[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Powiedzcie wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi.– Jak to, o co? – kmieć podniecił się.– O nasze krzywdę chodzi! O wyzysk! O tych złodziejów, co skórę z nas łupiom! Chłopem pomiatajom!– W porządku – skrzywił się Jason na ten wybuch.– To wszystko wiem, chłopu zawsze wiatr w oczy.Ale może powiedzcie coś bliżej.– Prawi jesteście, zawsze rolnika chcom gnębić.Wszyscy! Jason już myślał, że nigdy nie zacznie.Ale mylił się.– Bo wiecie – zaczął wreszcie kmieć, już spokojnie.– To wszystko przez świnie.To te świnie nas zniszcyły.Przez to bida u nas z nędzom, przez to nas do desperacyji przywiodło.Słowo „desperacyji” wymówił szczególnie starannie.Widać ktoś wbił mu je do głowy.Jason popatrzył na piekące się nad węglami prosięta.– Co, pomór był? – spytał sceptycznie.– Wyzdychały, a wy teraz głód cierpicie?– Gorzej! – tym słowom towarzyszyło siarczyste splunięcie.– Gorzej, bo nie wyzdychali, psiekrwie.Ino kwiczom, coby im zryć dawać.Do gęby nie ma co włożyć, wszystko zeżarli.Jason podrapał się w głowę.Tajniki rolnictwa i hodowli, jak się okazało, były mu najwyraźniej obce.– Toż przecież trzeba je sprzedać – powiedział niepewnie.– Po to się je hoduje, nie mylę się chyba.– Sprzedać! – charknął ze złością gospodarz.– Ino komu, jak nie chce kupić!– Kto nie chce kupić? To tak trudno sprzedać wieprzka? Na targ popędzić? – A ten skurwysyn, oszust! Złodziej! Za tłuste, mówi, niedobre! Źle karmione! Sama słonina!Świnia powinna mieć słoninę, zdziwił się Jason w myśli.Świnia bez słoniny to żadna świnia.Nadal nic nie rozumiał.– Wiecie co, gospodarzu? – zaproponował.– Opowiedzcie wszystko od początku.* * *Wrócił Match, prowadząc konie, ścigany nieprzyjaznymi spojrzeniami chłopów.Zwłaszcza tych, których poznali na początku, wciąż zbitych w gromadę i rozprawiających żywo.Match nie zwrócił na nich większej uwagi, nawet, gdy udało mu się dosłyszeć słowa uważane powszechnie za obelżywe.Na słowach się skończyło.Stojący nieopodal, zajęty rozmową z dowódcą nudzących się na poboczu zbrojnych, przylizany przywódca popatrzył tylko groźnie.Szemrania umilkły jak ucięte nożem, zbita grupka najeżona widłami i cepami poczęła się z wolna rozchodzić.Match stanął nad Jasonem rozciągniętym wygodnie na trawie.Rozejrzał się, znalazł niedaleko odpowiednie drzewko.Przywiązał poparskujące, zdenerwowane gwarem i zapachem dymu konie.– O, masz piwo – ucieszył się, gdy wrócił i zobaczył gliniane naczynia.– Miałem – odparł Jason.Match skrzywił się.– Mogłeś trochę zostawić – powiedział z wyrzutem.– Zaraz będę znowu miał – uspokoił go Jason.– O, już niesie.Wskazał na zbliżającego się sepleniącego chłopa.Chłop, dojrzawszy Matcha, zachmurzył się.Wieloletnie doświadczenie mówiło mu, że to on będzie tym, dla którego nie starczy przyniesionego napoju.Chłopu zawsze wiatr w oczy.Pomny jednak przykazania przylizanego postawił garniec obok Jasona.– Napijcie się, panie – powiedział z nienawiścią.Jason mało nie parsknął śmiechem, słysząc ton głosu.Ech, ta chłopska pazerność.Unikając rozżalonego wzroku podał garniec Matchowi.Ten przypiął się do niego.Sam nie przypuszczał, jak bardzo jest spragniony.– Hej, gospodarzu – Jason przerwał kmiotkowi wytężoną obserwację poruszającej się grdyki Matcha.– Mówiłeś, że już niewiele piwa zostało.Kmieć z trudem oderwał się od nieprzyjemnego dla niego widoku.– Mówiłem – przyznał gniewnie.Jason uśmiechnął się.– To może skocz i przynieś jeszcze, zanim się skończy.Sam słyszałeś, jak wasz szanowny przywódca mówił, że macie udzielić szczegółowych wyjaśnień.I spełniać nasze życzenie.To my właśnie życzymy sobie jeszcze piwa, na resztę wyjaśnień możemy poczekać.I przynieś od razu dla siebie, po co kilka razy chodzić.Na twarzy chłopa odbiła się intensywna praca umysłowa.Podrapał się z chrzęstem po konopiastej czuprynie.Po chwili rozchmurzył się.– Słusznie prawicie, panie.Gdy odszedł, prawie biegiem, Jason odetchnął z ulgą.Kmiotek zaczynał działać mu na nerwy.Sam przecież wszystkiego nie wychla, a innym żałuje.Chłopska natura.Match odstawił gliniany garniec.Zajrzawszy do niego, Jason zobaczył, że obawy chłopa były słuszne.Nie zostało nawet dla niego.Niechętnie spojrzał na Matcha, który rozgłośnym beknięciem wyrażał właśnie swe ukontentowanie.– Mogłeś zostawić łyk.– powiedział Jason oschle.– Po co? – zdziwił się Match.– Przecież zaraz przyniesie.Przyniesie albo i nie, pomyślał Jason.Zaczynał wczuwać się w położenie chłopstwa.– Mów, czego się dowiedziałeś – przynaglił go Match, nie zwracając uwagi na urażone milczenie.– Nie uwierzysz.– roześmiał się Jason mimo woli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]