[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czasami mam obawy.Otworzył przed nią drzwi do sypialni.- Jeśli chcesz zostać taka, jaka jesteś, nie zamierzam cię do niczego zmuszać, Lorie.Lecz nie mógłbym wówczas pozostać twoim mężem.Uśmiechnęła się.- Może to właśnie ty powinieneś zrobić teraz kolejny krok - zaproponowała.- Może to pomogłoby mi zmienić zdanie.- Jaki następny krok?- Może powinieneś zaprosić mnie do swej sypialni.W końcu mężowie robią tak z żonami, prawda?Nie odpowiedział.- Gene - dotknęła jego ramienia - do niczego nie dojdziemy, jeśli będziemy tak trwać.Nie mam nic przeciwko temu, abyś mnie zamykał.Wiem, jak się czujesz.Lecz nasze małżeństwo nie jest jeszcze nawet małżeństwem, przynajmniej niezupełnie, i nigdy nie będzie, jeśli nie spróbujemy.Odwrócił się zmieszany.- Kochałeś mnie wystarczająco mocno, by ze mną zostać, więc spróbuj, by coś z tego wynikło - powiedziała.- Czy nie mógłbyś mi pokazać, że mnie kochasz swoim ciałem?Znów spojrzał na nią i próbował odczytać jej myśli z wyrazu oczu.Były równie zielone i nieprzeniknione, jak zwykle.- Jeśli wpuszczę cię do środka - powiedział szorstko.- Nie mam żadnej gwarancji, że ty nie.- Nie - odparła.- Nie masz.Spojrzał na trzymany w dłoni klucz.Czy rzeczywiście oznaczał on różnicę między przetrwaniem a śmiercią, czy też przechodzili przez ten absurdalny obrządek, by zaspokoić jego przesadne obawy? W końcu Lorie nie próbowała go przedtem zabić.Wyskoczyła jedynie na zewnątrz i zadowoliła się owcą.Poza tym, jak sama zauważyła, istniała doprawdy niewielka różnica między zjedzeniem tej samej owcy upieczonej, a surowej.Stał, wciąż się wahając, gdy na schodach pojawił się bez słowa Mathieu o kamiennej twarzy.Ujrzał ich w korytarzu i przystanął.- Dobry wieczór, Mathieu - przywitała go Lorie, dając zarazem do zrozumienia, że równocześnie go żegna.Lecz Mathieu pozostał na miejscu, oparty o balustradę i nie wyglądało na to, by chciał odejść.- No cóż, Gene - stwierdziła Lorie, uśmiechając się niepewnie - może innej nocy.Gene spojrzał na nią pytająco, potem na Mathieu.Jakkolwiek porozumieli się bez słów, Lorie wyraźnie straciła ochotę na odwiedziny w jego sypialni.Pocałowała go na dobranoc, po czym zniknęła za drzwiami.Mathieu patrzył, jak Gene wkłada klucz do zamka i przekręca go.Potem, wyraźnie zadowolony, zaczai schodzić na dół.- Mathieu - zawołał Gene.Niemowa zatrzymał się odwrócony do niego szerokimi plecami.- Mathieu, co tutaj się dzieje? Czy to coś, o czym nie wiem?Mathieu pozostał nieruchomy.Gene nie był pewien, czy zastanawia się nad odpowiedzią, czy czeka na inne pytania.Podszedł i spojrzał szoferowi w twarz, badając jego podejrzliwe oczy.- Raz mnie już ostrzegłeś, prawda? - zapytał.- Gdy wspomniałeś o gazeli Smitha, to było ostrzeżenie.Ale to nie wszystko, prawda? Jest coś jeszcze.Jest jeszcze coś, co dotyczy Bast.- Bast? - zaskrzeczał niemowa, z trudem dobywając głos z krtani.Potem pokręcił głową.Lecz równocześnie złapał Gene'a za rękę i powiedział upiornym szeptem:- Synowie Bast.synowie.- Synowie Bast? Co masz na myśli?Mathieu próbował wydusić z siebie jeszcze jakieś słowa, lecz nie był już w stanie.Zamiast tego uczynił groteskowy grymas, rozszerzając usta palcami i obnażając zęby.Gene zapytał:- Czy to są synowie Bast? Czy tak wyglądają? Mathieu skinął głową.Chciał wyjaśniać dalej, gdy usłyszeli stukot obcasów na drewnianych schodach.Była to pani Semple.Mathieu zamachał rękoma, jakby zacierał obraz poprzedniej pantomimy w powietrzu i szybko odszedł w ciemność.Gene nadal stał nieruchomo, gdy się zbliżyła.- Witaj, Gene - powiedziała niskim głosem.- Czy Lorie jest już w łóżku?Skinął głową.- Zamknięta na cztery spusty.Podeszła bliżej i położyła życzliwie rękę na jego ramieniu.Poczuł mocny zapach jej perfum, jak również ostre paznokcie wyczuwalne przez koszulę.Jej oczy świeciły jak okrągłe diamenty w kolczykach.- Nie wolno ci się martwić - odezwała się.- Wkrótce wszystko będzie wspaniale.Będziesz zdziwiony, jak bardzo kobieta Ubasti szanuje swojego małżonka.Przeczesał włosy dłonią.- Mam nadzieję, pani Semple.Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy długo to jeszcze wytrzymam.- Kochasz ją, prawda? I wiesz, że ona cię kocha? Oczywiście.- A zatem niech to będzie twą gwiazdą przewodnią, Gene.Niech to inspiruje cię w mrocznych chwilach, gdy poddajesz się wątpliwościom.Spojrzał na nią przenikliwie.Nie wiedział, czy mówi szczerze.Lecz twarz miała spokojną i poważną, więc zdecydował, że może jej uwierzyć.- W porządku, pani Semple - powiedział łagodnie.- Spróbuję.Następnego ranka „The Washington Post" podał krótką wiadomość na dole pierwszej strony.Miała ona tytuł: „Martwy chłopiec zaatakowany przez tygrysy?" Gene wziął gazetę ze swojego biurka i przeczytał szybko.„Policja podejrzewa, iż dziewięcioletni Andrew Kahn, którego zmasakrowane zwłoki zostały wczoraj odnalezione przez pracowników kanalizacji, został zaatakowany i zabity przez dużego drapieżnika, być może tygrysa.Ta teoria, co do której sami policjanci przyznają, iż jest trudna do zaakceptowania, pojawiła się po dokładnej autopsji ciała małego Andrew.Mimo iż nie podano szczegółów, można się domyślić, że po odnalezieniu był on prawie niemożliwy do rozpoznania i brakowało wielu części jego ciała, jakby zostały zjedzone bądź rozszarpane przez dzikie zwierzę.Nie ma raportów o żadnych zwierzętach wielkości tygrysa, które zbiegłyby z prywatnych menażerii."Gene odłożył gazetę.Później z pobladłą twarzą wyszedł do toalety i zwymiotował śniadanie.Kolacja przebiegała tego wieczora w napiętej atmosferze.Mathieu przyniósł wazy z rosołem i cała trójka siedziała w migotliwym blasku świec, rzucając niespokojne, czujne spojrzenia.Lorie znów miała na sobie krótką sukienkę, lecz jej matka ubrała się w zapinaną pod szyję suknię z przypiętą za kołnierzyk kamelią.Popijając zupę, pani Semple zauważyła:- Wszyscy jesteśmy jacyś cisi dziś wieczór.Lorie próbowała się uśmiechnąć.- To Gene.Od czasu powrotu do domu nie odzywa się.Nieprawdaż, Gene?- Co?- Mam cię - stwierdziła Lorie.- Nawet nie słuchałeś!- Przepraszam - usprawiedliwił się.- Byłem myślami gdzie indziej.- W jakimś interesującym miejscu? - spytała pani Semple, wznosząc pięknie ukształtowane brwi.Gene odłożył łyżkę.- To zależy, co uważa się za interesujące.Jeśli mam być szczery, to dla mnie dość frapujące są porzucone kanały w okolicach Merriam.Lorie spojrzała na matkę.Pani Semple powiedziała:- Porzucone kanały? O czym ty mówisz?- Sądzę, iż powie pani, że jestem histerykiem.To niezbyt trudne, gdy jest się zmęczonym i w ciągłym napięciu.Lecz jest tu zbyt wiele zbiegów okoliczności.Wszystko pasuje jak ulał.- Gene, mój drogi.Naprawdę myślę, że się przepracowujesz - stwierdziła pani Semple.- Naprawdę? - spytał retorycznie Gene.- A może to pani i moja młoda żona? Może wy się przepracowujecie?- Naprawdę nie wiem, o czym mówisz - wtrąciła się żywo Lorie.- Byłeś w okropnym nastroju przez cały wieczór, a teraz mówisz śmiesznymi zagadkami.Dlaczego nie powiesz wprost?- Nie widziałaś porannej gazety? - spytał Gene.- A powinnam?- Nie oglądałaś także telewizji?- No cóż, rzeczywiście, nie oglądałam.Gene odsunął swój talerz i wstał.Obszedł stół, aż znalazł się za panią Semple, tak że aby na niego spojrzeć, musiała się obrócić niewygodnie na krześle.- W porannej gazecie jest raport o znalezieniu w kanale, w okolicach Merriam, ciała dziewięcioletniego chłopca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]