[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nowy steward mający zastąpić biednego sukinsyna, którego poprzedniej nocy odwoził do szpitala w Southampton.Na Bruce'a czekała czarna limuzyna.To on wynajął helikopter.Pilot czuł na sobie spojrzenie Bruce'a, ale kiedy po zabezpieczeniu maszyny spojrzał w jego kierunku, tamten odwrócił głowę.- I oto Brest, o który pan prosił, mój panie! - pilot musiał krzyczeć.Bruce dał pilotowi znak ręką, aby obniżył obroty i zmniejszył hałas.Wreszcie mogli rozmawiać bez krzyczenia.Kątem oka pilot widział sylwetkę stewarda, który się wahał: wchodzić czy czekać na wezwanie.- Niech mnie pan posłucha! - odezwał się Bruce.- Ludzie zauważyli karabin maszynowy, ale ja im powiedziałem, że helikopter jest przeznaczony dla szejka w Katarze.Jak długo się uda, proszę podtrzymywać tę wersję.- A po co, do cholery? - spytał pilot.- Dopiero zaczną coś podejrzewać, kiedy zobaczą, że zrywam się z pokładu, ilekroć pojawi się na morzu żagiel.- Wielu żagli na morzu nie będzie.Ocean jest większy, niż się panu wydaje.Istotne jest to, żeby pan nie zadarł z kapitanem Ogilvy.Bardzo pana proszę o schodzenie mu z drogi.- Niech się pan nie martwi - odparł pilot.- Ja go też nie lubię.- Na twarzy pilota pojawił się krzywy kaleki uśmiech.- On nie chciał mieć pana na pokładzie.Przycisnęliśmy go.- "Gie" mnie obchodzi, co on lubi.Pan mnie wynajął, pan rozkazuje.- Nie! - odparł ostro Bruce.- Rozkazuje on.Tylko on.On jest dowódcą Lewiatana.A to oznacza, że jego słowo jest ewangelią.- Rozumiem.- I proszę nie zapomnieć!- Kapitan rozkazuje.Schodzę mu z drogi.- Jest jeszcze jedna sprawa.Wiemy, że Hardin ma rakietę przeciwpancerną i pistolet czterdziestkępiątkę.Ale nie wiemy, co ma jeszcze.Pilot latał nad Kambodżą.- Już byłem ostrzeliwany.- Znów wykrzywił twarz w karykaturze uśmiechu.- Ale nigdy przez faceta na jachcie.- Lepiej, aby mu pan nie dał po temu okazji! - powiedział James Bruce.- Na pana miejscu wcześniej zabiłbym go.11Była taka noc, tydzień przed opuszczeniem portu Southampton przez Lewiatana, kiedy Hardinowi żeglującemu wzdłuż brzegów Afryki Zachodniej wydawało się, że wyczuwa zapach Sahary.Morze łagodnie kołysało.Chmury skrywały niebo, panowała absolutna ciemność.Oczami przeszukiwał zachodni horyzont w nadziei ujrzenia światełka na pasach ruchu.Adżaratu spała na lewej kanapce w kokpicie, nieświadoma małej zmiany kursu, która przybliżała ich do lądu.Było cicho i na tyle ciepło, że mógł pozostawać w szortach.Kiedy poruszyła się we śnie, jej palce musnęły mu nogę.Hardin odsunął się.Był teraz bliżej szmerów i szeptów śladu za rufą.I wpatrywał się w czerń zachodniego horyzontu.Gdzieś tam, może nawet dość blisko, płynął do Europy obładowany ropą Lewiatan.Ale dziś w nocy Lewiatan był jedynie punktem na mapie, oznaczającym skrzyżowanie kursu Łabędzia z kursem tankowca.Ziemia!Było to siedem dni później i tysiąc sto mil dalej na południe.Łabędź kładł się pod naporem silnej północno-wschodniej bryzy u wybrzeży Sierra Leone.Adżaratu wskoczyła na bom, mocno złapała silnie przechylony maszt i entuzjastycznie pomachała w kierunku ledwo dostrzegalnej granatowej kreski między ciemniejącym wschodnim niebem a pienistymi czubkami fal.- Wyspa Sherbro?Hardin skierował dziób jachtu ku wyspie.Żagle zgubiły wiatr i jacht się wyprostował.Adżaratu zeskoczyła z bomu.Róża kompasowa przesunęła się o siedemnaście stopni.Hardin odnotował namiar na Sherbro i potem przywrócił poprzedni kurs.Oddał ster Adżaratu i zszedł do stołu nawigacyjnego.Na mapie prostą linią zaznaczył kurs na Sherbro.Wypadało, że jacht znajduje się o trzy mile na południe od naliczenia nawigacyjnego, które kreślił co godzina od namiaru południowego, kalkulując przebytą odległość, kurs, znos i siłę Prądu Gwinejskiego.I znów pięćdziesiąt mil w osiem godzin.Trzy i pół tysiąca mil w trzy i pół tygodnia.Łabędź był szybki, wiatry miał pomyślne.Opuścili Europę na dość silnym wietrze zachodnim, a kiedy Zatokę Biskajską mieli za rufą, złapali wiatr wschodni, silny lewanter, który zawiódł ich od Hiszpanii ku Afryce i niemal do Wysp Kanaryjskich.Tam dopiero ugrzęźli między zamierającym lewanterem i skrajem północno-wschodnich pasatów, aby jednak dość szybko złapać przygodne wiatry, z którymi popłynęli dalej na południe, choć znacznie wolniej, póki po kilku męczących dniach nie wpadli na pasaty.Dopiero wtedy Łabędź odzyskał pełne siły pokazując, co umie, i szybko nadrobili stracony czas.Na loranie sprawdził namiary i okazało się, że elektroniczna aparatura potwierdza prawidłowość jego kreśleń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]