[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za nimi natknęli się na agenta ochrony.Rozwalony na turystycznym leżaku, chrapał sobie w najlepsze.Na brzuchu usadowił mu się syjamski kot.– Dzień dobry, kocie – uśmiechnął się Devereaux.– A to kutas – szepnął Fletcher.– Jak mogli zatrudnić takiego palanta?Wspięli się po stalowoszarych, ponurych schodach.Na półpiętrze stała śmierdząca kuweta na kocie odchody.Wyszli z klatki schodowej do eleganckiego holu.– No, tu już wygląda nieco lepiej – syknął Fletcher.Pstryknął palcem w jeden z kryształowych kandelabrów.– Klasa, Devereaux, klasa.– Kupię ci taki w prezencie, jak tylko skończymy z tym gównem – burknął John Devereaux.– Do roboty!Zatrzymali się przed pokojem pięćset dwa.Złote cyfry na granatowym tle.Ładne połączenie.Alex Fletcher odetchnął głęboko, zaklął pod nosem i powoli wsunął klucz do zamka.Jego partner wyciągnął spod marynarki magnum kaliber czterdzieści cztery, ogromną, czarną armatę, która napawała Fletchera odrazą.Nazywał ten długolufy rewolwer „bronią jądrową”.Uśmiechnął się blado do Devereaux.– Nie wysadzisz nas w powietrze? Tak sobie tylko pomyślałem.Gotów?– Za Carole i Harolda Hilla.– Uhm.Drzwi się otworzyły i agenci zobaczyli jasnowłosą kobietę siedzącą na podwójnym, małżeńskim łożu w zmiętej pościeli.Pokój zalewał poranny blask słońca.– Kim jesteście? – spytała kobieta, wyciągając rękę w kierunku nocnej szafki.– Nie! – wrzasnął przeraźliwie Fletcher.Za jego plecami zagrzmiała czterdziestka czwórka Devereaux.Kobietę poderwało w powietrze i rzuciło na ścianę i mosiężne wezgłowie łoża.Wydała cichy jęk, oczy uciekły jej w głąb czaszki.A potem Betsy Port-Smithe powoli osunęła się na podłogę.Fletcher wzdrygnął się i pokręcił głową.– Nic już nam nie powie! – ambitny agent ze złością kopnął w nogę od stołu.– Do dupy, Devereaux, całkiem do dupy.Devereaux wzruszył ramionami.Pociągnął nosem.W powietrzu unosił się dziwny zapach: perfumy, pomieszane ze swądem spalonego prochu.Starszy agent otworzył szeroko okno wychodzące na Rock Creek Park.Stojąc przy nim przeszukiwał torebkę zabitej.Znalazł w niej listy od mężczyzny o imieniu Damian oraz karty kredytowe i dokumenty wystawione na nazwisko Carrie Rose.W szufladzie nocnej szafki leżał mały rewolwer kaliber trzydzieści osiem.– Zadzwoń do nich – uśmiechnął się Devereaux.– Powiedz, że mogą się już przestać martwić zasraną panią Rose.Nie będzie żadnego skandalu w Białym Domu.Devereaux, podobnie jak poprzednio Hill, uważał się za bohatera.Idealnie wykonał swoje zadanie.Polecenie było wyraźne – kobieta nie miała prawa przeżyć.W ten oto sposób zakończył się ostatecznie sezon pod znakiem maczety.EpilogSezon wakacyjnyROZDZIAŁ 29Jestem superkobietą, superszczurem, supergwiazdą.Damian wyszkolił mnie tak, że chyba nie było zadania, którego nie umiałabym wykonać.A potem nie pozwolił mi nic robić.Kompletny zastój.Nigdy nie pozwoliłby mi sprzedać mojego pamiętnika.Kiedy jego obsesje stały się zupełnie nieznośne i zaczęły stwarzać zagrożenie dla nas obojga, zdecydowałam się go zabić.Nie miałam wyboru.Musiałam to zrobić.Teraz jestem sama, niezależna i swobodna.Wróg publiczny numer jeden na wolności.Teraz ja dyktuję ceny.Zaczynają się od miliona dolarów.Jestem tego warta.Jestem jak autentyczny klejnot, jedyny w swoim rodzaju.Wynająć mnie, to tak jakby wynajmować Mansona, Specka, Himmlera, Bormanna.Potrafię zrobić wszystko, co tylko sobie zamarzysz.Stać mnie na rzeczy, o których bałbyś się nawet pomyśleć.Sezon pod znakiem maczety to tylko wstęp, zresztą prymitywny, tak samo jak jego nazwa.To dopiero początek.Koniec z chałupnictwem.Teraz przyszedł czas na zniszczenie i zagładę na skalę przemysłową.Z pamiętnika Rose’ów13 czerwca 1979, Coastown, San DominicaPremier Joseph Walthey czuł się jak prawdziwy bohater, paradując wśród rozentuzjazmowanego tłumu w dzielnicy Horseshoe Beach.Otaczał go wianuszek opłaconych klakierów.Klepali go po ramionach, dotykali jego kręconych, tłustych włosów i okrągłej twarzy, przypominającej Świętego Mikołaja.Na profesjonalnej taśmie nakręcono materiał filmowy, który miał być pokazywany na specjalnych projekcjach w trzynastu kinach na San Dominice.Setki fotosów rozdano redakcjom największych światowych dzienników.Z wysokiego kolorowego podium, wzniesionego na molo wcinającym się głęboko w morze, Walthey zapowiedział początek ery szczęścia i dostatku dla San Dominiki.Rozpromieniony, uśmiechnięty premier nie wyjaśnił jednak, na czym miałaby polegać ta rewelacyjna koniunktura.14 lipca 1979, Coastown, San DominicaNa specjalnym posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego San Dominiki premier Joseph Walthey został wybrany dożywotnio prezydentem państwa.Wygłosił długie przemówienie o wartościach narodowych, ekonomii i przemyśle turystycznym San Dominiki.Kłamał przy tym jak z nut.1 października 1979, Turtle Bay, San DominicaPierwsze kasyno na San Dominice otwarto w klubie „Playboya” – kilka kilometrów od hotelu „Plantation Inn”.Uroczystej inauguracji towarzyszyły niezbyt liczne protesty studenckie.Czarni chłopcy i dziewczęta, niosący psychodeliczne plakaty z Dassie Dredem, demonstrowali na Uniwersytecie Zachodnioindyjskim i w kilku innych szkołach wyższych na obszarze Ameryki Południowej i Środkowej.Przy głośnych rytmach reggae i soul na ścianach klubu „Playboya”, a także na kilku samochodach pojawiło się wypisane sprayem hasło: DRED! Studenci powiewali transparentem, na którym widniały słowa: JOE TO MURZYŃSKI HITLER.3 marca 1980, Zurich, SzwajcariaPewnego popołudnia, prawie dziewięć miesięcy po śmierci Damiana, na konto pani Suzan Chaplin w banku Schweizer Kreditverein wpłynęło cztery i pół miliona franków szwajcarskich.Według aktualnego kursu była to równowartość dwóch milionów dolarów.Należność za sprzedaż pamiętnika.Co ciekawe, trzy dni po pobraniu sześciuset tysięcy dolarów w maju, pani Chaplin z powrotem przelała wszystkie pieniądze na nowe konto w banku Kreditverein.Bankowcy nie mieli pojęcia, że było to zwykłe zabezpieczenie, dokładnie w stylu Damiana, na wypadek, gdyby jednak jakimś sposobem udało mu się przechytrzyć Hilla w Tryall Club.Wypełniając obowiązujące w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku formularze podatkowe, S.O.Rogin znów rozmyślał o pani Chaplin, porównując ją do aktorki Faye Dunaway.Amerykanie mają tak wielu aktorów i tak wiele aktorek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]