[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeznaczyłem je specjalnie dla ciebie.- Nowe? Specjalnie dla mnie? A jakie? Mów szybko - zainteresował się namiestnik.Wychylony niecierpliwie do przodu kilka razy przełknął głośno ślinę.- Znakomite.Wykwintne.Posłuchaj tylko - odrzekł mędrzec bucharski.- Nazwałem je sarimsok-chan, co znaczy “czosnek władcy”.To, naturalnie, na.cześć naszego emira.Akurat w tym momencie do sali zajrzał namiestnikowy synalek.Na widok Hodży Nasreddina podbiegł do ojca i coś mu zaczął szeptem wyjaśniać.Ale dostojnik, z którego głowy wiadomość o cudownej potrawie wypchnęła wszystkie inne myśli, machnął ręką raz i drugi, jakby opędzał się przed natrętną muchą, a w końcu krzyknął:- Później mi to zdarzenie opowiesz dokładnie.Świat się dzisiaj nie kończy.Czy nie widzisz, że teraz jestem bardzo zajęty sprawami o państwowej wadze?Obrażony antałek baraniego łoju spojrzał zezem na mędrca i w milczeniu opuścił komnatę.Zaś namiestnik pochylił się jeszcze bardziej i krzyknął:- A tyś czemu zaniemówił? Gadaj dalej.Język odgryzłeś przy ostatnim słowie? Stoisz tak z gębą otwartą podobny do dziuplastej wierzby.Wolałbym, abyś był bardziej podobny do normalnego człowieka.Hodża nie przejął się grubiaństwem dostojnika.Wielmożów poznał przecież doskonale w Bucharze i w Samarkandzie, w Bagdadzie i w Damaszku, w Mekce i w Medynie.Wiedział, iż niezależnie od krańca świata dostojnicy pałacowi wszędzie są jednacy.Zachłanni, ordynarni, okrutni.Jak gdyby nigdy nic, ciągnął nić przepisu:- Sarimsok-chan to przecudowne danie.Przepyszne.I co niemniej ważne, przygotowuje się je w bardzo prosty sposób.Zrozumiały dla każdego.- A w jaki? - namiestnikowi zaświeciły się oczy niczym kocurowi przed mysią dziurą.- Nie, nie, lepiej zaczekaj momencik z podaniem szczegółów.Straże, wezwać mi tu natychmiast głównego kuchmistrza.I niechaj przyniesie ze sobą pióro oraz kartę papieru.Kiedy zdyszany mistrz patelni rozłożył płachtę samarkandzkiego papieru na podłodze i legł przed nią wygodnie na brzuchu z gęsim piórem w dłoni, Hodża Nasreddin począł dyktować swój przepis głośno i wyraźnie:- Na początek trzeba wziąć czterdzieści ząbków czosnku, najlepiej tego sprowadzanego z Szachrisjabzu.Każdy z ząbków powinno się pokroić ostrym nożem na siedem części, a następnie starannie przemieszać w kociołku napełnionym do połowy wiosennym miodem, najlepiej tym sprowadzanym z Fergańskiej Kotliny.Roztopionym na nie za silnym ogniu.Po przelaniu do misy z chińskiej porcelany i po ochłodzeniu całość należy posypać samarkandzkim kiszmiszem z ciemnych winogron.Danie to wyśmienicie nadaje się do spożycia na wieczerzę.Gwarantuje sen bez koszmarów, pogodny, cały w różowych kolorach.- Rozmaite potrawy proponowali mi miejscowi wielmożowie po przybyciu do Kermine, nikt jednak nie wymyślił dla mnie całkowicie nowej.Jesteś pierwszy.Widzę, że głowę nie na darmo dźwigasz na karku, człowieku o rozumie filozofa i duszy prawdziwego poety.Należy ci się za to stosowna nagroda.Zaraz dostaniesz ode mnie dwa złote dinary.Albo nawet trzy - oświadczył namiestnik, po czym wskazał palcem na sterczącego z boku Karamatułłę, kupca najzamożniejszego w całym wilajacie.I rozkazał: - Handlarzu, ty mu wypłać nagrodę w moim imieniu.Odliczę ci te pieniądze z podatków, jakie od jutra zacznie zbierać w mieście i w okręgu mój główny poborca.Karamatułła nie próbując oponować sięgnął za atłasowy pas, gdzie zwykle trzymał sakiewkę.Drżącą dłonią wysupłał z woreczka trzy monety i podał je mędrcowi.Tymczasem emirowy namiestnik nie mógł usiedzieć spokojnie w miejscu.Wiercił się i kręcił, jakby co najmniej czterdzieści pcheł urządziło mu gonitwę pod koszulą.Kucharzowi polecił przygotować bezzwłocznie nową potrawę o cudownej nazwie i podać na najbliższą wieczerzę.Powstrzymując rumaka niecierpliwości z trudem doczekał do zmierzchu.Wraz z pojawieniem się pierwszych gwiazd na niebie, na obrusie rozesłanym w największej z pałacowych komnat pojawiła się misa ze złocistą zawartością, piegowatą z wierzchu.Zaledwie dostojnik przełknął dwie łyżki potrawy zachwalanej przez Hodżę Nasreddina, poczuł, iż wulkan jego brzucha wzbiera rozpaloną lawą.Z najwyższym wysiłkiem przezwyciężając mdłości, ostrożnie, bez czynienia gwałtownych ruchów, skinął na sługę, by czym prędzej podał mu dzban z zimną wodą.Przepłukał starannie usta raz i drugi, po czym, z gębą czerwoną jak dojrzały arbuz, kazał Sprowadzić do pałacu Nadżafowego gościa.Szybko.Jak najszybciej.Kiedy straże przywlokły Hodżę przed oblicze emirowego namiestnika, ten wrzasnął:- Rozkazuję ci dokończyć to danie!Cóż innego Hodża Nasreddin mógł zrobić w przymusowej sytuacji? Wziął łyżkę i usiłował przegryźć kilka ząbków czosnku namokłego w miodzie.- No i co? Znakomite? Wykwintne? Gwarantujące sen bez koszmarów, pogodny, cały w różowych kolorach? - zabulgotał namiestnik.- Na próżno rozglądasz się na strony, barania głowo.Nie uciekniesz i nie wykręcisz się.I na nikogo własnej winy nie zwalisz.Tyś sam przecież wymyślił dziwaczną potrawę.Nie mylę się chyba- Prawda to najczystsza, prawico emira.Sam ją wymyśliłem - Hodża Nasreddin wystękał z niemałym wysiłkiem.- Sarimsok-chan zrodziła teoria, której podniebienie jeszcze sprawdzić nie zdążyło.Niestety, teraz widzę wyraźnie, że praktyka nie nadąża u mnie za teorią.- Precz mi z oczu, barania głowo, bo jeśli.- wrzasnął namiestnik.Więcej powiedzieć nic już nie zdążył.Zatkał dłonią usta, zerwał się gwałtownie ze stosu poduszek i popędził do sąsiedniej komnaty.Najwyraźniej zmuszony do pośpiechu przez nowe okoliczności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]