[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcieliśmy ją odwieźć sami, tylko nie wiedzieliśmy, dokąd?Doszło do tego, że Bogdan, scenograf zadzwonił do domniemanego właściciela kozy i oznajmił, że ją przywieziemy.Okazało się, że osobista koza tego pana stoi w stodole.Bogdan ogłupiał do tego stopnia, że zażyczył sobie sprawdzenia tego faktu.Ten pan chyba też ciut ogłupiał, bo wysłał żonę do stodoły, kobieta poleciała tam w koszuli nocnej i z ulgą potwierdziła obecność kozy.Rozważałam już ewentualność noclegu zwierzątka na moim balkonie, gdy wreszcie nasza ekipa od kozy przyjechała po nią.Późno w nocy „aktorka” odjechała do domu i chyba miała dość kariery aktorskiej.A wszyscy w telewizji natrząsali się ze mnie w nieskończoność.Kiedyś asystentka kostiumologa, wracając z Warszawy pociągiem, zadzwoniła do mojego kierownika produkcji i powiedziała:– Edziu, deszcz pada, na polu pasą się kozy i mokną, powiedz Marcie, niech coś zrobi.Ekipa nasza była fantastyczna, ta krakowska oczywiście.Razem z aktorami czuliśmy się jak rodzina i naprawdę wierzyliśmy w sens tej pracy.Chciało się nam, naprawdę.Teraz to już rzadkość.No nic, nie będę się już rozwodzić nad tym tematem.I nie będę przytaczać komentarzy Joanny podczas oglądania zmontowanego dzieła, bo były dość niecenzuralne.Tak więc, na razie zakończyła się nasza przygoda z produkcją serialu.Ale, jak już wspomniałam, po cichutku piszę scenariusz z „Lesia”, scenariusz z „Babskiego motywu” złożyłam w Agencji Scenariuszowej TV i liczę, że dojdzie do realizacji filmu z książki „Romans wszechczasów”, produkcji Mariana Terleckiego, w reżyserii Olafa Lubaszenki.Piszę o tym tak dużo, bo wydaje mi się ze wszech miar słuszne przenoszenie książek Chmielewskiej na ekran.Ona ma ogromną ilość wielbicieli, którzy chętnie oglądaliby losy swoich bohaterów na ekranie.Mogłoby to być, w pewnym sensie, wskrzeszenie dobrych tradycji telewizyjnej „Kobry”.Joanna w tym czasie już przenosiła się do nowego domu, wreszcie pożegnała się z upiornym trzecim piętrem, zyskała ukochany ogródek, ja już nie miejsce dla psa do spania, lecz pokój na pięterku.Uwielbiam tam jeździć, naprawdę, nie wiem, czy Joanna jeszcze lubi moje wizyty, ale na razie nie prezentuje stanu obrzydzenia na mój widok.Ostatnio byłam u niej.I tak, jak zwykle pierwszy dzień to czas spotkań, tłum ludzi przewala się przez ten, na pozór spokojny domek.Tadzio Lewandowski, plenipotent Joanny przywiózł Patricię, przyszłego wydawcę książek Chmielewskiej we Francji, wpadła Magda Kłaczyńska, była prezenterka II Programu, teraz pani reżyser, Witek, siostrzeniec pani domu.O, miał też zajrzeć Tadzio (syn Maćka Krzyżanowskiego), żeby pogadać ze mną o aferze Rywina, ale nie zdążył.Patricia jest urocza, młoda dziewczyna, widać, że pełna zapału i entuzjazmu.Ogromnie chciała się dowiedzieć czegoś więcej na temat Joanny i jej książek.Pokazaliśmy jej mój film ze studniami w roli głównej, Magda nawet tłumaczyła jej go symultanicznie, Patricia kiwała głową, dość oszołomiona.Nie wiem, ile zrozumiała naprawdę, widać było, że starała się rzetelnie.Zadała mi trudne zadanie: chciała, żebym jej opowiedziała najśmieszniejsze fragmenty z książek Chmielewskiej.I tu sama sobie zrobiłam „ziazi”.Po angielsku usiłowałam jej opowiedzieć, jak to Lesio spotyka różowego słonia i wpada w ramiona milicjanta*, a potem streścić dialog z „Wszystko czerwone”, z panem Muldgaardem i tekstem: „Ta dama, to wasza mać?”**No i proszę, wytłumaczcie Francuzce po angielsku słowo „mać” z obecnym jego wybrzmieniem?Nie wiem, co ona zrozumiała, ale polska część towarzystwa wyła ze śmiechu i próbowała dodawać tłumaczenie po francusku.JOANNA: Trzeba było jej opowiedzieć scenę napadu na pociąg z „Lesia”, ciekawe, jak by ci to wyszło.***Konwersacja z Patricią trwała parę godzin i to, co poczułyśmy z Joanną po wyjściu gości to był przejmujący głód.Wyżerałyśmy zimne nogi z kurczaka, bo szkoda nam było czasu na ich podgrzewanie.Potem poszłam na spacer z Cezarem (tam jest tak jeszcze sielsko i spokojnie jak na wsi), obejrzałyśmy „Komisarza Rexa” i strasznie grzecznie poszłyśmy spać.Rano był błogi spokój.Nie schodzę pierwsza, bo od kiedy mi Joanna wytłumaczyła, że mam minutę na przejście i odblokowanie alarmu, to ja się boję.Nie mam wyczucia czasu i nie zamierzam być zaaresztowana przez firmę ochroniarską.Joanna twierdzi, że minuta to dużo czasu i nawet chciała, żebyśmy poeksperymentowały, ja jednak nie wykazałam się specjalnym entuzjazmem wobec tej propozycji.No więc, złazimy z Cezarem, jak już słychać jakieś życie na dole.Już się przyzwyczaiłam, że na moje „dzień dobry” często słyszę: „Wiesz, wypchaj się”.Trudno, każdy lubi inną porę dnia.Ja akurat rano.Wylatujemy na spacer, zostawiając Joannę przy kolejnej szklance bardzo mocnej herbaty, a jak wracamy, pani domu staje się komunikatywna i proponuje:– Daj psu śniadanko, pewnie głodny.Pies nie taki znowu głodny, je raz dziennie, ale ja bym chętnie jakaś grzaneczkę.Niestety, mnie wolno po psie, nagana wisi w powietrzu, tak na mnie patrzą, że grzanka staje w gardle.Wyłazimy do ogródka.Ja oczywiście pysk do słońca, Joanna w cieniu, pies koło mnie, koty wszędzie.I jest cudnie.Kawa i papierosek (to ja), herbata i papierosek (to Joanna) i gadamy.Ja nie miałam pojęcia, jak to może brzmieć dla kogoś normalnego, ale parę razy usłyszałam niekontrolowane wybuchy śmiechu pani Heni, więc przemknęło mi przez myśl, że albo forma, albo treść naszych rozmów mogą być nieco szokujące.Pani Henia, jak mówiła Joanna w filmie, perła nie człowiek, od wielu lat dba o porządek i stała się już prawie członkiem rodziny.I chyba faktycznie nieźle się bawi w domu Joanny Chmielewskiej.Gadałyśmy o dawnych przyjaciółkach Joanny, potem rozmowa zeszła na sprawy damsko-męskie i nagle Joanna powiedziała:– Wiesz, my to chyba głupie jesteśmy.Zainteresowała mnie ogromnie.Z własną głupoty już się pogodziłam, ale o co jej tym razem chodzi?– Dlaczego? – zapytałam– No bo popatrz na te różne, okoliczne baby, żony tych takich różnych.Owinie się taka wokół, wmówi mu, że słaba i bezbronna, i tak całe życie wymaga opieki.A my głupie, niezależne, nikogo nie nabierzemy na słabość i co? Kto ma lepiej?Natychmiast weszłam w temat:– Myślisz? Ja bym tak nie mogła, czepia się taki o wszystko, wymaga, ciągle mu coś trzeba tłumaczyć.Dziecko, rozumiem, ale facet?Joanna pokiwała głowa:– No tak, masz rację, wychowanie faceta trudniejsze.Bardzo lubię te rozmowy, znikają między nami różnice lat, w większości poglądy mamy takie same, a niektóre porady Joanny miałabym ochotę wyryć w kamieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]