanie przypominało natarczywy, przenikliwy, doprowadzający do szaleństwa budzik jazgocący chłodnym porankiem w paskudnym, wyziębionym pokoju; obrzydliwy z całym tym swoim życiem, niczym nie zamaskowaną rzeczywistością, ostrym, przyprawiającym o mdłości przypomnieniem, że trzeba wstać i znowu wejść w realny świat.Ale nie działo się to po raz pierwszy.O nie, przypomniał sobie Sutton.Nie pierwszy raz umieram i znowu wracam do życia.Kiedyś byłem bardzo długo martwy i też ożyłem.Pod nim znajdowała się jakaś twarda, płaska powierzchnia.Leżał na niej twarzą do dołu i jego umysł przez pozornie nie kończący się okres za wszelką cenę starał się pojąć tę twardość i gładkość.Twarda, płaska i gładka.Trzy słowa, które jednak nie pomagały ani zobaczyć, ani zrozumieć określanej przez nie rzeczy.Czuł, jak siły życiowe powracają, przyspieszają, przesączają się w nogi i ręce.Ale nie oddychał, a jego serce stało.Podłoga! Tak brzmiała nazwa rzeczy, na której leżał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]