[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A wszystko razem głupie plotki.%7łe samowolna, że przy kądzieli ni krosienkach nie wy-czekuje kawalerów, że sposobna przy okazji poczęstować obuszkiem lub batami, że do myśli-stwa ma dyspozycję, a przy okoliczności kielichem węgrzyna nie pogardzi? Za te właśnieprzewiny kocham ją niby rodzoną. Utrafiony konterfekt, lecz nie bardzo stosowny płci naszej. Nie cierpię udawanych niewiniątek, co to pokazują się, że słowa nie potrafią powiedzieć,a Bóg wie co wyrabiają za oczami matek. Panna Kobierzycka gorącego ma w bracie dobrodzieju protektora.Dotknięty już do żywego, porwał się z miejsca i wyrzucił gorąco: Za córkę ją uważam i pragnąłbym z niej żony Sewerowi.Stropiona obrotem rozmowy, poruszyła się niespokojnie. I miecznik tego samego pragnie dobijał ją zapalczywie. W sam raz żona dla Sewera.Ode mnie wezmie, co jeno mam, a że i swojego ma niemało po rodzicielach, pierwsza partiaw województwie! O innej żonie imaginowałam dla niego westchnęła nieprzejednana. I Bóg ustrzegł go od tego nieszczęścia.Wiem ci ja to i owo o sprawach pani szambela-nowej! Kukła niepoczciwa.Modna dama, że już o jej amuretkach głośno w całej Rzeczypo-spolitej rżnął nie zważając na przystojność. Co też brat dobrodziej wygaduje! wyrzekła oburzona i zgoła nie wierząca.141Więc odmalował Izę, niczego nie zataiwszy i nie przebierając w słowach.Popłakała się ze wstydu i żałości.Ale Onufremu nawykła była wierzyć. Co za zgorszenie! jęknęła cicho i boleśnie. Wstyd po prostu wiedzieć o takich! Takie one wszystkie na wielkim świecie, ze świecą nie najdzie poczciwej.Bratowa do-brodzika nawet nie imaginuje sobie, co się teraz wyrabia po możniejszych domach, jaka So-doma i Gomora!Nie, nie chciała już więcej słyszeć, wyszła zapłakana, zbolała i przejęta zgrozą cnotliwegowzburzenia.Słowa Onufrego posiały w niej dziwnie niepokojące myśli, odsłaniając zarazemwidoki gorszącego życia.Pokraśniały jej wyblichowane starością jagody, a czystą duszę za-lało zawstydzenie.I to właśnie Iza taka niegodna i osławiona, jej rodzona bratanica, jej krew.Prawda, szambelan stare truchło, ale żeby aż.Znowu rumieniec ją oblał. I cóż na to bratkasztelan? Nie chciała już myśleć o takich strasznych rzeczach, bowiem cała jej naturawzdrygała się przed każdym brudem i podłością.Poszła zajrzeć do męża z cichą nadzieją, żemoże pozwoli jej zostać przy sobie.Była spragniona łaski jego dobroci, dręczyły ją różne zgryzoty i wątpliwości względemCeśki.Pokrzepienia łaknęła i serdecznego słowa współczucia.Lecz na widok surowego obli-cza i oczu lodowatych cofnęła się lękliwie.Nie zdobyła się na odwagę, by wziąć przy nimnależne jej miejsce.%7łoną mu była wierną i matką jego dzieci, a czuła się przed nim onie-śmieloną i drżącą niby przed majestatem.Zasiadła w bawialni pod oknem, aby być na każde jego zawołanie. Bądz wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi zaszeptały rezygnacją blade wargi,szmerem powiędłych, opadających liści, tragicznym szmerem jesieni.A miecznik, zapatrzony w męty burzliwej, szalejącej nocy, rozmyślał właśnie o niej.Cośniby wyrzut zatargał się w nim na widok jej wymizerowanej, przezroczystej twarzy i pokor-nych spojrzeń.Zapragnął dać jej tkliwą zapłatę serdecznego słowa.Nie nalazłszy jednak wstygnącym sercu nic nad wytarte liczmany łaskawości, spochmurniał jak ta noc za oknami.Bronił się przed nagłą zgryzotą sumienia i wyrzutami.Co tylko była wydzwoniła szósta, gdy posłyszał jakby dalekie głosy trąbki. Słyszysz? zwrócił się do Filipa. Czy mi się zdaje! A może to zawierucha? Ki diabeł tłucze się po nocy? To nie pocztarka trąbka fanfarę wytrębuje.Zapatrzyli się w skołtunione ciemności. Konny z pochodnią.Zwiatło na drodze pod drzewami.pędzi. Cymbał jeden, jeszcze ogień zaprószy.Z pewnością nie Sewer.A może stało się co złegow drodze? Boże litościwy! trwożył się miecznik.Naraz w bramie wjazdowej zatrzęsły się migoty krwawego warkocza i jakiś jezdziec wnajtęższym galopie ukazał się oczom.Po chwili był w dziedzińcu i przerazliwe trąbienie huk-nęło w szyby.Cały dwór już był w oknach, kiedy jezdziec zatoczył koniem pod ganek.Wyleciał do niego Onufry, a ów, nie zeskakując z konia, pochodnię podniósł wysoko, za-trąbił i krzyczał chrapliwym, ogromnym głosem: Nadjeżdżają kuligiem! Jaśnie wielmożna starościna sieradzka z kompanią. Kulig! W imię Ojca i Syna! Diabli ich noszą w taki psi czas! Daleko są? W grabowskiej karczmie się zbierają! Co ino patrzeć, jak się tu zwalą. Hej, chłopy, konia i burkę! Słyszała bratowa dobrodzika? Ta wariatka Kossowska zeswoją szaloną kompanią.Pojadę ich zawrócić: taki najazd dobiłby miecznika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]