[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z lewej i z tyłu – mury otaczające port wojenny i skrywające jego życie przed oczami tłumu.Wysokie, ale cienkie i słabe.Nie miały żadnego przeznaczenia bojowego.Tylko mur od strony morza był masywny, zdatny do stawiania oporu.Na blankach i stojącej w pobliżu baszcie powinny czuwać straże.Lecz światło księżyca nie odsłaniało tam żadnego ruchu, nigdzie nie połyskiwały zbroje, ciszy nie przerywał żaden szmer.W zachodniej stronie portu stało kilka galer.Były tak ciche, jakby wymarłe czy opuszczone.Resztki floty, która przeszła swego czasu przez wyrwę w murze i miała odmienić los całej wojny, a w trzy dni potem, kiedy niepowtarzalny moment zaskoczenia minął, uległa w krwawej bitwie z wyćwiczoną flotą rzymską pod wodzą Serranusa.W tamtym dniu nie posadzono przy wiosłach ochotników, lecz jeńców – Rzymian!Sanchuniathon westchnął, ale sprawiedliwie począł dyskutować sam ze sobą.Łatwo jest krytykować – po fakcie! Któż mógł przypuścić, że te psy rzymskie zdołają się porozumieć między sobą, że wybiorą bunt i pewną śmierć, byle nie dopuścić do klęski swoich? Odwieczną tradycją było przykuwanie do wioseł właśnie jeńców wojennych! I zawsze rozkaz, poparty batem, wystarczał dla zapewnienia sobie uległości! Zawsze! Dopiero ci Rzymianie.Ha, taka była wola Melkarta!Znów spojrzał ku murom i flocie.Znał przyczynę tej ciszy i bezruchu.Na galerach była tylko nieliczna straż, i to złożona z samych rannych, czasowo niezdolnych do walki.Na murze, od strony morza, skąd Rzymianie nie atakowali, były też tylko nieliczne posterunki obserwacyjne.A ludzie byli tak osłabieni głodem, że ruszali się tylko z konieczności.Dopiero wrzawa walki, niebezpieczeństwo, krzyk rozkazu pobudzały ich jeszcze do wysiłku.Stary wódz pokiwał głową z goryczą.Krzyk rozkazu! Ale skąd ci wodzowie mają jeszcze siły, aby czuwać, organizować i w potrzebie wykrzyknąć rozkaz, który ma natchnąć nową energią osłabłych wojowników? Taki Hasdrubal, Eonos, Kadmos na pewno nie przyjmą za nic większych porcji żywności niż inni.A te porcje? Przecież żołnierze nie mają już sił, aby napiąć łuk! Do machin bojowych trzeba dwa razy więcej ludzi, aby założyć pocisk czy naciągnąć liny!Hawassa znosił swemu panu nowiny z miasta, zdobywane w czasie wypraw po żywność.Za jego to pośrednictwem Sanchuniathon dowiedział się o uporczywej, niezłomnej woli walki wśród większości ludności, o powstrzymaniu przez Kadmosa wielkiego ataku rzymskiego, choć napastnicy zdołali dokonać wyłomu w pierwszym murze, o nadziejach wiązanych ze zmęczeniem, jakie panuje w armii Scypiona, ale jednocześnie też o przerażającej nędzy wśród ludności miasta.Bydło, wielbłądy, konie, osły były już dawno zjedzone, znikły wszystkie psy i koty, teraz przysmakiem jest szczur czy sęp, na które poluje kto może i jak może.W ogrodach drzewa i krzewy zbyt cienkie, aby posłużyć do budowli związanych z obroną, lśnią bielą gałęzi jakby szkielety roślin, gdyż korę pozdzierano z nich starannie, aby zemleć ją i zjeść.Gotowano i zjadano trawę, stare rzemienie, dżdżownice.Ludzie marli setkami, jeśli nie tysiącami dziennie.Nie słychać już płaczu dzieci, bo te wyginęły pierwsze.Nie ma już prawie starców.Ludzie dorośli, wyschli na szkielety obciągnięte pergaminową skórą lub ohydnie opuchnięci od zjadanych obrzydliwości, padają wpół kroku i mrą nagle albo nie budzą się już z ciężkiego snu.A że Rzymianie, wylądowawszy w pobliżu Megary, odcięli miasto od ogromnych, położonych za murami cmentarzy, więc grzebano zmarłych byle gdzie.Na placach, ulicach, podwórzach.Grzebano byle jak, gdyż nikt już nie miał sił na kopanie głębokich grobów.Wielu umierało, zaszywszy się jak ranne zwierzę w jakichś zakamarkach, wielu, ostatnich w rodzinie, pozostawało w pustych mieszkaniach, gdzie nikt ich nie szukał i nie interesował się ich losem.Mimo więc zarządzeń, aby natychmiast grzebać ciała, nad całym miastem unosił się ckliwy, ohydny, docierający wszędzie zaduch rozkładu.Jakby cała Kartagina była już trupem.Hawassa znosił wieści.O strasznej egzekucji nad właścicielką lupanaru, którą przyłapano na szpiegostwie, o samosądzie tłumu nad człowiekiem, który został oskarżony o ludożerstwo.O rozszarpaniu żywcem dwóch strażników przy magazynach z żywnością, skradli bowiem trochę suszonego mięsa.O zdemolowaniu świątyni boga Kijuna oraz wymordowaniu jego kapłanów, gdy ktoś podpatrzył, że przechowują potajemnie żywność.O tumultach powstających raz po raz, bo zwolennicy poddania się, liczni zawsze, ale bojący się odezwać głośno, teraz, zrozpaczeni i nie dbający już o nic, występują coraz jawniej.Ale większość, zdecydowana walczyć do końca, rzuca się na nich natychmiast.O zamarciu życia w mieście, bo o handlu nikt nie myśli, stoją bezczynnie młyny i rzeźnie, a z rzemieślników jedynie kowale i kamieniarze, ociosujący głazy na pociski do machin, byliby potrzebni do obrony miasta, ale do takich prac nikt już nie ma sił.Stary wódz, zwrócony ku miastu, wsłuchiwał się długo w ciszę.Nie była to cisza odpoczynku, lecz bezsilnego konania.Kart Hadaszt, miasto, które zasługiwało tylko na pogardę, miasto wyzysku, przekupstwa, rozpusty, wszechwładzy, złota, gdzie rządzący byli bez czci, a rządzeni bez godności, to miasto, nieoczekiwanie dla nikogo, zdobyło się na wspaniałą, zaciętą obronę.Ale teraz konało z wycieńczenia i głodu.W strasznej ciszy księżycowej nocy, gdy nawet morze zdawało się spać, bo żaden szmer, plusk fal, łamiących się u stóp murów, nie docierał do uszu zasłuchanego człowieka, nagle, z oddali dotarł jakiś dźwięk.Dalekie, zamierające echo.Zmieszane, zatarte przez odległość, niezrozumiałe.Lecz oto przez poświatę księżyca przebił się zza wzgórza Byrsy czerwonawy, drgający odblask łun.Stary wódz odgadł, zrozumiał, co się dzieje.Rozkazał nie oglądając się:– Hawassa, daj mi zbroję i miecz! Rzymianie atakują od strony Megary!Drugi, ogromny, rosnący wrzask buchnął bliżej, od strony wjazdu do portu.Trzeci, daleki, rósł nad głównymi murami, rwąc na strzępy ciszę nocy.Jakby całe miasto jęknęło boleśnie.Stary wódz odetchnął głęboko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]