[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbiegliśmy ze schodów ku postojowi taksówek.- A na co idziemy? - spytała.- Nie wiem dokładnie.Grają Luntowie.Na nic innego nie mogłem dostać biletów.- Luntowie! To cudownie!A co! Mówiłem, że będzie w siódmym niebie, jeżeli jej zafunduję bilety na występ Luntów.W taksówce po drodze do teatru trochę się całowaliśmy.Z początku nie chciała, żeby szminki z ust nie zetrzeć i tak dalej, ale ja byłem uwodzicielski jak diabli, no i w dodatku nie miała wyboru.Dwa razy, kiedy ta cholerna taksówka przyhamowała znienacka, o mało nie zleciałem z siedzenia.Taksiarze łobuzy nawet nie patrzą, gdzie się pchają ze swoją bryką, słowo daję.A teraz dam wam dowód, że ze mnie naprawdę wariat: na zakończenie czułości powiedziałem jej, że ją kocham.Kłamstwo oczywiście, ale fakt, że wtedy, kiedy je mówiłem, sam w nie wierzyłem.Mam bzika, przysięgam Bogu, mam bzika.- Och, mój najmilszy, ja także cię kocham - powiedziała Sally.I tym samym tchem dodała: - Obiecaj mi, że zapuścisz włosy.Uczesanie na jeża okropnie już się opatrzyło.A ty masz takie śliczne włosy!Ja mam śliczne włosy! Cholera jasna.Przedstawienie okazało się nie najgorsze.Sztuka jednak była trochę głupawa.Historia stu tysięcy lat życia pewnej pary.Zaczyna się od chwili, kiedy oboje są jeszcze młodzi, a rodzice dziewczyny nie pozwalają jej wyjść za tego chłopaka, ale zakochani i tak biorą ślub.Potem są coraz starsi i starsi.Mąż idzie na wojnę, a żona ma kłopoty z bratem, okropnym oliwą.Nie mogłem się jakoś tym zainteresować.Wcale mnie nie wzruszyły narodziny i zgony w tej rodzinie.Przecież to była po prostu banda aktorów.Mąż i żona stanowili co prawda bardzo sympatyczną parę, szalenie dowcipni oboje i tak dalej, ale nie bardzo mnie to interesowało.Po pierwsze wciąż przez wszystkie akty pili herbatę albo inne trunki.Nie widziało się ich inaczej, tylko zawsze albo lokaj podawał im herbatę, albo żona częstowała kogoś herbatą.I ustawicznie ktoś wchodził albo wychodził; w głowie się kręciło od patrzenia, jak co chwila to wstają, to siadają, tak w kółko.Parę małżeńską grali Alfred Lunt i Lynn Fontannę, świetni aktorzy, ale nie bardzo mi się podobali.Muszę jednak przyznać, że byli trochę inni, niż bywają na ogół aktorzy.Nie zachowywali się ani jak aktorzy, ani jak prawdziwi ludzie w życiu.Trudno to wytłumaczyć.Grali tak, jakby wiedzieli, że są gwiazdami teatru.To znaczy, że grali dobrze, owszem, ale trochę za dobrze.Ledwie jedno kończyło mówić, drugie odzywało się w te pędy.Miało to być tak jak w życiu, kiedy ludzie rozmawiają Przerywając sobie nawzajem w pół zdania.Na nieszczęście było to zanadto właśnie tak jak w życiu.Ta gra przypomina mi trochę Ernie'ego, pianistę z Greenwich Village.Artysta, który coś robi za dobrze, jeżeli się nie pilnuje, zaczyna po pewnym czasie popisywać się, starać o efekty, i w końcu robi to coś znacznie gorzej.No, ale w każdym razie Luntowie byli w całej tej sztuce jedynymi aktorami, którzy wydawali się naprawdę inteligentni.To muszę im przyznać.W przerwie po pierwszym akcie poszliśmy w tłumie innych frajerów na papierosa.Wielkie nabijanie w butelkę.W życiu tylu kabotynów na raz nie widzieliście, a każdy zaciągał się dymem, aż mu się uszy trzęsły, i gadał o sztuce przekrzykując innych, żeby wszyscy usłyszeli i przekonali się, jaki to on jest genialny.Tuż obok nas stał pewien durny aktor filmowy i ćmił papierosa.Nie pamiętam jego nazwiska, ale grywa zawsze w filmach o wojnie takiego bubka, który w ostatniej chwili przed wyskoczeniem z okopów do walki na bagnety dostaje cholernego pietra.Była z nim jakaś wspaniała blondyna i oboje udawali obojętnych, niby że wcale nie spostrzegają, że ludzie na nich patrzą.Tacy więcej skromni.Ubawili mnie nie najgorzej.Sally nie miała wiele do powiedzenia, tylko piała na cześć Luntów, a zresztą była zajęta wyłącznie rozglądaniem się na wszystkie strony i czarowaniem całego świata.Nagle zauważyła jakiegoś znajomego cymbała w drugim kącie sali.Taki bubek w bardzo ciemnym szarym ubraniu flanelowym i pstrokatej kamizelce w kratę.Z daleka od niego zalatywała Ivy League.Ważniak.Sterczał pod ścianą, zaciągał się papierosem jak samobójca i minę miał znudzoną jak diabli.Sally powtórzyła dziesięć razy: "Ja go skądsiś znam".Gdziekolwiek pójdziesz z Sally, ona zawsze i wszędzie kogoś zna albo przynajmniej tak jej się wydaje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]