[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Droższe niż wszystkie racje stanu prowincji Valaquet.Nowa burza wspomnień rozpętała się, gdym oglądał zimne, tchnące pustką (bo nie kurzem bynajmniej) pokoje dostojnego Roberta hrabiego Se Rhame Sar.Lecz nie były to już wspomnienia dzieciństwa.O, przeciwnie.W każdym calu tych zimnych pomieszczeń żyła moja miłość do kobiety, ale miłość zniekształcona od występku, zakazana, l podszyta przeraźliwym mrozem, lodowatym tchnieniem, które oszukało moje życie.Bo w tej opuszczonej, lecz przecież mojej sypialni, od jaśniejącego w mroku łoża zdawała się iść ku mnie delikatna, serdeczna i szczęśliwa Anna Luiza — z zimnego zaś, skrytego w najgłębszej ciemności kąta spoglądała smutna, lecz groźna i gniewna zarazem Helena Se Rhame Sar.Królowa lodu i śniegu.Wyszedłem na balkon — i lękałem się stanąć plecami do pustego pokoju.Oddychając głęboko, czekałem, aż ustąpi drżenie rąk i nóg.Potem wstąpiłem na gzyms.* * *W lichtarzu przy łóżku płonęło kilka świec.Anna Luiza nie spała.— Nie wiem.— powiedziała sennie.— Chyba czekałam, tak.Nie mogę zasnąć, wciąż myślę o tobie.i przyszedłeś.Ale jak to możliwe? Przecież pojechałeś do Raneli?Wyciągnęła rękę, lekko dotykając mojej twarzy, gdym pochylał się nad posłaniem.Począłem całować małe, ciepłe dłonie, potem usta, gorące i suche.Całowałem ją żarliwie, zapomniawszy, po co przyszedłem.Po raz drugi tego dnia znalazłszy się twarzą w twarz z moim snem, śnionym przez trzy lata, znowu nie umiałem mu się oprzeć.W zakurzonym, poszarpanym i zmiętym odzieniu, z pistoletami za pasem i potężnym rapierem u boku, leżałem w poprzek posłania, trzymając dłonie w puchu rozsypanych na poduszce włosów.Zepchnąwszy na bok kłęby pościeli, przygarnęła mnie mocno i załkała boleśnie, gdy ostre zapinki kaftana podrapały jej nagie piersi.Lecz wyraźnie chciała tego bólu jeszcze raz, i więcej, bo to ja go sprawiałem, stając się w ten sposób jak najbardziej realnym; łatwiej wierzyła, że naprawdę z nią jestem, że istotnie okrywam pocałunkami szyję, płatki uszu, gryzę usta i język.— Jak bardzo.Jak.bardzo.Oddychała głośno i szybko, gorączkowo wodząc dłońmi po moich ramionach i plecach.Jak długo to trwało?Zbyt krótko.Nie, przeciwnie.Trwało zbyt długo.Było kłamstwem i nie miało prawa się zacząć.Bom pomylił się po raz ostatni.— Przyszłam tu, bo chciałam cię poczuć — powiedziała cicho,.z nieoczekiwanym szlochem.— Chciałam cię poczuć przez to łóżko.I tak bardzo chcę dzisiaj.ale nie! To koszmar, Boże.Przestań, odejdź.Już nigdy więcej, słyszysz?Rzuciłem się w tył.Pojąłem.poznałem.Bóg mi świadkiem, że nie wiem, jakim to zaszło sposobem, że nie od pierwszej chwili.alem wreszcie poznał.Poznał ją, poznał!Leżała nieruchoma, patrząc na mnie, ale chyba nie widząc.Płakała i dwa mokre strumyczki spływały z kącików oczu ku skroniom.— Nigdy więcej — powiedziała raz jeszcze.— Nawet nie mogłam cię przywitać.Mogła Luiza i mogła Dostojna.Lecz nie ja.Więc wróciłeś, więc jesteś.Ale już nigdy więcej.nigdy więcej, Robercie.Czy wiedziała w ogóle, co mówi? Nie miało to zresztą znaczenia, albowiem prawie nie słuchałem.Nie mogłem wykrztusić słowa, wreszcie otwarłem usta, lecz pytanie było prawie bezgłośne:— Dlaczegoś to zrobiła? Na litość boską, Jaseno.Powiedz mi, dlaczego?Uniosła zaciśnięte pięści i dotknęła nimi skroni.— Bo wróciłeś! Przez trzy lata czekałam! Wszystko ci opowiem, wszystko usłyszysz! Teraz, zaraz! Tak, powiem ci dzisiaj! Wszystko i wszystko, wszystko!Zwinęła się nagle, jakby przeszyło ją ostrze rapiera.Wyszczerzyła ku mnie zęby w niepojętym grymasie, drżącym w migotliwym blasku świec.Wyglądała upiornie.— Czy myślałeś kiedy — pytała — że ja.czuję to samo, co ona? Uniosła pięść do ust i jęła przygryzać kostki palców.— Czy myślałeś — pytała niewyraźnie, z bólem — że zawsze tam, za ścianą.samotna i niepotrzebna.budziłam się, rozpoznając twoje pocałunki.oddech.dotyk.Nie wiedziałeś? Nie, nigdy nawet nie pomyślałeś, że posiadłszy jedną.bierzesz obydwie.Bardzo powoli wstałem z łoża — bom dotąd klęczał na nim, pochylony — i uczyniłem mały, słaby krok wstecz.Ale nagle uniosła się, chwyciła moją dłoń i przycisnęła do nagiej piersi.— Tylko raz! — zawołała dziwnym gardłowym szeptem.Tylko raz całowałeś mnie naprawdę! Tak jak dzisiaj! Oszustwo.Och, kłamstwo, ohydne i upokarzające! Całowałeś mnie.lecz całowałeś JĄ, dla mnie miałeś tylko usta, nie serce! Tak jak dzisiaj.Ohydne, ohydne.Wtedy chciałam się zabić, nie umiałam.Płakała.Wciąż trzymała moją dłoń, z całej siły.— Ale.czujesz? Czy czujesz? Chociaż raz.chociaż raz dotknij Jaseny, nie Luizy! Czy jestem inna? Mów, powiedz! O, nie, jestem taka sama jak ona, jestem NIĄ! Słyszysz? Jestem nią.Tak samo myślę i to samo czuję.Krzyczałam, gdy ona tu krzyczała! Wiłam się.tak jak ona uderzałam pięścią twoje plecy.których nigdy.nigdy nie było.Gwałtowny, spazmatyczny szloch pochłonął ostatnie słowa.Z całej siły uderzyła mnie w twarz, zerwała się i cofnęła, unosząc zaciśnięte pięści.— Jaseno — powiedziałem cicho, wyciągając rękę.— Na wszystko co święte.nie wiedziałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]