[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Początkowo wydaje mu się, że jej twarz wyraża zakłopotanie, po chwili jednak widzi, że to coś poważniejszego: wstyd.- Seth mi nic nie mówił - wyjaśnia.- Wiem to stąd, że próbował dostać się do Herba.Żeby móc.no wiesz.mieć mnie.- Chciał się z tobą kochać?- Kochać? No nie, wolne żarty.- Audrey jest na krawędzi wybuchu.- Ten stwór nie ma pojęcia, co to miłość, i nic go to nie obchodzi.Chciał mnie zerżnąć i tyle.A kiedy stwierdził, że nie da się użyć do tego celu Herba, zabił go.Nie wydaje mi się, żeby miał wtedy jakiś wybór.- Po jej twarzy zaczynają toczyć się łzy.- Kiedy on czegoś chce, nie rezygnuje tak łatwo, rozumiesz? Przywykł, że jego jest zawsze na wierzchu.Więc napierał wciąż od nowa.Usiłował wniknąć w myśli Herba, w jego uczucia, w jego układ nerwowy.Do czego to doprowadziło?.No, wyobraź sobie na przykład, co by się stało z butem Ralphiego Carvera, gdybyś go próbował włożyć na swoją nogę.Rozciągałbyś go i naciągał, nie zważając na ból, nie zważając na to, co się dzieje z butem, w obsesyjnym dążeniu do włożenia go i chodzenia w nim.- No dobra - przerywa jej Marinville.Patrzy w dół wzgórza, jakby się spodziewał ujrzeć za chwilę powracające furgonetki, ale niczego tam nie ma.W górze ulicy też jest pusto; Cammie zasłonięta jest bowiem przechylonym niebezpiecznie frontonem Hotelu Poganiaczy.Gdyby najpierw spojrzał w tę stronę, sprawy mogłyby się ułożyć dla nich wszystkich zupełnie inaczej.- Rozumiem, co chcesz powiedzieć.- To możemy już wejść? Czy ty w ogóle masz zamiar tam wchodzić? A może strach cię obleciał?- Nie obleciał - odpowiada z westchnieniem pisarz.Drzwi budynku zaopatrzone są w staroświecką, żelazną klamkę, kiedy jednak chce za nią złapać, jego palce przechodzą przez nią na wylot.Poniżej pojawia się, jakby wypływała na powierzchnię z głębi mętnej wody, zwykła gałka, jakich wiele w podmiejskich domkach.Gdy Johnny ją chwyta, formują się wokół niej typowe drzwi takiego domku.Ich obraz nakłada się najpierw na deski i żelazne okucia, a potem je zastępuje.Gałka daje się przekręcić i otwiera się wejście do wnętrza, w którym unosi się zastarzały odór brudnej bielizny.Widok, jaki ukazuje się pisarzowi w świetle księżyca, przywodzi mu na myśl historie, które opisują czasem gazety - o starzejących się, samotnych milionerach, spędzających ostatnie lata swego życia w towarzystwie stad psów i kotów, w jednym pokoju zawalonym stosami książek i gazet, gdzie wstrzykują sobie co dzień demerol i żywią się jedzeniem z puszek.- Pospiesz się - popędza go Audrey.- Powinien być w toalecie.Obok kuchni.Bierze go za rękę i prowadzi, idąc przodem, do salonu.Nie ma tu wprawdzie stosów książek i gazet, ale poczucie osamotnienia i obłędu raczej się potęguje, niż zmniejsza.Podłoga lepi się od resztek jedzenia i porozlewanych napojów gazowanych, czuć kwaśną woń skisłego mleka.Ściany pokrywają nagryzmolone kredkami rysunki, przerażające w swej fascynacji rozlewem krwi i śmiercią.Przypominają mu niedawno przeczytany horror pod tytułem „Krwawy południk”.Po lewej coś przemknęło.Marinville odwraca się w tę stronę, serce bije mu coraz szybciej, adrenalina przenika do krwi, lecz nie ma tam ani kowboi z dubeltówkami, ani złowrogich kosmitów, ani czającego się z nożem w ręku dziecka.To tylko migotanie refleksów światła.Chyba z telewizora, tak mu się zdaje, choć nie słychać dźwięku.- Nie - szepcze Audrey.- Tam nie wchodź.Prowadzi go do drzwi na wprost.Jasny prostokąt światła pada z nich na zaśmiecony jedzeniem dywan.W pozostałej części byłej ulicy Topolowej nie wynaleziono jeszcze być może elektryczności, ale tutaj prądu nie brakuje.Johnny słyszy teraz pochrząkiwania przeplatane stęknięciami.Brzmią po ludzku - przypominają chrapanie, smarkanie, kichanie i gwizdanie - i ich pochodzenie nie ulega wątpliwości.Ktoś siedzi w toalecie.W zero-zero, jak się mówiło w dzieciństwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]