[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Między uderzeniem a jego echem zalegała cisza.- Wujku Stanie?! - zawołał Fenton.Uderzenia ustały na moment, więc Fenton zawołał jeszcze raz:- Wujku Stanie, jesteś tam?! To ja, Cameron! Obszedł powalony pień drzewa i dotarł na polankę.Na jej krańcu dostrzegł wysokiego chudego mężczyznę w spłowiałej flanelowej koszuli, który ścinał drzewo.Mężczyzna przerwał na chwilę pracę, zamachał ręką na powitanie i krzyknął:- Kończę za minutę! Skończę tylko z tym tutaj! Po chwili drzewo zwaliło się, złamawszy po drodze gałęzie sąsiednich drzew i krzewy.Nie było bardzo du­że.Stanley Cameron już podążał w kierunku siostrzeń­ca, z toporem przewieszonym przez ramię, ocierając czoło rękawem koszuli.- Cześć, Cam, miło cię widzieć.Przyjechałeś dzisiaj prosto z Berkeley? - Wyciągnął rękę.Fenton pochwycił silną dłoń brata swojej matki i uścisnął ją.Stan Cameron był chudym, starszym męż­czyzną, jego kasztanowe włosy przyprószyła siwizna.Miał głęboko osadzone oczy, otoczone zmarszczkami jak u człowieka, który dużo czasu spędził na otwartej przestrzeni.- Myślałem, że to grupa dzieciaków, które obieca­łem poprowadzić jutro na Shastę - powiedział.­Umówiłem się, że jedno lub dwoje z nich może przyjść tu dzisiaj i powspinać się dla rozgrzewki.Miałyby zaprawę przed jutrzejszym, prawdziwym podejściem.­Potknął się na porozrzucanych kawałkach drewna.­Jeszcze minuta, tylko pozbieram trochę na podpałkę.Trzeba robić co się tylko da, aby utrzymać czystą ściół­kę i zapobiec zagęszczaniu drzew.Kozy obgryzają dol­ne liście, ale i tak wszystko szybko odrasta.Zwykle po­żar wybucha co pięć, dziesięć lat.Czasami powodem jest burza z piorunami.Teraz żyje tu bardzo wielu ludzi i wszyscy drżą na myśl o ogniu.Nie możemy więc do niego dopuścić.To nie to co kiedyś.Dawniej te tereny były zupełnie dziewicze.Duży pożar może uczynić cuda na zarośniętych, dzikich terenach, lecz na ziemi za­mieszkanej jest koszmarem.Cam, jak udało ci się wy­rwać tutaj w środku roku akademickiego?- Instytut zamknięto z powodu szalejącej grypy.­Nie mógłby przecież powiedzieć wujowi, że przyjechał tu tylko po to, aby sprawdzić, czy w kieszeni kurtki jest łata!- Nie wiem, jak wy tam wszyscy wytrzymujecie w tym smogu - rzekł wujek Stan.- Powinieneś przeprowadzić się tutaj.Fenton uśmiechnął się.- Nie wytrzymałbym samotności, wuju.- No, to znajdź sobie fajną dziewczynę - radził Stan Cameron.- Ożeń się z nią i przeprowadźcie się tutaj, a potem zrobisz stadko małych Fentonów i sa­motność już ci nie zagrozi.Dam ci kilka kóz.Fenton roześmiał się.Wuj ponawiał swoją propozy­cję niezmiennie, od kiedy Cam wyszedł z wojska.- A co, masz dziewczynę?- Można to tak nazwać - odpowiedział Fenton.­Jeszcze nie jest przygotowana do zamążpójścia, ale.- Daj jej trochę czasu.Dziewczynom tak naprawdę tylko o to chodzi, nawet jeżeli mówią coś zupełnie innego.- Może za twoich czasów.- Fenton próbował de­likatnie protestować, ale stary człowiek uśmiechnął się tylko.- Tak było i będzie.Nie można działać wbrew pra­wom natury.- Myślę, że może osiągnęliśmy taki moment, w któ­rym kobiety przestały już uważać biologię za jedyny wyznacznik sposobu życia, wuju Stanie.- Może i tak - odparł wuj niewzruszony - ale czy myślisz tak lub inaczej, nie ma to żadnego wpły­wu na naturę.Pokaż mi roślinożernego lwa, a prze­grałem, i przyznam, że prawa natury nie są wyzna­cznikami życia.Ale w innym wypadku zaufam natu­rze.Zbyt długo zajmuję się kozami, aby lekceważyć jej prawa.Fenton roześmiał się.- Nie wiem, jak Sally zniosłaby porównanie z ko­zami.- A więc na imię ma Sally? Przywieź ją tutaj kie­dyś - zaproponował Stan Cameron.- Obiecuję, że nie będę porównywał jej do żadnej kozy.Na pewno życie tutaj spodobałoby się jej.Czysty, przyjazny klimat.Jeśli lubi łazić po górach, to zabrałbym was oboje na Shastę.- Niedawno stłukła sobie kolano, ale może kiedy się zagoi.- Myśl o przedstawieniu Sally ostatnim człon­kom rodziny sprawiła Fentonowi znaczną przyjemność.- A co ona robi?- Pracuje w moim instytucie.Parapsychologia.Stary człowiek wzruszył ramionami.- To nie najgorzej.Przynajmniej rozumiecie swoje problemy zawodowe, a to ważne.Coś nagle zaszeleściło w krzakach.- Szop pracz - wyjaśnił Stan Cameron, a Cameron Fenton poruszył się niespokojnie.Żelazor - dziwny, kościsty i pokraczny - przebiegł przez sam środek polanki, podniósł topór wuja Stana i uciekł, a po chwili zniknął w szeleszczącym poszyciu.Fenton krzyknął coś niezrozumiałego i zaczął biec.Wkrótce zorientował się, że wrzeszcząc przedziera się przez zarośla.- Hej, Cam, Cam, wracaj! Co się stało!? -krzyczał wuj, gdy Cam się zatrzymał i rozglądał zdezorientowany.- Wziął twój topór.- Nie bądź głupi, szop nie może przecież zabrać sie­kiery - skomentował praktycznie wuj Stan.- To nie był szop.- To co to, u diabła, było? - Stan Cameron doma­gał się odpowiedzi, a przy okazji rozglądał wokół pnia ściętego drzewa.- Dobry Boże, wygląda na to, że rze­czywiście siekiera zniknęła , a niech to! Muszą tu być ślady szopa.- Wrócił z nachmurzoną miną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl