[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wszak i tak morze rozwali zapierwszą nawałnicą statek, a więc lepiej, że ja zabiorę, aniżeli gdyby te skarby miały pochło-nąć bałwany morskie.78A więc do dzieła, nie traćmy czasu, bo któż wie, jak długo potrwa pogoda.Trzeba z niejkorzystać.Poszedłem naprzód do kajuty kapitana i zaledwie dotknąłem klamki, kiedy nagle szczeka-nie i skomlenie psa dało się słyszeć.Ach, wierzcie mi, kochani czytelnicy, że najpiękniejszamuzyka w świecie nie sprawiłaby mi takiej przyjemności, jak głos tego poczciwego i wierne-go zwierzęcia.Otworzyłem drzwi, a wnet czarny duży pies poskoczył ku mnie radośnie i krę-cąc ogonem, łasić się począł.Pogłaskałem go i rzuciłem mu kawałek pozostałego suchara,który z wielkim apetytem pochłonął.Na próżno szukałem papierów i dziennika okrętowego, nic nie znalazłem.Zapewne ucho-dzący zabrali je z sobą.W kajucie kapitana wisiała prześliczna broń, dwie strzelby, para pi-stoletów, kordelas, róg z prochem, worek z kulami.Widok ten zachwycił mnie.Od siedmiulat obchodziłem się nędznym łukiem.Pochwyciwszy pistolety, otworzyłem okienko i wypa-liłem, aby przypomnieć sobie huk i użycie broni. Ho, ho, panowie ludożercy, teraz was się nie lękam już wcale.Proszę mnie unikać, bożartować nie myślę i za pierwszą sposobnością nauczę was gwizdać po kościele!Stąd pobiegłem do zakątka, gdzie cieśla okrętowy zwykł chować swe narzędzia.O, Boże!siekiery, piły, młoty, gwozdzie, dłuto, obcęgi cóż to za skarby, co za skarby nieocenione! Ależ mój kochaneczku, zawołałem, zastanów się nieco.Jak zaczniesz wszystko oglądać,to cię tu i noc zaskoczy, burza się zerwie i jak skąpiec ze skarbami pójdziesz na pokarm reki-nom.Dalej do pracy, zimna krew przede wszystkim.Rzeczy użytecznych jest mnóstwo, leczich pod pachę nie zabierzesz i nie popłyniesz wpław z takim ciężarem.Namyśl się więc, jakto wszystko przetransportować na wyspę.Kto by z boku na mnie patrzył, niechybnie wziąłby mnie za wariata, gdyż ciągle sam zesobą na głos rozmawiałem, bo też radość tak przepełniła moją duszę, żem się musiał wygadaći chociaż tym sposobem ulżyć niejako wezbranym uczuciom. Czółna, szalupy, ani bata nie ma, jakże więc sobie bez nich poradzę? Zbuduj tratwę, a obejdziesz się bez łodzi, Pragnąłbym to zrobić, tylko że nie ma potrzebnego materiału na podorędziu. Są drzwi, ławy, stoły i mnóstwo innych drewnianych sprzętów, czegóż się więc namy-ślasz?Natychmiast zabrałem się do roboty.Zbiłem dwie długie ławy poprzeczną łatą, potem do-łożyłem parę rei, leżących w składzie, przyczepiłem do tego kilka innych desek, lecz wkrótcepoznałem całą niestosowność tej roboty.Tratwa była gotowa, ale nie tylko nie mogłem jejspuścić na morze, ale nawet z miejsca poruszyć. Oj, ty cielęca głowo, straciłeś nadaremnie całą godzinę czasu, rozbierzże to na powrót,wszak widzisz, że trzeba zbijać tratwę na morzu.Szczęściem morze było spokojne.Strąciłem więc najprzód dwie belki, związane poprzecz-nymi łatami, a potem inne kawałki drzewa.Spuściwszy je po drabinie sznurowej, poprzybi-jałem wielkimi gwozdziami żerdzie, poukładałem na nich deski i po dwóch godzinach pracyzrobiłem nareszcie dosyć mocną tratwę, którą przywiązałem do szczątku steru, aby mi jejwoda nie zabrała.Tratwa mogła unieść mnie i kilka cetnarów ciężaru, trzeba tylko było wybrać najpożytecz-niejsze rzeczy.Zabrałem więc naprzód topór, dwie siekiery, duży nóż, młot, piłę, skrzynkęgwozdzi i świder.Następnie dwie strzelby z kajuty kapitana, kordelas, dwa pałasze, pistolety,baryłkę prochu, mogącą zawierać około pięćdziesięciu funtów, worek kuł, trzy sery holender-skie, worek sucharów, kawał wędzonki, słoninę, nieco ryżu, kociołek i dwa rondelki.Więcejbrać nie można, boby tratwa nie zdołała unieść ciężaru.Pies, zaszczekawszy radośnie, wskoczył za mną na płytę.79Poleciwszy się Bogu, odbiłem od okrętu, wiosłując długą żerdzią, a ponieważ właśnieprzypływ morski pędził fale ku brzegowi, w krótkim czasie dostałem się do lądu.Wprawdziebyło jeszcze do zachodu słońca parę godzin, lecz nie odważyłem się płynąć drugi raz.XXXIMój dwór.Nowa wycieczka.Bielizna.Rozmaite narzędzia.Na-miot.Złoto i srebro bez wartości.Pismo święte.Błoga przepo-wiednia.Działo i kule.Co się ze mną działo po powrocie, tego opisać nie umiem.Z bijącym sercem przypatry-wałem się zdobytym skarbom.Brałem jedno po drugim do ręki, nie mogąc nacieszyć się, niemogąc uwierzyć, że do mnie należy.Poprzenosiwszy wszystko tego samego dnia jeszcze do jaskini, nowego doznałem kłopotu.Gdzie to umieścić, gdzie pochować, czy nie lepiej byłoby zanieść rzeczy do kozlej jaskini, dlazabezpieczenia przed Karaibami? Ale na co? Czyż nie mam straszliwej broni na ich odparcie?Wieczerza odbyła się z wielką uroczystością.Zasiadłem na krześle, jak monarcha, licznymotoczony dworem.Grochówka, ugotowana na wędzonce, kurzyła się na stole, wydając aro-matyczny zapach.Na ramieniu usiadła papuga, zajadając kawałki cukru, które jej podawałem.Z jednej strony służył Amigo,3 tak bowiem nazwałem pudla, z drugiej ulubiona koza szarpałamnie pyszczkiem za rękaw, domagając się swego działu.Tysiące miałem rozrywek z mymi dworzanami.Pies z początku stoczył bójkę z kozą, leczniezadowolony z jej wyniku, uznał za stosowniejsze zawrzeć pokój.Papuga wrzeszczała prze-razliwie za każdym kąskiem, który psu dawałem, zazdroszcząc mu moich względów.W parędni potem nastał pokój zupełny, a gdyby ktoś z boku przypatrywał się biednemu pustelniko-wi, dzielącemu ze swymi zwierzętami posiłek, pewnie nie zdołałby się wstrzymać od śmie-chu.Uniesiony radością ściskałem i całowałem na przemian to pudla, to kozę.Jak to biedneserce ludzkie potrzebuje jakiegoś przywiązania i obejść się bez niego nie może.Wprzódymało na to zważałem, lecz dziś, w chwili pierwszej pociechy, po tylu latach, dusza moja podwrażeniami radości topniała, łzy dobywały się z oczu i czułem potrzebę wywnętrzenia się iokazania mych uczuć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]