[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gazeta zwinięta w ciasny334rulon leżała cały czas pod ladą.Loretta była jedyną osobą w miasteczku, któ-ra regularnie prenumerowała Timesa (wymawiała tytuł właśnie w ten sposób,w cudzysłowie).Po dokładnym przestudiowaniu każdego numeru wykładała gonastępnego dnia w czytelni.Po kolacji nie pojawił się także pan Labree, choć akurat w tym mogło nie kryćsię nic niezwykłego.Pan Labree był wdowcem mieszkającym w dużym domu naSzkolnym Wzgórzu niedaleko Griffenów i panna Coogan doskonale wiedziała, żenigdy nie jadał kolacji w domu, tylko jechał do Della, gdzie zamawiał hamburge-ra i piwo.Zapowiedział jej kiedyś, że gdyby nie wrócił do jedenastej (a wedługjej zegarka pozostało jeszcze piętnaście minut), to ma wyjąć klucz z kasy i samazamknąć interes.Zdarzało się tak już nieraz, ale pannę Coogan zawsze niepokoiłamyśl, co by się wydarzyło, gdyby pózno wieczorem zjawił się ktoś pilnie potrze-bujący jakiegoś lekarstwa.Czasem brakowało jej ruchu, jaki zaczynał się zwykle mniej więcej o tej po-rze, gdy kończył się seans w kinie po drugiej stronie ulicy, teraz już nieczynnymi niemal całkowicie zdemolowanym.Ludzie kupowali lemoniadę, lody i cukierki,a pary nastolatków trzymały się za ręce, umawiając na następne spotkanie.%7ły-ło się wtedy może trochę ciężej, ale za to na pewno pełniej.Dziewczynki byłyzupełnie inne niż Ruthie Crockett i jej koleżanki rozwrzeszczane, machającecyckami i powbijane w dżinsy tak ciasne, że widać dokładnie zarys majtek, je-żeli akurat mają je na sobie.Nostalgia przyćmiła nieco wyrazistość wspomnieńo klientach sprzed lat, którzy, choć już zdążyła o tym zapomnieć, irytowali jądokładnie tak samo, jak dzisiejsza młodzież.Kiedy otworzyły się drzwi, unio-sła z nadzieją głowę, jakby spodziewała się ujrzeć jednego z maturzystów z roku1964 trzymającego za rękę dziewczynę, z którą przyszedł na szklankę czekoladyze śmietaną i orzechami.Zamiast nich zobaczyła jednak dorosłego mężczyznę o znajomej twarzy.Przezchwilę nie mogła skojarzyć jej z nazwiskiem, ale gdy podszedł do lady, trzymającw dłoni niewielką walizeczkę, sposób, w jaki się poruszał, i charakterystycznenachylenie głowy pomogły jej pamięci. Ojciec Callahan! powiedziała, nie potrafiąc ukryć zdumienia, bo jeszczenigdy nie widziała go bez sutanny, a przynajmniej koloratki.Tym razem miał nasobie zwyczajne, czarne spodnie i ciemną koszulę z rozpiętym kołnierzykiem.Nagle poczuła dziwny strach.Ubranie było czyste, włosy miał starannie ucze-sane, ale w jego twarzy było coś.coś.Przypomniała sobie dzień sprzed dwudziestu lat, kiedy wróciła ze szpitala,w którym zmarła na niespodziewany udar mózgu jej matka.Brat, gdy podzieliłasię z nim tragiczną wiadomością, wyglądał dokładnie tak samo, jak teraz ojciecCallahan: twarz miała zacięty, ostry wyraz, a oczy, puste i nieprzytomne, przypo-minały wypalone dziury.Zaczerwieniona skóra dokoła ust sprawiała takie wraże-nie, jakby zbyt dokładnie ją golił lub tarł bardzo długo ręcznikiem, usiłując zetrzeć335brud albo jakąś plamę. Chcę kupić bilet na autobus powiedział. Więc to tak, pomyślała.Biedaczysko, widocznie przed chwilą odebrał te-lefon z wiadomością o śmierci kogoś bliskiego. Oczywiście odparła. A dokąd? Na pierwszy autobus. Ale dokąd? Wszystko jedno powiedział, rozbijając w proch jej przypuszczenia. Chwileczkę.Muszę zobaczyć. Odszukała rozkład jazdy i spojrza-ła na niego, całkowicie zbita z tropu. Dziesięć po jedenastej jest autobus doPortland, Bostonu i Nowego. Może być przerwał jej. Ile płacę? A gdzie.To znaczy, dokąd. Do końca powiedział głucho i niespodziewanie uśmiechnął się.Jeszczenigdy w życiu nie widziała na ludzkiej twarzy równie przerażającego uśmiechu.Bezwiednie cofnęła się o krok.Jeśli mnie dotknie, zacznę krzyczeć, pomyślała.Będę wrzeszczeć co sił w płucach. W t-t-takim razie t-to będzie do Nowego Jorku wyjąkała. Dwadzie-ścia dziewięć dolarów i siedemdziesiąt pięć centów.Callahan z pewnym trudem wyciągnął z tylnej kieszeni portfel, bowiem, jakzauważyła dopiero teraz, jedną rękę miał zabandażowaną.Położył na ladzie dwu-dziestkę i dwie jedynki, a kiedy ona rozsypała stos blankietów, sięgając po wła-ściwy, dodał jeszcze piątkę i trochę drobnych.Wypisywała bilet najszybciej, jak tylko mogła, ale to i tak było dużo za wolno.Czuła na sobie jego martwe spojrzenie.Przybiwszy stempel odsunęła blankiet nadrugą stronę lady, żeby uniknąć dotknięcia jego dłoni. B-b-będzie ksiądz musiał poczekać na zewnątrz wymamrotała. Zapięć minut zamykam.Zgarnęła pieniądze do kasy, nie usiłując nawet ich przeliczyć. Nie szkodzi powiedział, wkładając bilet do kieszonki na piersi. I Bógnaznaczył Kaina swoim piętnem, aby nie zabił go nikt z tych, którzy go spotkają dodał, nie patrząc na nią. I Kain odszedł sprzed oblicza Boga i zamieszkałjako uciekinier na ziemi, po wschodniej stronie Edenu.Tak mówi Pismo, pannoCoogan. Naprawdę? zapytała zduszonym głosem. Przepraszam, ale chyba jużmusi ksiądz wyjść.Pan Labree.on może wrócić lada chwila, a nie lubi.nielubi, kiedy. Oczywiście powiedział i odwrócił się, żeby odejść, ale przy drzwiachzatrzymał się i spojrzał na nią swymi pustymi oczami. Zdaje się, że pani miesz-ka w Falmouth, prawda? Tak.336 Ma pani samochód? Tak, oczywiście.Ksiądz naprawdę musi już wyjść. Więc proszę dzisiaj jechać szybko do domu, panno Coogan.Niech panizamknie od środka drzwi samochodu i nie zatrzymuje się nawet wtedy, gdybyzobaczyła pani kogoś znajomego. Nigdy nie zabieram autostopowiczów odparła z godnością. A kiedy już pani dotrze do domu, proszę trzymać się z daleka od Salem.Tutaj wydarzyło się wiele złego. Nie wiem, o czym ksiądz mówi, ale i tak musi ksiądz poczekać na zewnątrz powiedziała czując, że jeszcze chwila, a zemdleje. Dobrze.Wyszedł ze sklepu.W tej samej chwili uświadomiła sobie, jak głęboka cisza panuje w całym po-mieszczeniu.Czyżby naprawdę przez cały wieczór nie przyszedł tu nikt opróczojca Callahana? Tak.Zupełnie nikt.Tutaj wydarzyło się wiele złego.Pośpiesznie zaczęła gasić światła.27Miasteczko spowijała głęboka ciemność.Dziesięć minut przed północą Charlie ego Rhodesa obudziło donośne trąbie-nie.Usiadł raptownie w łóżku, przytomniejąc w mgnieniu oka.Autobus!A zaraz potem:Cholerne bachory!Gówniarze próbowali już kilka razy.Znał ich, te małe, podstępne padalce.Kiedyś wypuścili powietrze z opon; nie przyłapał nikogo na gorącym uczynku,ale wiedział doskonale, kto to zrobił.Poszedł wtedy do tego wymoczkowategodyrektora i powiedział, że to Mike Philbrook i Audie James.Nie musiał ich wi-dzieć, żeby wiedzieć, że to oni.Jest pan pewien, Rhodes?Chyba panu mówię, no nie?Ta galaretowata zgnilizna nie mogła zrobić nic innego, jak zawiesić ich w pra-wach ucznia.W tydzień pózniej wezwano go do gabinetu.Rhodes, dzisiaj zawiesiliśmy w prawach ucznia Andy ego Garveya.Tak? Wcale się nie dziwię.Co zbroił?Bob Thomas przyłapał go, kiedy spuszczał powietrze z kół autobusu.Dyrektor zmierzył go długim, uważnym spojrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]