[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wprawiał Mary w zakłopotanie, wciąż śpiewając piosenkę franka Sinatry Miłość jest milsza za drugim razem.Myślę, że najbardziej ze wszystkich romansów, które znam, uradował mnie właśnie ten - wujka Daka i ciotki Mary.I jakoś to do nich pasuje: że owa radość trafiła się właśnie im.3Wujek HarryWujek Harry był pierwszym synem, który przyszedł na świat po śmierci pierworodnego Harry'ego, przejechanego przez ciężarówkę z piwem.Zjawił się wkrótce po mojej mamie.Ponieważ wujka Billa wciąż zwano Harrym, więc nowego Harry'ego nazywano Mike; to było jego drugie imię: Michael.Był Mike'em, póki nie zajął się zawodowo śpiewaniem.Wtedy wrócił do imienia Harry.Oświadczył, że Mike brzmi niemal jak Mick i zanadto z irlandzka.Wujek Mike był lepszym instrumentalistą niż wujek Dick.Pierwszorzędnie grał na gitarze.Lubił jazz i występował w małych zespołach.Rodzina nadal zwracała się do niego Mike.Nie protestował.W ten sposób skończył się galimatias z imionami.W wieku dziewiętnastu lat „musiał się ożenić” z pewną niekatoliczką.Wziął ślub „poza Kościołem”, o dziewczynie wspominano jako o „ciotce Effie” i tylko tyle o niej wiem.Nie znam nazwiska, nie mam pojęcia, od czego pochodziło zdrobniałe imię.Mieli dwóch chłopców, Mike'a i Harry'ego.Kiedy Mike skończył rok, Effie zniknęła.Na zawsze.W szkole stopień „F” oznacza dno; pogłos tego błąkał mi się po wyobraźni wraz z imieniem widmowej ciotki i mojej widmowej matki chrzestnej.Chłopców wychował wujek Harry, a pomagała mu teściowa.Ciotka Effie nigdy nie odezwała się do matki, nie dała znaku życia, nie napisała.Harry i Mike byli ode ranie starsi zaledwie o parę lat, ale wydawali się znacznie bardziej dorośli i przerażająco zepsuci.Kiedy ja miałem dziesięć lat, oni palili już papierosy.Wujek często przyprowadzał do nas swoich przyjaciół muzyków.Czasem wpadali po południu, przed występem czy próbą, czasem w niedzielę rano, po całej nocy spędzonej przy instrumencie.Grywali u nas, zaśmiewali się i nie wylewali za kołnierz.Wciąż obowiązywała prohibicja; butelki, które przynosili, stawiali rzędem na pianinie.O ile pamiętam, mama nie sprzeciwiała się, natomiast to ja się złościłem, kiedy granie zagłuszało niedzielną audycję dla dzieci, nadawaną „po kościele”.Z wujkiem Harrym wciąż przychodził basista imieniem Leary, mały, łysy i gruby.Inny stały gość, szczupły i wysoki, był pianistą.Nosił kapelusz derby i chyba też był łysy, ale nigdy go nie widziałem bez kapelusza.Grając, odstawiał lewą nogę poza bok pianina.Nawet nie wie - powiedział wujek Mike - do czego służy w pianinie lewy, ściszający pedał.Ci dwaj zjawiali się zawsze.Ale przychodzili też inni.Wujek Mike miał samochód z dodatkowym siedzeniem za kabiną.Wystawały stamtąd czarne skórzane futerały z kontrabasem, gitarą, saksofonem czy klarnetem.Pewnego razu zajechał w mroźny zimowy ranek, kiedy leżał zlodowaciały śnieg.Pamiętam, jak patrzyłem na nich przez okno living roomu.Wysypali się z wozu i ślizgali, trzymając w objęciach te wielkie instrumenty.Byli nieźle podpici, ale nikt nie upadł.Zdumiewające, jak udawało im się narobić tyle wrzawy w tak małym domu.Nawoływali się jak dzieciaki w szkole, a prócz imienia każdy miał jeszcze przydomek.Wujka Mike'a zwano „Koniem”.Przeważnie grali dixieland.Przez nich niedziela przestawała być niedzielna.Musiałem zawsze iść z Jeanne do kościoła na dziewiątą, choćby nie wiem co.Rodzice szli na jedenastą.A wujek i jego paczka zdążyli już do tej pory się porozchodzić albo odsypiali noc na górze, w pokoju rodziców - w ich łóżku albo wprost na podłodze.Tato nigdy się nie skarżył, ja w każdym razie nie słyszałem, ale chyba nie lubił tych niedziel.Wujek Mike nigdy nie odniósł sukcesu komercyjnego jak wujek Dick.O ile wiem, nigdy nie wystąpił z big-bandem.Po części dlatego, myślę, że jego głos nie najlepiej pasował do ówczesnego stylu muzyki popularnej.Był za wysoki, jasny, a w owych czasach pomrukiwali z odrobiną chrypki Rudy Valee, Bing Crosby i inni.Mama mówiła, że to przez włosy, które szybko mu się przerzedziły.I przez to, że nie zawsze można na wujku polegać.I przez to, że chętnie się wdaje w bijatykę na pięści.Przeważnie grywał w klubach.Potem, podczas wojny, trafił do filadelfijskich składów broni; zgłosił się tam do pracy, żeby uniknąć powołania.A spisywał się tak dobrze, że już tam został.Zachodziłem w głowę, co ma do roboty w arsenale tenor świetnie grający na gitarze?Ku zdumieniu wszystkich wujek Mike ożenił się powtórnie, w 1943 roku.Narzeczona miała tyle lat co Harry, starszy syn wujka, służący w marynarce.Prawdę mówiąc, była właśnie przyjaciółką syna.Miała na imię Sally, jak moja mama (ściślej mówiąc, nosiła to imię, którym zwracaliśmy się do mamy, od kiedy wprowadził się do nas wujek Bill).Była katoliczką i oboje doczekali się hucznego ślubu kościelnego.Mieli do tego prawo, bo w oczach Kościoła pierwsze małżeństwo wujka nie liczyło się, a formalnie wujek rozwiódł się z pierwszą żoną, kiedy od chwili jej zaginięcia minęło siedem lat.Zresztą niewykluczone, że ciotka Effie już nie żyła od siedmiu lat.Kto wie?Mike i Harry, synowie wujka, przeżyli wojnę, ożenili się i pozakładali własne rodziny.A on sam miał po wojnie nową żonę i chłopca.Kiedy wujek brał ślub, miałem siedemnaście lat i sam czekałem na wcielenie do służby.Podpity wujek Bill żalił się na weselu,, że „stary dobry Bill”, który zawsze grał fair, zawsze „wychodził z siebie” (jak mówił), by postępować uczciwie, w końcu został sam z butelką w ręce, a Harry, który wszystko robił nie tak, w końcu przestał „oliwić”.Wujek Bill kręcił głową, tarł twarz, gładził łysinę i mówił to z uśmiechem, miał jednak w oczach łzy.W 1957 roku, kiedy pierwszy raz wybieraliśmy się do Europy na dłużej, cała rodzina Whartonów zebrała się u ciotki Em w Haddonfield w New Jersey.Było lato i na podwórku urządziliśmy piknik.Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem wujka Mike'a od czasu jego drugiego ślubu.Był zupełnie łysy, ale szczupły i wciąż przystojny.Jego żona zaciskała usta, bo wujek właśnie pił.Ich chłopak, typ iście Whartonowski, okazał się w szkole zdolnym uczniem.Nieco później wygrał konkurs na stypendium na Tempie University.Wujek Mike się śmiał, tym samym tenorem co zawsze, a jego zapas dowcipów chyba nie miał dna.Cudownie lekkim głosem umiał tak opowiedzieć najsprośniejszy kawał, że zaśmiewali się wszyscy, nie wyłączając jego żony i mojej matki.Tym samym gestem co wujek Bill gładził łysinę, jakby przyklepywał jakieś sterczące niesfornie włosy.Tym samym gestem, na którym i ja się przyłapuję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]