[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Teraz! - krzyknął w pewnym momencie starzec.Walące się sklepy znikały.Całkowicie.Ich miejsce zajmowało coś innego.To coś tworzyło się szybko.Zarysy sklepów jakby się zawahały, zesztywniały i potem szybko skurczyły.I wówczas zobaczyła, co zaczęło się wynurzać, zajmując ich miejsce.To nie były sklepy, lecz jakaś płaska powierzchnia, trawa, niewielki budynek i coś jeszcze.Niewyraźny kształt w samym środku.Barton i jego kolega podbiegli tam, wyraźnie podnieceni.- Jest! - krzyknął starzec.- Zrobił pan to nie tak.Ta lufa.Ona jest dłuższa.- Nie, nie jest.Niech pan podejdzie tutaj i skoncentruje się na lawecie.Tędy.- Co z tą lufą? Jest zła!- Oczywiście, że nie.Niech mi pan pomoże z tą lawetą.Tu powinna być także piramida z kul armatnich.- Racja.Pięć lub sześć.- I mosiężna tablica.- Tak, tablica również.Z napisem.Nie odtworzymy właściwie tego szczegółu.Kiedy obaj mężczyźni koncentrowali się na szybko formującej się armacie, skraje parku zaczęły niknąć i na ich miejscu zaczęły pojawiać się zarysy sklepów.Barton dostrzegł to.Wyprostował się z dzikim okrzykiem na ustach i skoncentrował się na skrajach parku.Machając rękoma i krzycząc, doprowadził do tego, że sklepy zniknęły.Zafalowały i rozpłynęły się, a skraje parku nabrały trwałego wyglądu.- Ścieżka - krzyknął starzec.- Niech pan nie zapomni o ścieżce.- A co z ławkami?- Niech się pan nimi zajmie.Ja zajmę się armatą.- Niech pan nie zapomni o kulach armatnich! - Barton pobiegł skoncentrować się na ławce.Biegał tam i z powrotem, tworząc jedną po drugiej.W ciągu kilku minut miał już sześć lub siedem zamglonych zielonych ławek majaczących w nikłym świetle gwiazd.- A co z masztem? - krzyknął.- Co ma być?- Gdzie stal? Nie pamiętam!- Tu.Obok estrady.- Wydaje mi się, że nie.Stal przy fontannie.Musimy to sobie przypomnieć.Obaj skoncentrowali uwagę na innej części parku.Po chwili zaczął wynurzać się mglisty okrągły kształt.Stara mosiężna kolumna i betonowa fontanna.Obaj wykrzyknęli w zachwycie.Mary westchnęła: z fontanny wolno wypływała woda.- Jest! - krzyknął radośnie Barton, machając czymś metalowym.- Nieraz w niej brodziłem.Pamięta pan? Dzieciaki często zdejmowały buty i brodziły w niej.- No pewnie.Jasne, że sobie przypominam.Co z tym masztem?Nie byli zgodni w tej kwestii.Starzec skoncentrował się na jednym miejscu, Barton zaś na innym.W tym czasie fontanna zaczęła niknąć i musieli przerwać, aby ją z powrotem odtworzyć.- Który na nim był? - zapytał Barton.- Który sztandar?- Oba.- Nie.Sztandar Konfederacji.- Nie ma pan racji.Tam był gwiaździsty sztandar.- Już wiem.Jestem tego całkowicie pewny! - Barton ustalił w końcu właściwe miejsce.Niewielka betonowa podstawa i mglisty maszt zaczęły się szybko wyłaniać.- Jest! - krzyknął z zadowoleniem.- Jest!- A teraz sztandar.Niech pan nie zapomni o sztandarze.- Teraz jest noc.Wtedy tam go nie ma.- Słusznie.Na noc jest ściągany.To wyjaśnia sprawę.Park był odtworzony prawie w całości.Na skrajach falowałi niknął, przeobrażając się w ciąg walących się sklepów.W centrum jednak był trwały.Armata, fontanna, estrada, ławki i ścieżki - wszystko prawdziwe.- Udało się nam! - zawołał starzec.Poklepał Bartona w plecy.- Naprawdę się udało!Uścisnęli się, poklepali, objęli, a potem pobiegli co tchu w głąb parku.Biegali po ścieżkach, wokół fontanny i obok armaty.Barton podniósł jedną z kul.Mary domyśliła się, że musi być bardzo ciężka.Opuścił ją na miejsce, odetchnąwszy z ulgą, po czym zachwiał się i ciężko usiadł.Niemal jednocześnie opadli obok siebie na jedną z zielonych ławek, które odtworzyli.Wyczerpani oparli się o nią, rozsunęli nogi i opuścili bezwładnie ręce.Radowali się, czując satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.Mary wyszła z cienia i podeszła do nich.Stwierdziła, że nadszedł czas, aby się ujawnić.10Pierwszy zauważył ją Barton.Usiadł prosto, chowając za siebie łyżkę do opon, i przyjął czujną postawę.- Kim jesteś? - Przyglądał się jej, lecz niewiele widział z powodu panującego mroku.Dopiero kiedy zbliżyła się jeszcze bardziej, poznał ją.- Należysz do tych dzieciaków.Widziałem cię przy pensjonacie.Jesteś córką doktora Meade'a.- Zgadza się - powiedziała Mary i usiadła na przeciwległej ławce.- Mogę siąść na jednej z waszych ławek?- One nie są nasze - odparł Barton.Zaczął dochodzić do siebie.Docierała do niego świadomość tego, czego dokonali.- One nie należą do nas.- Ale panowie je stworzyli, prawda? Interesujące.Nikt tego tu nie potrafi.Jak to się panom udało?- Nie stworzyliśmy ich.- Barton trzęsącymi się rękoma wyjął papierosa i zapalił go.On i Christopher spojrzeli po sobie ze strachem i niedowierzaniem.Czyżby naprawdę im się udało? Rzeczywiście odtworzyli dawny park? Część dawnego miasta?Barton opuścił rękę i dotknął ławki pod sobą.Istniała naprawdę.Siedział na niej, tak jak i Christopher.I również ta dziewczynka, która nie miała z tym nic wspólnego.To nie była halucynacja.Wszyscy troje siedzieli na ławkach.To najlepszy dowód.- No - mruknął Christopher - co pan o tym sądzi? Barton wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Nie przypuszczałem, że aż tak nam się uda.Oczy Christophera były szeroko otwarte, a nozdrza drgały jak u konia.- To w wyniku pańskich zdolności.- Spojrzał na Bartona z szacunkiem.- Naprawdę wiedział pan, jak to zrobić.Jak do niego dotrzeć.Do prawdziwego miasta.- Zrobiliśmy to razem - odrzekł Barton
[ Pobierz całość w formacie PDF ]