[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie wiem, co spodziewasz się znalezć, czego oni nie znalezli.Chcę,żebyś wróciła Dodał. zanim sobie przypomnę, że cię nie ma.Zostawiłam sanie przed dworem i weszłam w zmierzch pustego domu.W środku wcale niebyło cieplej.Zostawiłam na progu ślady, które się nie stopiły.Róg gobelinu albo krawędzoczkowej koronki na poduszce, mogły pęknąć jak lód w mojej dłoni.Sam ogień zamarzłby wpalenisku.Byli tu inni, zostawili wiadomości takiego czy innego rodzaju.Ktoś napisał imięCorbeta w popiele, w marmurowym kominku.W jednej z jego szklanek był łyk starego piwa.Zlady butów prowadziły wszędzie wokół plamy na kamieniach wokół paleniska, przyciąganedo niej, jakby znajdowała się tam sama klątwa, cicha, jednak niebezpieczna, nierozwiązanatajemnica zimy.Uklękłam obok, zebrałam w stos kawałki zwęglonego drewna, pozostałych na ruszcie irozpałki, którą ktoś rozsypał bezmyślnie po podłodze.Próbowałam rozniecić ogień bezpłomienia, samym życzeniem rozpalenia go.Nie mogłam zostać w tym, okropnym zimnie i niechciałam odejść. Corbet. Wyszeptałam beznadziejnie, z rękami przy ustach, rozgrzewając sobie palcez jego imieniem.Róża rozkwitła na ruszcie i buchnęła płomieniem.Podpałka zajęła się i zapłonęła, ogieńwylewał się z zimnego drewna, jakby był tam uwięziony, czekając na uwolnienie.W ogniuróża otwarła ogniste płatki, pochłaniane, ale nigdy niepochłonięte.W tych płomieniachpoczułam zarówno zapach lata, jak i zimy, róże i płonące drewno jabłoni, zapach drewna wśniegu.Kamienie zaczęły płonąć.Wtedy wstałam i cofnęłam się.Ogień pożarł palenisko, kamienie komina, zaroił się naścianach.Jak malowidło, trzymane zbyt blisko świecy, pokój wokół mnie zaczął się roztapiać.Stałam w środku tego, wpatrując się w to, co splatające się i rozdzielające włókna ogniaujawniły: kolory, których nigdy nie widziałam zimą, kolory, których nigdy nie widziałamrazem w czasie jednej pory roku, każdy odcień zieleni.Zobaczyłam Corbeta, gdy płomienie zmieniły się w złoto.Stałam na trawie, czując światłosłońca na włosach, na rękach.Nie wyobrażałam sobie, żeby jakikolwiek świat, dla opuszczenia,którego by umarł, mógł być tak piękny.Stał pod drzewem dębu, bluszcz, który wił się po jegopniu i między jego gałęziami wypuścił wić zielonych liści by dotknąć jego włosów.Jego oczyodbijały odległy krajobraz.Wtedy coś zmieniło się w jego oczach, światło prześlizgujące siępo okrytym śniegiem polu, ujawniając zimno, skrywając zimno. Rois.Uniósł rękę by spotkać moją, tym razem rozdzieliły nas światło, powietrze i niewidzialneliście.Słyszałam je, szeleszczące między nami.Wydawał się tak daleko ode mnie, jak zawsze. Corbet, gdzie jesteś? Prosiłam. Gdzie jestem?Jego głos drżał. Ze mą.Nawet tutaj. Ale gdzie? Wiosna, zgadłam, widząc purpurowe fiołki, rozlewające się po brzegustrumienia.Potem zobaczyłam łopian, sięgający mi do ramienia, niebieską werbenę ikrwawnik, bogate, ochrowe złoto pózno letniego światła.A potem zobaczyłam złociste liście.Powietrze pachniało fiołkami, zgniecionymi jeżynami, drzewnym dymem.Gdybym mogławyśnić świat do ucieczki przed zimą, pomyślałam w oszołomieniu, to byłoby to bezczasowenigdzie, w którym zieleń drżała jak woda, nawet w głębokim cieniu, jakbyśmy stali na dnieprzejrzystej sadzawki. Czy to świat, do którego przyszliśmy wcześniej? Westchnęłam. Ten świat, któryopuściłeś, żeby wejść do mojego świata? Przerwałam, słuchając samej siebie.Mój świat,powiedziałam, nakreślając niebezpieczne granice.Twój świat.Uśmiechnął się słabym, gorzkim uśmiechem, który pamiętałam. To jedna z jej twarzy.Jedna z jej min.Widziałaś inne, nie strać swojego serca dla tej. Jest kusząca. Smakowałam światło na moich wargach, gdy mówiłam, bryza poruszyłaliśćmi i wypełniła moje oczy.Twarz Corbeta rozmyła się na tle bluszczu, jakby właśnie sięwyburzał, odcienie złota na zieleni, jak za pierwszym razem, gdy go widziałam.Moja dłoń,sięgająca do niego, znów zamknęła się na niczym. Co ona ci zrobiła? Czy ukryła cię gdzieś Ukryła mnie przed tobą.Ona wie, że jesteś tutaj.Wie, dlaczego. Naprawdę? Czy wie, że przyszłam tu, bo nie mam innego miejsca, gdzie mogłabym iść? Co masz na myśli? Nikt inny nie może powiedzieć mi o mojej matce nikt inny nie wie, że moja matkachodziła latem do tego lasu, gdzie pnącza róży opadają na ukrytą studnię i spotykała kogoś wsnopie światła Skąd wiesz? Zażądał odpowiedzi. Pamiętam. Skąd wiesz, że nie był człowiekiem? Ponieważ wypatrywała go. Wyszeptałam. Zimą.Tak, jak Laurel wypatruje ciebie.Umarła, czekając na jego powrót.Nie znam już dłużej siebie.Nie wiem, gdzie jest mojemiejsce.Widzę moją drogę tutaj, więc muszę tu należeć.Przynajmniej, gdy patrzysz na mnie iwymawiasz moje imię, rozpoznaję siebie. Dlaczego jej ufasz? Zapytał nieostrożnie. Widziałaś jej serce to straszliwa,lodowa pustynia.Kłamie tak, jak kłamie księżyc, innym obliczem każdej nocy, wszystkie, pozajednym fałszywe, a to jedno, prawdziwe jest jałowe i twarde jak kamień.Dlaczego jej wierzysz? Ty wierzysz. Moje słowa wyszły urywane od niewylanych łez. Znałeś mnie odchwili, gdy mnie zobaczyłeś.Powiedziałeś, że widzę oczami lasu.Dlatego zwróciłeś się kuLaurel.Bałeś się mnie. Rois Drżał, słyszałam szeleszczące wokół niego liście. Tak.Wydawałaś się żyć naobrzeżach świata, z którego próbowałem uciec.Rzucałaś swoje serce za każdym, przelatującympodmuchem.Nawet po świetle.Nie wydawałaś się Słowo przecisnęło się przez moje gardło jak dwa twarde kamienie. Ludzka.Niewidoczne liście wyszeptały to słowo.Powoli powiedział. Aż do teraz nigdy niewiedziałem, co mogło oznaczać to słowo.Tutaj, w jej świecie snów i zabójczych kłamstw,wydajesz się bardzo ludzka. Corbet. Przełknęłam coś gorzkiego. Czy obchodzę cię cokolwiek? Czy tylko mniepotrzebujesz?Tchnął słowo: tak lub nie, lub Rois.Jego ręka otwarła się do mojej twarzy, poczułam tylkozimne, niewidzialne liście.Uniosłam własną dłoń.W świetle zetknęły się nasze cienie. Przychodzisz do mnie. Wyszeptał. W każde, mroczne miejsce.W każdewspomnienie.W puste oczy zimy.Idę sam i znajduję ciebie ze mną.Dlaczego ci na mniezależy?Nie wiedziałam, dopóki się nie odezwałam. Ponieważ sprawiasz, że jestem ludzka.Moja dłoń znów znalazła powietrze i światło, iluzję, gdy moje serce płakało za śmiertelnymciałem i kośćmi.Jego twarz wykrzywiła się, jak gdyby usłyszał mój płacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]