[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bluzniłby przeciw wła-snemu sercu, gdyby żałował, że oto tę cząstkę szczęścia, jakiego dla siebie pragnął, oddał im,dorzucił jak ubogi datek do ich wielkiego skarbu.Nie, nie żałował, ale przecież ciężko mubyło na duszy, jak musi być ciężko każdemu, co już niczego nie oczekuje, niczego się niespodziewa, niczego nie pragnie.Zapukano do izby.To stangret wszedł z pudłem. Boję się, paniczu, że kwiaty zmarzną.Za długo są na mrozie. A dobrze.Niech tu postoją powiedział Leszek. Chociaż i tak niedługo musimy je-chać. Dokądże to z kwiatami? zaciekawił się znachor.Pojedziemy na cmentarz, na grób Marysinej mamy Chceros dzielić się z mą naszą ra-dością i poprosić o błogosławieństwo odpowie poważnie Leszek. Twojej matki, gołąbeczko? Tak To ładnie.Bardzo ładnie.Wspomniałaś mi kiedyś, że tu na radoliskim cmentarzu spo-czywa.Tak, tak.Kiedyś tu, gołąbeczko, w tej izbie leżała między życiem i śmiercią, chcia-łem i ja pójść na jej grób, pomodlić się o twoje wyzdrowienie.Zawsze wstawiennictwo mat-ki to nie tylko u ludzi, ale i u Boga musi najwięcej znaczyć.Ciężkie były to godziny.Tylkonie wiedziałem, gdzie jej mogiłka.160Zasępił się, potem przetarł czoło i wstał.Z kąta alkowy przyniósł wielki pęk nieśmiertelników. Macie i to.Zawiezcie.Te kwiaty nie pomarzną, nie powiędną.To kwiaty umarłych.Złóżcie je tam ode mnie.Marysia ze łzami w oczach zarzuciła mu ręce na szyję. Kochany stryjciu, kochany stryjciu. A może i pan, panie Antoni, pojechałby z nami.Złożyłby pan te kwiaty osobiście? za-proponował Leszek.Znachor spojrzał w oczy Marysi, zastanowił się i kiwnął głową. Dobrze, pojadę z wami.Stąd do cmentarza niedaleko, to jak będę wiedział, gdzie ta mo-giłka, czasami sobie pójdę zielsko powyrywać, kwiatki położyć.Wiedział Antoni Kosiba, jaką przykrość robi Marysi nie chcąc przyjąć gościny w Ludwi-kowie, i pragnął teraz dać jej dowód, że nic, co ją blisko obchodzi, nie przestanie nigdy byćbliskie i dla niego.W kwadrans pózniej we trójkę siedzieli w saniach.Konie ruszyły drobnym kłusem i już pochwili znalezli się na zakręcie, skąd jak na dłoni widać było kapliczkę i całe wzgórze, na któ-rym znajdował się tak zwany Nowy Cmentarz.Z nowości właściwie pozostała mu tylko na-zwa, o czym świadczyły rozsypujące się płoty, pochylone krzyże i świecące w wielu miej-scach czerwoną cegłą ściany kapliczki świętego Stanisława Kostki.Stary cmentarz, położony za kościołem niemal w środku miasteczka, od trzydziestu z górąlat był już tak przepełniony, że nie pozostało na nim ani metra wolnego od mogił.Tu nato-miast, na kiedyś łysym, a obecnie gęsto drzewami porośniętym pagórku chowano zmarłychradoliskich i okolicznych wzdłuż alejek.Między alejkami duże kawałki były jeszcze wolne iod mogił, i od drzew.Snadz i drzewa w sypkim piasku nie chciały rosnąć.Droga szła obok cmentarza i sanie zatrzymały się przy bramie.Stąd już trzeba było brnąćnietkniętym białym śniegiem, który miejscami sięgał do kolan.Nawiało go tu bez miary.Zato gdy tylko minęli wierzchołek wzgórza, mogli już iść bez trudu.Tylko przy mogiłkach po-tworzyły się niewielkie zaspy.Marysia zatrzymała się przy mogile swojej matki, uklękła w śniegu i modliłasię.Leszek poszedł za jej przykładem.Znachor zdjął czapkę i stał za nimi w milczeniu.Była to zwykła, wiejska mogiłka z niewielkim czarnym krzyżykiem zawieszonym ze-schniętymi wianuszkami i do połowy zasypanym śniegiem.Właśnie młodzi skończyli mo-dlitwę.Leszek wyjął z pudła kwiaty, Marysia zaś zaczęła oczyszczać z krzyża śnieg.Wów-czas ukazała się blaszana tabliczka z napisem.Antoni powiódł po niej wzrokiem i przeczytał: Zp.Beata z Gontyńskich.Zrobił krok naprzód, wyciągnął ręce przed siebie. Co panu, co panu jest? krzyknął przerażony Leszek. Stryjciu!. Boże! jęknął znachor.W jego mózgu z przerazliwą jasnością odżyło wszystko.Trząsł się na całym ciele, a z jego gardła wydobywał się jakiś głuchy, nieludzki jęk.Siłyopuściły go zupełnie i byłby runął na ziemię, gdyby Leszek i Marysia nie chwycili go mocnopod ramiona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]