[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może się okazać, że jest jak któryś z tych niewygodnych królów sprzed wieków, którzy chodzili po mieście i rozmawiali z prostymi ludźmi”.– Preferuje pan prostych ludzi?– Prostych ludzi? Nie ma w nich nic szczególnego.Niczym się nie różnią od bogatych i potężnych, tyle że nie mają pieniędzy ani władzy.Prawo powinno zadbać, żeby powstała jakaś równowaga.Dlatego sądzę, że powinienem być po ich stronie.– Człowiek żonaty z najbogatszą kobietą w mieście?Vimes ponownie wzruszył ramionami.– Hełm strażnika nie jest jak korona.Nawet kiedy się go zdejmie, wciąż się go nosi.– To bardzo interesujące określenie pozycji, sir Samuelu.Byłbym pierwszy, który wyrazi podziw temu, jak pogodził się pan z własną przeszłością, ale.– Nie ruszaj się! – Vimes zmienił chwyt kuszy.– Zresztą.Marchewa by się nie nadawał.Ale plotki już krążyły, więc ktoś stwierdził: „No dobrze, w takim razie weźmy takiego króla, którym potrafimy kierować.Fama głosi, że jest prostym strażnikiem, więc poszukajmy odpowiedniego”.Rozejrzeli się i odkryli, że jeśli chodzi o kogoś prostego, nie ma lepszego kandydata niż Nobby Nobbs.Ale.myślę, że nie byli całkiem pewni.Zabójstwo Vetinariego nie wchodziło w grę.Jak wspomniałem, zbyt wiele wydarzyłoby się zbyt szybko.Ale odsunąć go delikatnie, tak żeby wciąż był, ale jakby go nie było, a oni tymczasem wypróbują ten pomysł.to co innego.Wtedy ktoś przekonał pana Carry, żeby zaczął produkować trujące świece.Miał golema.Golemy nie mówią.Nikt by się nie dowiedział.Ale golem okazał się nieco.zbłąkany.– Mam wrażenie, że koniecznie chce mnie pan włączyć w tę sprawę – rzekł Smok Herbowy Królewski.– Nic nie wiem o tym człowieku poza tym, że był klientem.Vimes przeszedł przez pokój i zdarł z tablicy arkusz pergaminu.– Ty robiłeś mu herb! – krzyknął.– Nawet mi go pokazałeś, kiedy tu byłem! „Rzeźnik, piekarz bułeczek i wytwórca świeczek”, pamiętasz?Wampir milczał.– Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy – ciągnął Vimes – specjalnie mi pokazałeś herb Arthura Carry.Już wtedy zbudziły się we mnie podejrzenia, ale po historii z Nobbym wypadło mi to z głowy.Ale pamiętam, że ten herb przypominał mi godło Gildii Skrytobójców.Machnął pergaminem.– Przyglądałem mu się długo wczoraj w nocy, aż w końcu skręciłem sobie poczucie humoru o dziesięć punktów w dół, pozwoliłem, żeby się rozstroiło, i wtedy spojrzałem na klejnot, na tę lampę w kształcie ryby.Lampe au poisson, tak się to nazywa.A może to gra słów w obcym języku? Lampe au poison? Trująca lampa? Trzeba mieć umysł jak Detrytus, żeby coś takiego zauważyć.A Fred Colon zastanawiał się, czemu dewizę zostawiłeś we współczesnym ankhmorporskim, zamiast wypisać ją w jakimś starożytnym języku.I to zwróciło moją uwagę, więc posiedziałem nad słownikiem i przetłumaczyłem.Wiesz, brzmiałoby to Ars Enixa Est Candelam.Ars Enixa.To naprawdę musiało cię rozbawić.Powiedziałeś, kto to zrobił i w jaki sposób, a potem oddałeś temu biedakowi, żeby mógł się przechwalać.Nieważne, że nikt by niczego nie zauważył.Ty sam czułeś się lepiej.Bo my, zwykli śmiertelnicy, nie jesteśmy tacy sprytni jak ty.Prawda? – Pokręcił głową.– Dobrzy bogowie, tarcza herbowa.Czy tym go przekupiłeś? Tylko tego było trzeba?Smok zgarbił się na krześle.– A potem zacząłem się zastanawiać, jaki ty miałeś w tym interes – ciągnął Vimes.– Oczywiście, wielu ludzi dało się wciągnąć.Dla tych samych co zawsze powodów, zapewne.Ale ty? Widzisz, moja żona hoduje smoki.Właściwie dla przyjemności.Czy też zajmujesz się hodowlą? Takie małe hobby, żeby stulecia szybciej mijały? A może błękitna krew jest słodsza? Wiesz, mam nadzieję, że taka jest przyczyna.Jakiś przyzwoity, obłąkany, egoistyczny motyw.– Gdyby ktoś miał takie inklinacje, ale ja z całą stanowczością się do nich nie przyznaję, mógłby myśleć o udoskonaleniu ludzkiej rasy – rzekł cień w mroku.– Hodowla dla uzyskania cofniętego podbródka albo króliczych zębów? Takie rzeczy? Tak.Rozumiem, że byłoby to o wiele prostsze, gdyby wyszła ta sprawa z królem.Wszystkie te dworskie bale.Wszystkie te ustalenia, prowadzące do tego, że odpowiednia dziewczyna spotyka odpowiedniego chłopaka.Miałeś na to setki lat, prawda? I wszyscy się ciebie radzili.To ty wiesz przecież, gdzie ma korzenie każde drzewo genealogiczne.Ale pod Vetinarim zrobił się niezły bałagan.Na szczyty wspinają się całkiem nieodpowiedni ludzie.Wiem, jak przeklina Sybil, kiedy ktoś zostawi otwarte wrota zagród; strasznie jej to psuje program hodowlany.– Myli się pan w kwestii kapitana Marchewy, ah-ha.Miasto wie, jak sobie radzić z.z trudnymi królami.Ale czy pragnęłoby ruszać w przyszłość z władcą, którego naprawdę można nazwać Rex?Vimes wytrzeszczył oczy.Z mroku dobiegło westchnienie.– Nawiązuję tu, ah-ha, do jego najwyraźniej ustabilizowanego związku z wilkołakiem.Vimes wciąż patrzył nieruchomo.Wreszcie nadeszło zrozumienie.– Myślisz, że będą mieli szczenięta?– Genetyka wilkołaków nie jest prosta, ah-ha, ale samo ryzyko takiego wydarzenia uznano by za niemożliwe do zaakceptowania.Gdyby ktoś miał taki sposób myślenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]