[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przynajmniej jednak grupa wróciła.Gra była skończona.- Słuchajcie.- Formułował swoje pytanie bardzo ostrożnie, słowo po słowie.- Czy.mój.samochód.jest.na.zewnątrz? - Taką miał nadzieję.O to się modlił w duchu.- Nie - odparł Les Sibley.- Wzięliśmy pana do wozu i przywieźliśmy do Oregonu, nie pamięta pan? - Obok niego Es zachichotała, ukazując wielkie, solidne zęby.- Nie pamięta, skąd się tu wziął - powiedział do niej Les i oboje zaśmiali się, tym razem chórem.- Chcę zadzwonić do Maxa - powiedział Joe.- Bardzo mi przykro, ale to konieczne.- Wstał chwiejnie.- Do widzenia.- Ale płyta Erny Berger! - zaprotestowała z niepokojem Es Sibley.- Przyślę ją.- Krok za krokiem posuwał się w stronę drzwi.Miał niejasne wspomnienie, czy może intuicję, gdzie się znajdują.- Muszę znaleźć jakiś wideofon.Zadzwonić po Maxa.- Może pan stąd zadzwonić - powiedziała Les Sibley, prowadząc go na korytarz do pokoju stołowego.- W tej sytuacji może mógłby pan zostać troszkę.- Nie.- Schilling wypatrzył wideofon i mocno wystukał numer samochodu.- Taa? - rozległ się głos Maxa.- Tu Joe Schilling.Przyleć i weź mnie stąd.- Sam weź swój tłusty tyłek w troki - odparł samochód.Joe podał mu adres.A potem wrócił korytarzem do salonu.Usiadł z powrotem na tym samym fotelu, dumając z nadzieją o cygarze czy chociaż fajce.Muzyka coraz nachalniej wciskała mu się w uszy.Skulił się w sobie.Siedział, splótłszy dłonie, i czekał.Mimo wszystko, z chwili na chwilę, czuł się coraz lepiej.Coraz lepiej rozumiał, co się wydarzyło.Jakim cudem wydostali się stamtąd.Stojąc w zagajniku eukaliptusów, Pete Garden wiedział, gdzie się znajduje.Wugi wypuściły go i był w Berkeley.W swojej dawnej rezydencji, którą przegrał do Walta Remingtona, który z kolei przekazał ją Pendleton i S-ka, którzy z kolei sprzedali ją Luckmanowi, który aktualnie nie żył.Przed nim, pośród drzew, na nie heblowanej ławce siedziała milcząca, nieruchoma postać.Była jego żoną.- Carol.Wszystko w porządku?- Tak, Pete.- Kiwnęła głową w zadumie.- Siedzę tutaj już dłuższy czas, myśląc o tym wszystkim.Wiesz, mamy wielkie szczęście, że ona jest po naszej stronie, ta Mary Anne McClain.- Tak - zgodził się.Podszedł do niej i po wahaniu usiadł obok.Jej widok wypełnił go niewysłowionym szczęściem.- Możesz sobie wyobrazić, co by zrobiła z nami, gdyby była złośliwa? Powiem ci, Pete.Mogłaby mi wyrwać dziecko z brzucha.Pomyślałeś o tym?Nie, nie pomyślał.Było mu trudno nawet o tym słuchać.- Prawda - przyznał, a jego serce kolejny raz ścisnął lodowaty strach.- Nie bój się - powiedziała Carol.- Ona tego nie zrobi.Tak jak ty nigdy nie będziesz nikogo ścigał i rozjeżdżał samochodem.Chociaż przecież dałbyś radę to zrobić.A jako Posiadaczowi mogłoby ci to nawet ujść na sucho.- Uśmiechnęła się do Pete’a.- Mary Anne nie zagraża żadnemu z nas.Pod wieloma względami, Pete, ona jest rozsądniejsza od nas obojga.Rozsądniejsza i bardziej dojrzała.Miałam wiele czasu, żeby to przemyśleć, kiedy tutaj siedziałam.Jakbym siedziała tu całe lata.Poklepał ją po ramieniu, a potem schylił się i pocałował.- Mam nadzieję, że uda ci się odzyskać Berkeley - powiedziała.- Zdaje się, że jest obecnie własnością Dotty Luckman.Powinno ci się udać.Nie gra zbyt dobrze.- Myślę, że mogłaby oddać Berkeley - powiedział Pete.Luke zostawił jej akty własności na Wschodnim Wybrzeżu.- Czy myślisz, że uda się nam zatrzymać Mary Anne w grupie?- Nie - odparł.- Szkoda.- Carol rozejrzała się po wielkim zagajniku wiekowych eukaliptusów.- Przyjemnie tutaj, w Berkeley.Rozumiem teraz, czemu tak bardzo cierpiałeś nad jego stratą.Luckman nie cieszył się tym miastem samym w sobie; dla niego miało być tylko bazą do grania i wygrywania.- Urwała.- Zastanawiam się, Pete, czy poziom urodzin wróci do normy.Teraz, kiedy wygraliśmy.- Jeśli nie wróci, to będzie z nami bardzo źle - odparł.- Wróci - powiedziała Carol.- Wiem, że wróci.Jestem pierwszą z wielu kobiet.Czy to prekognicja, czy mam zdolności Psi, dość że jestem tego pewna.Jak mu damy na imię?- To będzie chyba zależało od tego, czy będzie chłopiec czy dziewczynka?Uśmiechnęła się.- Może jedno i drugie.- To by znaczyło - powiedział - że Freya miała rację, kiedy w przypływie schizoidalnej złośliwości powiedziała, że ma nadzieję, iż jest to dziecko, sugerując, że nie ma co do tego pewności.- To znaczy, mam na myśli jedno i drugie.Bliźnięta.Kiedy urodziła się ostatnia para bliźniąt?Odpowiedź znał na pamięć.- Czterdzieści dwa lata temu.W Cleveland.Pani i panu Toby’emu Peracie.- Moglibyśmy być następni - westchnęła.- Mało prawdopodobne.- Ale wygraliśmy - powiedziała cicho.- Nie zapominasz?- Nie zapominam - odparł Pete Garden.I objął swoją żonę.Potykając się w ciemnościach o coś, co okazało się krawężnikiem, David Mutreaux dotarł do głównej ulicy małego, farmerskiego miasteczka w Kansas.W oddali zobaczył światła - odetchnął z ulgą i przyśpieszył kroku.Najbardziej potrzebował samochodu.Nie próbował nawet wzywać własnego.Bóg jeden wiedział, gdzie był i jak długo musiałby czekać na jego przylot, o ile w ogóle udałoby mu się z nim skontaktować.Tymczasem wędrował jedyną większą ulicą w miasteczku - ulicą Fernley - w stronę homeostatycznej agencji wynajmu samochodów.Wynajął samochód, odjechał nim kawałek, po czym zaparkował na poboczu i siedział samotnie, zbierając się na odwagę.- Słuchaj, jestem Terraninem czy wugiem? - spytał efekt Rushmore’a samochodu.- Hmm - odparł samochód - jest pan Davidem Mutreaux z Kansas City.Jest pan Terraninem, panie Mutreaux.Czy ta odpowiedź pana zadowala?- Bogu dzięki - powiedział Mutreaux.- Tak, ta odpowiedź mnie zadowala.Po czym uruchomił samochód i poszybował nad ziemią, kierując się w stronę Carmel i Zachodniego Wybrzeża.Mogę bezpiecznie do nich wracać, perswadował sobie.Nic mi nie grozi z ich strony.Nic a nic.Ponieważ obaliłem rządy Tytana.Doktor Philipson jest na Tytanie, Natsa Katza rozwaliła młoda psychokinetyczka Mary Anne McClain, a organizacja - od początku tknięta rozkładem - została starta w proch.Niczego nie muszę się bać.W rzeczy samej przyłożyłem się do wygranej - sprawdziłem się w Grze.Przewidział, jak go przyjmą.Członkowie Błękitnawego Lisa będą napływać po jednym z rozmaitych miejsc na Ziemi, gdzie ostatecznie odstawili ich Tytańczycy.W powtórnie zawiązanej grupie mieli być wszyscy razem.Odkorkują butelkę Jacka Danielsa - whisky z Tennessee oraz butelkę whisky kanadyjskiej.Pilotując samochód w stronę Kalifornii, czuł już jej smak na wargach, słyszał głosy, widział członków grupy.Świętowali wspólne zwycięstwo.Nikogo nie zabrakło.Czy rzeczywiście? W każdym razie, prawie nikogo.Zupełnie mu to wystarczyło.Wlokąc się przez piaszczystą i jałową pustynię Nevady, Freya Garden Gaines wiedziała, że nieprędko dotrze do apartamentu kondominium w Carmel.Jakie to zresztą miało znaczenie? Do czego się miała śpieszyć? Myśli, które nawiedzały ją, kiedy błądziła w światach pośrednich, do których wrzucili ich tytańscy Gracze.Nie mam zamiaru się tych myśli wypierać, pomyślała z pełną jadu goryczą.Pete ma tę swoją ciężarną kobyłę, Carol; nie zobaczy mnie więcej, póki żyję.Wygrzebała w kieszeni pasek królika, rozwinęła i zagryzła.W świetle zapalniczki obejrzała królika.Zgniotła i cisnęła jak najdalej.Nic.I zawsze już tak pozostanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • personata.xlx.pl